poniedziałek, 3 grudnia 2012

Hit-kit Bundesligi i mizerny występ Atletico na Santiago Bernabeu

Z utęsknieniem, dużą niecierpliwością i wielkimi nadziejami, licząc na fantastyczne widowiska czekałem w sobotę na dwa hitowe starcia w Europie. Pasjonująco zapowiadały się bowiem derby Madrytu, a także mecz na szczycie Bundesligi pomiędzy Bayernem, a Borussią Dortmund. Czy sprostały moim oczekiwaniom?


Najpierw obejrzałem sobotnie starcie Bundesligi pomiędzy zdecydowanym liderem rozgrywek – Bayernem Monachium, a mistrzem Borussią Dortmund. Moje oczekiwania co do tego starcia były ogromne. Spodziewałem się w tym pojedynku bardzo dużo emocji, wielu pięknych, szybkich akcji rozgrywanych na najwyższych obrotach, wzbogaconych o elementy artystyczne do jakich należą niekonwencjonalne zagrania, podania, sztuczki techniczne itp. Liczyłem po prostu na wielkie piłkarskie widowisko z ładnymi golami, w którym będzie emocji co nie miara i nie będzie można odkleić wzroku od ekranu TV, zachwycając się gra obu zespołów.

Jednak co innego oczekiwania, a co innego rzeczywistość. Jakże srodze się zawiodłem po starciu, zapowiadanym jako najważniejszy mecz sezonu. Zabrakło jednak nie tylko ładnych kombinacyjnych akcji, wymian szybkich podań z pierwszej piłki, ale także powiewu świeżości. Oba zespoły miały także problem ze stwarzaniem sobie sytuacji do zdobycia goli, zwłaszcza w pierwszych 45. minutach. Pierwsza połowa była bardzo słabym widowiskiem, biorąc pod uwagę poziom atrakcyjności dla kibiców zasiadających, zarówno na Allianz Arena, jak i przed TV. Liczyłem również na dobry występ reprezentacyjnego tria, grającego na co dzień w barwach BVB. Jednak, ani Lewandowski, ani Błaszczykowski czy też Piszczek byli jakby w cieniu tego meczu, dostosowując się poziomem gry do większości swoich kolegów. Mecz zakończył się remisem 1:1 (gole Kroosa dla FCB i Goetze dla BVB) ze wskazaniem na Bayern, który w drugiej połowie mocno naciskał Westfalczyków, dążąc do strzelenia zwycięskiego gola.

Jednak Borussia, miała w swoich szeregach Romana Weidenfellera, który kilka razy świetnymi interwencjami zapobiegł utracie bramki. Mimo jego fantastycznych parad, to trochę za mało, aby powiedzieć o tym spotkaniu coś więcej niż poniżej średniego. Od meczu pomiędzy aktualnym mistrzem Niemiec, a liderującym rozgrywkom Bayernem wymaga się więcej, jednak piłkarze obu zespołów nie uraczyli widzów porywających widowiskiem, ograniczając się jedynie do walki i gry głównie w środkowej strefie boiska. Czy właśnie tak powinien wyglądać hit sezonu w Bundeslidze? Wydaje mi się, że absolutnie nie tędy droga. Poprzez zachowawczy styl obu ekip, bardzo straciło na tym widowisko, a najbardziej zawiedzeni byli z pewnością kibice, którzy zapłacili za bilety niemałe pieniądze i opuszczali stadion Allianz Arena nie do końca usatysfakcjonowani.

Licząc, że to się zmieni i nie zawiodę się poziomem gry, zasiadłem do drugiego hitowego starcia weekendu w sobotni wieczór, czyli derbów Madrytu, pomiędzy Realem, a Atletico. Mecz zapowiadał się pasjonująco z dwóch powodów. Po pierwsze, Atletico wyprzedzało lokalnego rywala przed tym spotkaniem aż o osiem punktów i było wiceliderem tabeli Primera Division. Natomiast po drugie byłem ciekawy, czy Real wzniesie się na wyżyny swoich umiejętności i czy zniweluje stratę do pięciu punktów.

Moje oczekiwania były ogromne zwłaszcza do podopiecznych Diego Simeone, po których spodziewałem się, że nawiążą walkę z Realem i postarają się o sprawienie niespodzianki. Niestety Rojiblancos nawet przez chwilę nie podjęli walki z utytułowanym lokalnym rywalem. Przez cały mecz byli tylko tłem dla Królewskich, którzy w pierwszej połowie także się prezentowali bezbarwnie.


Druga połowa była już ciut ciekawszym widowiskiem, jednak tylko z perspektywy kibiców Realu, który po podwyższeniu prowadzenia na 2:0 po bramce Mesuta Oezila (pierwszego gola strzelił przepięknym strzałem z wolnego Cristiano Ronaldo) grał już na luzie, z pierwszej piłki, stwarzając sobie groźne sytuacje pod bramką Courtoisa. Jednak po meczu nie byłem usatysfakcjonowany, głównie tym, że tylko jedna drużyna i tylko w drugiej części gry prezentowała się ładnie dla oka. Podopieczni Jose Mourinho nadawali wydarzeniom ton na boisku i wynik 2:0 wydaje się najniższym wymiarem kary w tych jednostronnych derbach Madrytu.

Po Atletico, jak na wicelidera tabeli przystało spodziewałem się dużo więcej, jednak po raz kolejny okazało się, że są po prostu słabsi od lokalnego rywala. Gwiazdor ekipy  trenera Simeone – Radamel Falcao był cieniem zawodnika, który jeszcze w sierpniu w Superpucharze Europy demolował londyńską Chelsea niemal w pojedynkę, strzelając jej hat-tricka. Dobrą formę prezentował także w La Liga, jednak mecz z Realem go przerósł i nie zrobił nic, aby udowodnić, że zasługuje na transfer do innego potężnego klubu. Jedna dobra sytuacja, zresztą zmarnowana koncertowo, to trochę za mało jak na napastnika takiego wielkiego formatu, o którego starają się topowe kluby z Europy. Zatem seria Rojiblancos bez zwycięstwa z Królewskimi wynosi już 13 lat i 24 spotkania z rzędu i nic nie zapowiada, aby w przyszłości miało się to zmienić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz