środa, 12 marca 2014

Wyblakła barcelońska tiki-taka

W ostatnich tygodniach gracze Barcelony mają coraz mniej powodów do radości
fot. Christopher Johnson (CC 2.0)
W minionych sezonach znakiem rozpoznawczym Barcelony, stanowiącym o jej sile i będącym jednocześnie miarą sukcesu była taktyka zwana „tiki-taką”. Jednak ostatnie wyniki  katalońskiego giganta świadczyć mogą o tym, że dotychczasowy model budowania zespołu w oparciu o powyższą strategię już nie jest tak skuteczny i powoli zaczyna tracić swój blask.

Oglądając do tej pory Barcelonę w starciach z typowymi ligowymi średniakami czy też outsiderami tabeli Primera Division wszyscy zadawali sobie pytanie, ile bramek Blaugrana zaaplikuje swojemu przeciwnikowi. Teraz już to nie jest takie oczywiste i zamiast pytania ile, brzmi ono najczęściej czy Barca wygra swój najbliższy mecz. Coraz częściej Katalończykom zaczynają przydarzać się ligowe wpadki z zespołami pokroju Realu Valladolid ( 0:1 w minionej kolejce La Ligi) czy też z typowymi ligowymi przeciętniakami (porażka na Camp Nou z Valencią 2:3). Dlaczego rywale, którzy na papierze nie mają choćby 1 proc. szans na wygranie meczu z Barcą, w rzeczywistości potrafią zneutralizować podopiecznych Gerarda Martino i wygrywać z nimi ligowe mecze?

Wydaje się, że rozwiązanie tej zagadki leży w grze samej Barcy, a konkretnie w jej taktyce tzw. „tiki-tace”, polegającej na długim utrzymywaniu się przy piłce i wymienianiu setek krótkich podań pomiędzy katalońskimi zawodnikami. Strategia, która przyniosła Barcelonie w ciągu ostatnich pięciu i pół roku w sumie aż 14 trofeów jest dla rywali coraz łatwiejsza do rozszyfrowania i nie stanowi już takiego zagrożenia jak miało to miejsce za czasów Pepa Guardioli. Porównując „tiki-takę” Martino do tej Guardioli mam nieodparte wrażenie, że jest to jak zderzenie się Dawida z Goliatem. Radość z gry, odrobina magii i zachwycający styl, którym Barca czarowała całą Europę odpłynął tak szybko, jak skończyła się era hiszpańskiego szkoleniowca na Camp Nou. Nieudolne próby podtrzymania strategii, kolejno przez Tito Vilanovę, Jordi Rourę i obecnie Gerardo Martino nie są już tą samą „tiki-taką”, która była wyznacznikiem wysokiej jakości połączonej z efektywną i skuteczną grą.

Największą słabość i pierwsze poważne w skutkach defekty „tiki-taki” mogliśmy zaobserwować rok temu na etapie półfinałowego dwumeczu Ligi Mistrzów, w którym Bayern Monachium zmiażdżył Barcelonę 7:0. Okazało się, że nie ma jednej niezwyciężonej taktyki, która byłaby nie do rozpracowania dla przeciwnika. Monachijczycy w bezlitosny sposób obnażyli wszystkie jej braki i uchybienia.

Pomimo tej klęski wydaje się, że Barcelona nie wyciągnęła odpowiednich wniosków z ubiegłorocznej, druzgocącej porażki. „Tiki-taka” cały czas jest głęboko zakorzeniona w systemie gry Blaugrany i jest mało prawdopodobne, aby styl ten w najbliższym czasie miał się zmienić. Największym zmartwieniem dla zarządu i całego sztabu szkoleniowego Barcelony jest fakt, że obecna „tiki-taka” pozbawiona jest błysku, magii, a przy tym razi przewidywalnością, w której brakuje ostatnio jakichkolwiek elementów zaskoczenia. Natomiast dla zwykłego kibica barcelońska taktyka powoli staję się czymś nudnym, pozbawionym energii, a czasem nawet usypiającym.

Tiki-taka wpisuje się w ideologię systemu gry Dumy Katalonii, ale nie gwarantuje już sukcesów. Zmiany w katalońskim zespole są zatem nieuniknione. Należy przede wszystkim zacząć szukać nowych rozwiązań taktycznych, które byłyby bardziej nieprzewidywalne i zaskakujące dla kolejnych rywali Blaugrany. Piłka nożna jest dyscypliną, która cały czas ewoluuje i wydaje się, że znalezienie nowego złotego środka, próba zmiany czy też wprowadzenia modyfikacji w przestarzałej już „tiki-tace” może wyjść Barcelonie tylko na dobre.

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. świetny artykuł, ja również pisałem na moim piłkarskim blogu o słynnej już tiki tace, zapraszam http://przemysleniakibica.blogspot.com/

      Usuń