W ostatnich tygodniach gracze Barcelony mają coraz mniej powodów do radości fot. Christopher Johnson (CC 2.0) |
W minionych sezonach znakiem rozpoznawczym Barcelony,
stanowiącym o jej sile i będącym jednocześnie miarą sukcesu była taktyka zwana
„tiki-taką”. Jednak ostatnie wyniki katalońskiego giganta świadczyć mogą o tym, że
dotychczasowy model budowania zespołu w oparciu o powyższą strategię już nie
jest tak skuteczny i powoli zaczyna tracić swój blask.
Oglądając do tej pory Barcelonę w starciach z typowymi
ligowymi średniakami czy też outsiderami tabeli Primera Division wszyscy
zadawali sobie pytanie, ile bramek Blaugrana zaaplikuje swojemu przeciwnikowi.
Teraz już to nie jest takie oczywiste i zamiast pytania ile, brzmi ono
najczęściej czy Barca wygra swój najbliższy mecz. Coraz częściej Katalończykom zaczynają
przydarzać się ligowe wpadki z zespołami pokroju Realu Valladolid ( 0:1 w
minionej kolejce La Ligi) czy też z typowymi ligowymi przeciętniakami (porażka
na Camp Nou z Valencią 2:3). Dlaczego rywale, którzy na papierze nie mają
choćby 1 proc. szans na wygranie meczu z Barcą, w rzeczywistości potrafią
zneutralizować podopiecznych Gerarda Martino i wygrywać z nimi ligowe mecze?
Wydaje się, że rozwiązanie tej zagadki leży w grze samej
Barcy, a konkretnie w jej taktyce tzw. „tiki-tace”, polegającej na długim
utrzymywaniu się przy piłce i wymienianiu setek krótkich podań pomiędzy
katalońskimi zawodnikami. Strategia, która przyniosła Barcelonie w ciągu
ostatnich pięciu i pół roku w sumie aż 14 trofeów jest dla rywali coraz
łatwiejsza do rozszyfrowania i nie stanowi już takiego zagrożenia jak miało to
miejsce za czasów Pepa Guardioli. Porównując „tiki-takę” Martino do tej
Guardioli mam nieodparte wrażenie, że jest to jak zderzenie się Dawida z
Goliatem. Radość z gry, odrobina magii i zachwycający styl, którym Barca
czarowała całą Europę odpłynął tak szybko, jak skończyła się era hiszpańskiego
szkoleniowca na Camp Nou. Nieudolne próby podtrzymania strategii, kolejno przez
Tito Vilanovę, Jordi Rourę i obecnie Gerardo Martino nie są już tą samą
„tiki-taką”, która była wyznacznikiem wysokiej jakości połączonej z efektywną i
skuteczną grą.
Największą słabość i pierwsze poważne w skutkach defekty
„tiki-taki” mogliśmy zaobserwować rok temu na etapie półfinałowego dwumeczu
Ligi Mistrzów, w którym Bayern Monachium zmiażdżył Barcelonę 7:0. Okazało się,
że nie ma jednej niezwyciężonej taktyki, która byłaby nie do rozpracowania dla
przeciwnika. Monachijczycy w bezlitosny sposób obnażyli wszystkie jej braki i
uchybienia.
Pomimo tej klęski wydaje się, że Barcelona nie wyciągnęła
odpowiednich wniosków z ubiegłorocznej, druzgocącej porażki. „Tiki-taka” cały
czas jest głęboko zakorzeniona w systemie gry Blaugrany i jest mało
prawdopodobne, aby styl ten w najbliższym czasie miał się zmienić. Największym zmartwieniem dla zarządu i całego sztabu szkoleniowego Barcelony jest fakt, że obecna „tiki-taka” pozbawiona jest błysku, magii, a przy tym razi przewidywalnością, w której brakuje ostatnio jakichkolwiek elementów zaskoczenia. Natomiast dla
zwykłego kibica barcelońska taktyka powoli staję się czymś nudnym, pozbawionym
energii, a czasem nawet usypiającym.
Tiki-taka wpisuje się w ideologię systemu gry Dumy Katalonii,
ale nie gwarantuje już sukcesów. Zmiany w katalońskim zespole są zatem
nieuniknione. Należy przede wszystkim zacząć szukać nowych rozwiązań
taktycznych, które byłyby bardziej nieprzewidywalne i zaskakujące dla kolejnych
rywali Blaugrany. Piłka nożna jest dyscypliną, która cały czas ewoluuje i
wydaje się, że znalezienie nowego złotego środka, próba zmiany czy też
wprowadzenia modyfikacji w przestarzałej już „tiki-tace” może wyjść Barcelonie
tylko na dobre.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńświetny artykuł, ja również pisałem na moim piłkarskim blogu o słynnej już tiki tace, zapraszam http://przemysleniakibica.blogspot.com/
Usuńdzięki :)
OdpowiedzUsuń