czwartek, 26 listopada 2015

Madryckie piekło Realu

Real Madryt doznał na Santiago Bernabéu szokującej porażki z Barceloną aż 0:4, w ramach 12. kolejki Primera Division. Poziom gry defensywnej Królewskich, uchodzący przed rozpoczęciem starcia za najsilniejszy punkt zespołu, został poddany bolesnej weryfikacji, a styl zaprezentowany przez Los Blancos nie przystawał ani trochę do potencjału, jakim dysponował Benitez. Blaugrana pozbawiła gospodarzy jakichkolwiek złudzeń na korzystny rezultat i odniosła bardzo efektowne zwycięstwo.

 Jan Solo, CC 2.0
Królewscy przystąpili do konfrontacji z Barceloną w minorowych nastrojach. Pierwsza ligowa porażka z Sevillą 2:3 była dla Beniteza policzkiem, a także dawała pewne sygnały, że w obozie Los Blancos nie panuje najlepsza atmosfera. Ponadto Real prezentował pod wodzą Hiszpana styl pozbawiony ofensywnej gry, pełnej polotu i fantazji. Jedynym budującym aspektem przed rozpoczęciem sobotniego klasyku była defensywa Królewskich. Los Blancos w 11. meczach stracili zaledwie 7 goli i dzierżyli miano najlepszej obrony w całych rozgrywkach La Liga. Mecz z Barçą miał potwierdzić słuszną koncepcję budowania zespołu Realu według filozofii Beniteza, ze szczególnym skupieniem się na formacji defensywnej, nie zapominając o linii ataku, która w pełnym składzie miała znowu błyszczeć i strzelać bramki. Benitez posłał na plac gry najmocniejszą jedenastkę ze wszystkimi gwiazdami, w formacji 1-4-2-3-1.

Natomiast FC Barcelona pojechała na Santiago Bernabéu z postanowieniem utrzymania pozycji lidera i wywiezienia z gorącego madryckiego terenu przynajmniej remisu. Luis Enrique miał wielkie powody do zadowolenia, bowiem do składu wrócili kontuzjowani: Leo Messi (zaczął mecz na ławce) oraz Ivan Rakitić. Chorwacki pomocnik wybiegł w wyjściowej jedenastce, w ustawieniu 1-4-3-3.

W pierwszych fragmentach spotkania obie ekipy nie forsowały zbytnio tempa, badając wzajemne możliwości, a także zachowując pełną koncentrację w liniach defensywnych. Poważne ostrzeżenie dla bramki Barçy nadeszło w 9. minucie, kiedy Cristiano Ronaldo z prawego narożnika pola karnego oddał groźny strzał, wybroniony jednak przez Claudio Bravo. Zaledwie dwie minuty później Barcelona wyprowadziła zabójczą akcję. Sergi Roberto pozostawiony bez opieki wykonał brawurowy rajd środkiem boiska i na pełnym „gazie” odegrał do wbiegającego w odpowiednim tempie w pole karne Luisa Suareza. Urugwajczyk wykorzystał złe ustawienie obrońców i precyzyjnym strzałem, w sytuacji sam na sam z Keylorem Navasem, wyprowadził Katalończyków na prowadzenie. Warto zwrócić w tej akcji uwagę na dwa kluczowe elementy. Po pierwsze – obrona Królewskich była bardzo bierna, statyczna. Po drugie – aż raziło w oczy, jak wiele wolnej przestrzeni i miejsca miał w środkowej strefie boiska Sergi Roberto, któremu kompletnie nikt nie przeszkadzał.


Z biegiem czasu Barcelona zaczęła dominować na Santiago Bernabéu. Goście przejęli kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami, a Real pozostawał wycofany, schowany i tylko przyglądał się kolejnym pięknym akcjom konstruowanym przez Dumę Katalonii. Raziła w oczy nie tylko kiepska forma obrońców Królewskich, ale także podejmowane przez nich decyzje. Na bardzo słabym poziomie funkcjonowały takie elementy, jak krycie czy też kwestia ustawiania się w defensywie. Gracze Barcelony z dziecinną łatwością przedostawali się pod pole karne Los Blancos, a ułatwiły im to ogromne dziury pojawiające się w środkowej strefie boiska oraz zbyt duże odległości pomiędzy obrońcami, a pomocnikami Realu. Ponadto, piłkarze z Katalonii posyłali prostopadłe podania do dynamicznych napastników, którzy nie dawali się łapać w pułapki ofsajdowe i umiejętnie wychodzili na czyste pozycje strzeleckie.

Barcelona szanowała piłkę, która często była rozprowadzana poprzez dokładne przerzuty w boczne sektory boiska. Natomiast w defensywie zachowywała względną mobilizację i koncentrację. Obrońcy Barcelony grali niezwykle uważnie i czujnie, a także starali się podłączać do akcji ofensywnych. Przodował w tym elemencie zwłaszcza Jordi Alba, który notabene zaliczył asystę przy drugim golu Suareza.

Piłkarze Luisa Enrique byli bardzo dobrze przygotowani kondycyjnie do potyczki z Realem. W środku pola wygrywali bardzo dużo pojedynków, które stawały się zalążkami groźnych akcji, a jednocześnie były najprostszą możliwością do rozegrania szybkich wymian piłki i błyskawicznych prostopadłych podań w kierunku będących w ciągłym ruchu snajperów Blaugrany.

Z kolei Real miał bardzo duży problem w środku pola z rozegraniem piłki, a także przedostawaniem się przez zasieki obronne Barcelony. Gracze Królewskich, w momencie straty piłki, nie nadążali za biegającymi dwa razy szybciej Katalończykami i często przerywali akcje Blaugrany faulami.

Mózgiem Barcy był Andres Iniesta, który rządził w środku pola. Dyrygował poczynaniami swoich kolegów i rozprowadzał piłkę z wielką starannością. To po jego asyście bramkę strzelił Neymar, który urwał się obrońcom Królewskich na lewym skrzydle, wpadł w pole karne i posłał piłkę do siatki obok bezradnego Navasa. Obrońcy Realu Madryt popełniali proste błędy w ustawieniu, a zbyt dalekie odległości od piłkarzy Barcelony oraz słaba tego dnia forma fizyczna gospodarzy były nie do zaakceptowania dla fanów Los Blancos.

W 53. minucie Barcelona przeprowadziła najładniejszą akcję wieczoru. Neymar odegrał piłkę piętą do Iniesty, który strzałem w samo okienko zdobył trzecią bramkę dla Dumy Katalonii.
Wysokie prowadzenie Barcelony wprowadziło nieco rozluźnienia w jej szyki obronne, co Real starał się błyskawicznie wykorzystać. Pomimo wielu szans bramkowych Królewskich, piłka za nic nie chciała wpaść do bramki Katalończyków. Wielką formę i kilka parad klasy światowej zademonstrował Claudio Bravo, który kapitalnie interweniował po strzałach m.in. Ronaldo czy Benzemy.

Podsumowując, Barcelona zagrała wielki mecz pełen wirtuozerii i świeżości. Duma Katalonii dała Realowi prawdziwą lekcję futbolu, zgotowała mu istne madryckie piekło, obnażając zespół Beniteza w sposób bezlitosny, aby nie napisać brutalny. Jakże wymownym obrazkiem był ten z 77. minuty, kiedy schodzącego z murawy Iniestę fani Realu oklaskiwali na stojąco. Barça dyktowała tempo gry niemal od samego początku, prezentując przy tym momentami piłkę kosmiczną. Cały mecz był starciem dwóch jakże odległych światów, a jedyną drużyną galaktyczną była sobotniego wieczoru wcale nie ekipa Realu, a Duma Katalonii. Różnica co najmniej dwóch poziomów znalazła swoje odzwierciedlenie w wyniku. Czerwona kartka Isco z końcówki meczu pokazała tylko wielką frustrację ekipy Królewskich. Los Blancos zostali upokorzeni przez Blaugranę aż 0:4 i była to pierwsza tak wysoka porażka na Santiago Bernabéu niemal od ćwierćwiecza! Ostatnią drużyną, która odniosła na stadionie w Madrycie zwycięstwo w takich samych rozmiarach była ekipa Osasuny Pampeluna, a trzy bramki dla zespołu z Nawarry zdobył wówczas Jan Urban.

Barça w tabeli Primera Division odskoczyła Realowi już na sześć punktów, a jakby tego było mało, to Królewskich wyprzedził jeszcze ich lokalny rywal, ekipa Atletico. Rafa Benitez ma nad czym myśleć, aby poprawić wyniki Realu, a przede wszystkim powinien zmienić styl i sposób gry, przez który cierpi nie tylko zespół, ale także najbardziej zagorzali kibice. Gwizdy na Bernabéu i wymachiwanie białymi chusteczkami w stronę Beniteza świadczyć mogą tylko o tym, że hiszpański trener nie tylko nie znalazł wzajemnej nici porozumienia z piłkarzami, ale dość mają go przede wszystkim fani Królewskich. Trzy miesiące pracy Hiszpana w Madrycie coraz bardziej zaczynają utwierdzać wszystkich w przekonaniu, że jego dni w stolicy Hiszpanii są już chyba policzone. Jedyne co w tej chwili może uratować Real, to zmiana trenera, który wprowadziłby swoją odświeżoną formułę, pełną pasji i ofensywnego stylu oraz byłby w stanie zaszczepić w drużynie ponowną radość z gry.

sobota, 21 listopada 2015

Zapowiedź 231. Gran Derbi: Real Madryt - FC Barcelona

Od rozpoczęcia najbardziej elektryzującego meczu na świecie, czyli konfrontacji Realu Madryt z Barceloną, zwanego El Clásico dzielą nas już tylko godziny. W sobotę punktualnie o godz. 18:15 na Santiago Bernabeu wybiegną dwie najdroższe jedenastki świata (razem warte aż 1,376 mld euro) i obie prawdopodobnie w najsilniejszym zestawieniu. Hiszpańscy giganci zmierzą się ze sobą w kolejnej bitwie, której stawką będzie pozycja lidera Primera Division.

źródło: Alejandro Ramos, CC 2.0
Sytuacja w ligowej tabeli zmienia się w bieżącym sezonie jak w kalejdoskopie. Po imponującym początku rozgrywek w wykonaniu Realu Madryt i passie 10 meczów z rzędu bez porażki (7 zwycięstw i tylko 3 remisy,) w 11 serii gier wszystkie braki Królewskich obnażyła Sevilla, pokonując ekipę Rafy Beniteza 3:2. Wcześniej Real pomimo tego, że mecze wygrywał, to nie były to przekonujące triumfy.  

Główny zarzut stawiano pod adresem hiszpańskiego szkoleniowca Madrytczyków. Dotyczył on zbyt defensywnego stylu gry drużyny, mało atrakcyjnego dla oka, co w rezultacie doprowadziło do zdobywania znaczniej mniejszej liczby bramek (średnio 1,66 w ostatnich 9 meczach!). Ustawianie zespołu z podstawową myślą o zabezpieczeniu tyłów bramki, kosztem obniżenia jakości i efektowności formacji atakującej z piłkarzami klasy światowej, miało swoje plusy, jak i minusy. Jednak większość kibiców, dziennikarzy czy ludzi bezpośrednio związanych z Królewskimi uważała, że mając w kadrze ogromną siłę ofensywną, takiemu zespołowi jak Real nie przystoi, aby się bronić i odnosić skromne wygrane. Głównym celem powinien być nieustanny atak i nękanie rywali, krótko mówiąc strzeleckie kanonady, które były znakiem rozpoznawczym poprzedniego trenera Carlo Ancelottiego.

Z kolei dla obozu Barcelony początek sezonu był oględnie mówiąc średni, jak na możliwości aktualnego mistrza Hiszpanii. Ekipa Luisa Henrique zaliczyła dwie wpadki – przegrane z Celta 1:4 i Sevillą 1:2, ale z biegiem czasu zaczęła się rozpędzać i prezentować coraz lepszą i skuteczniejszą piłkę. Obecnie notuje passę 4 wygranych z rzędu. Przed meczem z Realem, Blaugrana wskoczyła na fotel lidera po efektownym triumfie 3:0 z Villarealem. Mało kto mógł przypuszczać, że brak kontuzjowanego od 26 września Leo Messiego, wyjdzie Katalończykom na dobre. Od tego czasu w południowo-amerykański duet Neymar – Luis Suárez w 10 meczach aż 20 razy posyłał piłkę do siatki rywali i 10-krotnie asystował we wszystkich rozgrywkach (źródło: Sport.es):


Natomiast w lidze hiszpańskiej od czasu odniesienia kontuzji przez Messiego, tylko Brazylijczyk i Urugwajczyk strzelali gole (w sumie aż 17 razy!).
Sobotni pojedynek będzie szczególny dla madryckiego tria BBC, które wspólnie pojawi się na murawie po raz pierwszy od dwóch miesięcy. Statystyki zawodników Królewskich odpowiadających za ofensywę, biorąc pod uwagę kontuzje, wyglądają okazale: Ronaldo (8 bramek), Benzema (6 trafień), Bale (2 gole i 4 asysty).

Kwestią wzbudzającą dużo niepokoju, zarówno w Madrycie, jak i Katalonii są osoby Cristiano Ronaldo i Leo Messiego, dwóch piłkarzy, którzy we ostatnich latach zdominowali rozgrywki La Liga. Portugalczyk na przestrzeni poprzednich tygodni prezentował słabą formę. Często przechodził obok meczu, a ponadto znacznie spadła jego średnia strzelecka ( z 1,8 na 0,73 w porównaniu z analogicznym okresem rok temu). Duży związek ma to z pozycją asa Królewskich w zespole. Benitez przesunął Ronaldo do ataku, robiąc miejsce na skrzydle dla Garethowi Bale’owi. Odbiło się to kosztem formy najlepszego snajpera w historii Los Blancos. Sam Portugalczyk narzeka, że chciałby wrócić do ustawienia, kiedy z lewej flanki schodził do środka i szukał zaskakującego rozwiązania akcji ofensywnej. Pozycja media punta powierzona Walijczykowi świadczyć może o tym, że stosunki Ronaldo z Benitezem nie są najlepsze. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że Ronaldo po meczu Ligi Mistrzów powiedział na ucho parę słów trenerowi Paryżan Laurentowi Blancowi. Dziennikarze od tygodni snują domysły, co takiego padło z ust napastnika Realu, który prawdopodobnie chciałby w przyszłości opuścić stolicę Hiszpanii i przenieść się, być może do mistrza Francji, ekipy PSG. Jeśli chodzi natomiast o Messiego to Argentyńczyk w poniedziałek powrócił do treningów z zespołem po wielotygodniowym rozbracie z futbolem. Jego występ na Santiago Bernabeu jest jak najbardziej możliwy, ale prawdopodobnie nie w pełnym wymiarze czasowym. Messi nie grał przez 54 dni i tak naprawdę ciężko jest stwierdzić, w jakiej znajduje się obecnie formie. W dotychczasowych 6 meczach La Liga trafiał do bramki rywali 3 razy.


Starcie Realu z Barceloną będzie także miało inny wymiar. Mianowicie jest reklamowane jako starcie dwóch bramkarzy – najlepszego w obecnych rozgrywkach Keylora Navasa (ostatnio kontuzjowanego) oraz wiodącego prym w poprzednim sezonie La Liga - Claudio Bravo. Golkiper Królewskich znajduje się w życiowej formie i jeśli pokuszę się o stwierdzenie, że Kostarykanin jest w tej chwili największą gwiazdą zespołu, to nie będzie ono ani trochę na wyrost. W cienu Navasa pozostaje cały Real z Ronaldo na czele. Bramkarz reprezentacji Kostaryki zaledwie 3 razy w 9 meczach musiał wyciągać piłkę z siatki w lidze i często musiał ratować skórę kolegom. Nie ma jednak najlepszych wspomnień w meczach z Barceloną. Jeszcze będąc graczem Levante, Blaugrana zaaplikowała mu aż siedem goli w jednym meczu, a w ostatnich trzech grach puścił ich aż dziewięć. Natomiast bilans bramkarza Katalończyków wygląda jeszcze gorzej w starciach z Królewskimi. Bravo dał się pokonać aż 21 razy na Santiago Bernabeu!


Trener Królewskich Rafa Benitez na konferencji prasowej przed sobotnim klasykiem w Hiszpanii powiedział, że to Real jest faworytem (źródło AS):

- To moje pierwsze El Clasico z pierwszą ekipą Realu. Rozumiem wagę każdego spotkania przeciwko Barcelonie i gram po to, aby zdobyć 3 punkty. To grupa profesjonalistów. Lubią grać ważne mecze i są odpowiednio zmotywowani.

Spotkanie Realu Madryt z Barceloną zapowiada się niezwykle ciekawie. Obie ekipy przystąpią do meczu w najsilniejszych składach, co z pewnością zwiększy jeszcze rangę spotkania, a także spowoduje, że wszystkie oczy na świecie będą zwrócone na to wydarzenie ze zdwojoną siłą. Miejmy nadzieję, że piłkarskie święto w Hiszpanii odbędzie się bez żadnych zakłóceń, w atmosferze pełnej radości, spokoju, a także wzajemnego poszanowania oraz bez smutnych i jakże tragicznych wydarzeń, które stały się udziałem Francji i Paryża tydzień temu.

Real Madryt prawdopodobnie pośle na plac gry wszystkie swoje gwiazdy z Jamesem Rodriguezem, Garethem Bale’m Sergio Ramosem, Karimem Benzemą i Cristiano Ronaldo na czele. Natomiast co do Barcy, do rozwiązania pozostają trzy zagadki. Pierwsza wątpliwość – ile czasu zagra Messi i czy wyjdzie w pierwszym składzie? Druga, czy Javier Mascherano zagra w linii obrony czy w środku pola oraz trzecia, czy ostatnio kontuzjowany Ivan Rakitić wejdzie na boisku?

Poniżej przewidywane składy wg hiszpańskiego dziennika AS:

piątek, 20 listopada 2015

Wielki powrót Harry'ego Kane'a. Anglik znów zachwyca w Tottenhamie

źródło: Catherine Kortsmik, CC 2.0
Pomimo dobrej gry Tottenhamu w pierwszych miesiącach nowego sezonu Premier League, najlepszy snajper Kogutów z zeszłorocznych rozgrywek, Harry Kane, ze swojej postawy nie mógł być w pełni zadowolony. 22-letni napastnik zatracił wszystkie walory, które były jego znakiem rozpoznawczym w poprzednim roku i – co najważniejsze – przestał trafiać do siatki. Dopiero mecz z Bournemouth dobitnie pokazał, że Anglik nie zapomniał, jak się strzela gole. Hat-trick zdobyty w wyjazdowej konfrontacji z Wisienkami odblokował Kane’a na dobre i sprawił, że piłkarz ekipy z White Hart Lane znowu zachwyca w Premier League. Prześledźmy zatem, czemu młody snajper Spurs zawdzięcza udaną metamorfozę i zarazem kto ma na nią największy wpływ?

Kibice Tottenhamu w poprzednim sezonie cieszyli się aż 32 razy po trafieniach Kane’a, biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki. Młody reprezentant Anglii przebojem wdarł się do podstawowego składu Kogutów, szybko zdobył zaufanie fanów, a także zaprezentował niezwykłe umiejętności strzeleckie, o które przed startem rozgrywek nikt go nie podejrzewał. Eksplozja formy Harry’ego i zdobywane seryjnie bramki były najlepszą wizytówką Anglika w barwach drużyny z północnego Londynu.

W nowy sezon Harry Kane wkraczał jako najlepszy młody gracz Premier League ubiegłego sezonu, a z postaci kompletnie anonimowej stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy ekipy Spurs, która w bieżących rozgrywkach, ze sporym udziałem 22-latka, marzy o zajęciu 4. miejsca, uprawniającego do gry w el. Ligi Mistrzów.

Nadzieje na dobre występy Kane’a zostały rozpalone do czerwoności, a podstawy dawał jakże udany poprzedni sezon w wykonaniu Anglika. Patrząc jednak z perspektywy czasu, zawsze łatwiej jest wejść na szczyt, a trudniej się na nim utrzymać. Ta maksyma najlepiej odzwierciedla poczynania snajpera Kogutów w trwającym sezonie. Kane u progu sezonu prezentował się bardzo słabo, żeby nie napisać -mizernie. Anglik nie tylko przestał strzelać gole, ale na boisku snuł się bez celu, nie mogąc znaleźć dla siebie właściwego miejsca. Dodatkowo jego współpraca na boisku z kolegami nie układała się najlepiej, a jeśli już Kane miał okazje do zdobycia gola, to je marnował. Zatracenie skuteczności przez najlepszego strzelca Kogutów w poprzednim sezonie było oznaką do niepokoju i kazało zadać pytanie: czy Kane nie jest przypadkiem „piłkarzem jednego sezonu”, który w kolejnym zniknie i zakopie się w szarych odmętach?

Przypadek Kane’a jest o tyle ciekawy, że jest to gracz młody, dopiero na piłkarskim dorobku. Pierwsze mecze sezonu 2015/16 zdawały się potwierdzać postawioną wyżej tezę, że Anglik przepadł na dobre i nie tylko zatracił skuteczność, ale również stracił pewność siebie, którą imponował przed kilkoma miesiącami. Jego passa bez strzelonego ligowego gola ciągnęła się aż do meczu 7. kolejki Premier League i konfrontacji z Manchesterem City. Dopiero z Obywatelami Kane nareszcie się przełamał i posłał piłkę do siatki Joe Harta. Licznik minut 22-latka bez gola zatrzymał się na 748 minutach!

Harry Kane bardzo potrzebował tej bramki, niczym ogień wody. Kolejne tygodnie jakże diametralnie zmieniły postrzeganie angielskiego napastnika w drużynie Mauricio Pochettino przez kibiców, a także ekspertów. 22-latek wskoczył na inny, znacznie wyższy poziom, bardziej atrakcyjny dla oka – efektywny oraz efektowny. Skuteczność i magia Kane’a znowu powróciła. Pod koniec października ustrzelił hat-tricka w wygranym 5:1 wyjazdowym spotkaniu z Bournemouth.
Następna kolejka i znowu bramka – tym razem w meczu z Astona Villą (3:1). W ostatniej grze przed reprezentacyjną przerwą, niezwykle prestiżowym meczu w derbach Londynu z Arsenalem (1:1), błyskawicznie wystartował do prostopadłego podania od Danny’ego Rose’a i z zimną krwią pokonał Petra Čecha. Licząc ostatnich 7 meczów, Kane zdobył aż 7 goli dla Kogutów (jedno trafienie w LE z Anderlechtem) i w tej chwili już nikt nie pamięta o jego niemocy bramkowej, ciągnącej się wiele godzin.
Początek metamorfozy Kane’a rozpoczął się w meczu z Bournemouth. Niezwykle zaskakującym faktem było to, że napastnik Spurs częściej pojawiał się w tym meczu w lewym sektorze boiska, niż grając jako typowy wysunięty napastnik. W bocznej strefie dostał od kolegów aż 15 z 22. wszystkich zagrań. Jednak największe zagrożenie dla Artura Boruca ze strony rosłego napastnika Kogutów następowało z obrębu pola karnego. 22-latek był niezwykle aktywny i oddał aż 4 strzały z „szesnastki” i jeden z „6. metra”, co przyniosło mu hat-tricka.

Mecz z Arsenalem potwierdził coraz wyższą formę Kane’a. Snajper Tottenhamu nie tylko zdobył gola, ale także swoją ruchliwością sprawiał dużo problemów obrońcom Arsenalu, a ponadto łatwo się od nich uwalniał i szukał dogodnej pozycji strzeleckiej. Na bramkę Čecha oddał aż 6 uderzeń. Poniżej dwie grafiki, prezentujące indywidualne akcje Kane’a w meczu z Arsenalem (po lewej sytuacja z golem, a po prawej wszystkie szanse napastnika; źródło: FourFourTwo):


Wszystkie gole Kane’a i jego wielka przemiana nie byłyby możliwe, gdyby nie jego kolega z drużyny, Christian Eriksen. Rozgrywający Kogutów odegrał kluczową rolę w metamorfozie Anglika i jego powrotu do formy. Świetnie układa się współpraca Duńczyka z Anglikiem na placu gry. Sam Kane dostrzega zalety grania razem z Eriksenem, a jego słowa cytuje serwis SkySports:

- Gra nam się razem bardzo dobrze. Rozumiemy swoje ruchy bez piłki wokół pola karnego. Im więcej okazji bramkowych mi wykreuje, tym lepiej.

Ten duet napędza całą grę świetnie spisującego się w lidze zespołu Pochettino (aktualnie 5. miejsce w tabeli – przyp. red.). Kane, pomimo słabego początku, jest aktualnie najlepszym strzelcem zespołu (6 goli), natomiast Eriksen – asystentem (2 ostatnie podania i 2 bramki). W czasie, gdy Duńczyk leczył kontuzję, Kane nie miał obok siebie odpowiedniego partnera, który precyzyjnym podaniem dogrywałby mu piłki. Wobec tego brał na siebie ciężar rozgrywania akcji i starał się organizować je, zaczynając już od środka pola. Eriksen wydatnie odciążył Kane’a (średnio 3,8 strzału na mecz) od zadań typowych dla pomocnika, nieleżących absolutnie w jego gestii oraz niepasujących do profilu Anglika, który najlepiej czuje się w polu karnym. Wobec tego Duńczyk wziął się za kreowanie szans bramkowych, z czego zrodziła się całkiem pokaźna liczba 171. okazji strzeleckich! Od tej pory to filigranowy rozgrywający Spurs dostarcza Kane’owi piłki w polu karnym, a Anglik robi z nich właściwy użytek. Reprezentant Danii asystował przy trzech bramkach Kane’a – dwóch w PL i jednej w LE. Ich owocna współpraca wygląda z tygodnia na tydzień coraz lepiej. Obaj rozumieją się niemal bez słów. Wystarczy tylko chwila nieuwagi obrońców i wolnej przestrzeni, a Eriksen momentalnie potrafi to wykorzystać i idealnie obsłużyć Kane’a precyzyjnym podaniem.

Bardzo zadowolony z postawy Anglika na przestrzeni ostatnich tygodni jest trener Kogutów, Mauricio Pochettino, który wypowiedział się na temat swojego podopiecznego dla serwisu SkySports:

- Harry jest bardzo ważnym graczem dla nas. Powrót jego pewności i zaufania jest niezwykle istotny. Zawsze będziemy w niego wierzyć.

Jamie Carragher, były angielski piłkarz Liverpoolu i reprezentacji Anglii, jest zachwycony formą, jaką aktualnie prezentuje Kane. W jednym z poniedziałkowych programów „Monday Night Football” emitowanym cyklicznie na antenie SkySports, odniósł się do bramki strzelonej przez Kane’ a w konfrontacji z Aston Villą:

- Kane jest doskonałym „pakietem”. Nawet kiedy przechodził przez jałowy okres, był napastnikiem, którego stać na więcej. Poziom, który teraz prezentuje jest bardzo wysoki, a świadomość utrzymuje na zaawansowanym poziomie.

Transformacja Harrego Kane’a mniej więcej od półtora roku przebiega wzorowo, a kolejne dobre występy kształtują jego osobowość na piłkarza międzynarodowego formatu. Impas strzelecki i obniżka formy, którą zanotował na początku bieżącego sezonu Premier League była raczej zjawiskiem chwilowym. Najważniejszym i prawdopodobnie kluczowym momentem dla Anglika było przezwyciężenie kryzysu i nabranie ponownie wiary we własne umiejętności. Mało kto wie, ale to właśnie Kane nie ma sobie równych w klasyfikacji strzelców Premier League w roku 2015.
Harry Kane jest znakiem jakości Tottenhamu i piłkarzem, na którym warto budować zespół z White Hart Lane, a także reprezentację Anglii na lata. Niesamowita transformacja i stały progres, który notuje 22-latek od niemal półtora roku, a przy tym zachowany odpowiedni rytm i regularność przy strzelaniu goli, może świadczyć tylko o tym, że mamy do czynienia z talentem czystej wody, piłkarzem wciąż młodym, ale coraz bardziej doświadczonym i ukształtowanym życiowo, zarówno na boisku, jak i poza nim.

Artykuł został również opublikowany na portalu NaszFutbol.com.