Legia Warszawa we wczorajszym spotkaniu 2. rundy eliminacji Ligi Mistrzów została ośmieszona przez zespół Spartaka Trnava (porażka 0:2), w składzie którego znalazło się miejsce dla kilku zawodników będących do niedawna za słabych, aby grać w podstawowych jedenastkach… polskich drużyn klubowych. Słowacy górowali nad Warszawianami w każdym elemencie gry i tylko postawa Arkadiusza Malarza uratowała mistrzów Polski od sromotnej klęski 0:5.
źródło zdjęcia: Facebook, fanpage Legionisci.com |
Wydawać by się mogło, że Legia
gorzej już wyglądać nie może niż na początku sezonu 2018/19. Tymczasem oglądając
wczorajsze „popisy” Wojskowych w konfrontacji z ekipą Radoslava Latala mam
nieodparte wrażenie, że to co najgorsze jest dopiero przed graczami Deana
Klafuricia.
Legioniści po raz kolejny nie
wyciągnęli żadnych wniosków z zeszłosezonowej europejskiej katastrofy, kiedy
najpierw zostali wypunktowani przez kazachską Astanę w rozgrywkach Champions
League, a później okazali się słabsi od Sheriffa Tyraspol w ostatniej rundzie
eliminacji Ligi Europy.
W nowym rozdaniu ekipa z Warszawy
prezentuje nie tylko mizerną formę sportową, ale większość graczy wygląda,
jakby wciąż była na wakacjach. Legia odstaje od każdego zespołu nie tylko pod
względem fizycznym i taktycznym, ale wydaje się być kompletnie nieprzygotowana
do gry w sezonie 2018/19 zarówno na podwórku krajowym, jak i europejskim.
Pomysł Deana Klafuricia, który z
uporem maniaka cały czas ustawia zespół w formacji 1-3-5-2 kompletnie nie zdaje
egzaminu. Każdy z graczy wychodząc na murawę w powyższej taktyce kompletnie
głupieje, nie wypełnia swoich boiskowych zadań, a w obronie popełnia
niewytłumaczalne błędy w postaci bezsensownych fauli, strat, braku odpowiedniego
krycia i asekuracji czy też biernego przyglądania się, kto pierwszy zapobiegnie
nieszczęściu i wybije piłkę z własnej strefy obronnej.
W defensywie zespół z Warszawy przypomina
wielkie dziurawe sito, które przepuszcza wszystko, co tylko się da. Linia
środkowa istnieje tylko na papierze, a zawodnicy zostawiają wolne ogromne boiskowe
przestrzenie i pozwalają swoim rywalom na całkowity luz w rozgrywaniu piłki, a
także niebezpieczne strzały zza pola karnego. Nie dość, że Legioniści nie wracają
po kolejnych stratach i nie pomagają partnerom w przerwaniu akcji przeciwników,
to w ofensywie nie potrafią wymienić ze sobą choćby 2-3 celnych podań, aby
posunąć akcję do przodu.
Jedynym zawodnikiem - pomijając będącego w formie reprezentacyjnej Arkadiusza Malarza - który widać,
że się stara i chce strzelać bramki jest nowy nabytek Carlos Lopes, czyli najlepszy piłkarz poprzedniego sezonu Lotto Ekstraklasy. Nie oszukujmy się,
ale hiszpański snajper próbujący w pojedynkę kreować szansę bramkowe, bez
jakiegokolwiek wsparcia swoich kolegów, nie jest w stanie nic wielkiego
osiągnąć.
Patrząc na występy Legii u progu
nowego sezonu wydaje się, że właśnie osiągnęła stan przedzawałowy. Mistrz
Polski w rewanżu na Słowacji musi wygrać aż 3:0, aby wywalczyć awans do 3. rundy
kwalifikacji Ligi Mistrzów, gdzie ze spokojem już czeka Crvena Zvezda po pewnej
wiktorii 3:0 w 1. meczu z litewską Suduvą Marijampole. W tej chwili wydaje się
to absolutnie niemożliwe, aby Legioniści byli w stanie zagrać wielki mecz, choć
nie należy zapominać, że europejski futbol był już wielokrotnie świadkiem
niesamowitych rzeczy, które nie śniły się nawet filozofom. Jednak na ten moment
nie są one absolutnie zarezerwowane dla grającej wolno, schematycznie i bez
jakiegokolwiek polotu ekipy Deana Klafuricia.
Dodatkowo tłumaczenia
chorwackiego szkoleniowca dotyczące problemów zdrowotnych wielu piłkarzy podstawowej „11”
w noc poprzedzającą starcie z mistrzem Słowacji nie brzmią ani trochę wiarygodnie
i logicznie. Mogą być odbierane jako kiepski żart, a trener z Bałkanów swoją
absurdalną wypowiedzią pogrąża się coraz bardziej w czarnej otchłani wraz ze
swoimi podopiecznymi.
źródło zdjęcia: https://www.facebook.com/LegiaLive/photos/a.138152042456.138067.113549107456/10156459668702457/?type=3&theater