środa, 27 marca 2013

El. MŚ 2014. Siedem wniosków po meczu Polska – San Marino

Robert Lewandowski strzelił w końcu dwie
bramki w reprezentacji Polski po passie trwającej 903 minuty bez gola!
Reprezentacja Polski nie pozostawiła żadnych złudzeń i pokonała w meczu El. MŚ outsidera rankingu FIFA, zespół San Marino 5:0. Jednak sama gra i styl biało-czerwonych pozostawiają wiele do życzenia i nie napawają optymistycznie przed  kolejnymi spotkaniami o punkty i ewentualnym wyjazdem do Brazylii w 2014 roku.

Wtorkowa wygrana podopiecznych Waldemara Fornalika poszła już w świat i za tydzień prawdopodobnie nikt nie będzie o niej pamiętał. Sam mecz był dla biało-czerwonych formalnością, a zwycięstwo 5:0 mogłoby wskazywać, że widać jakieś symptomy na lepszą grę Polaków. Jeśli weźmiemy jednak pod uwagę z zespołem jakiego kalibru i o jakich umiejętnościach graliśmy, a także w jakim stylu rozprawiliśmy się z zajmującym przedostatnią pozycję - 207 miejsce w rankingu FIFA, reprezentacją San Marino, złożoną niemal w całości z amatorów, to obraz ten ulega znacznej deformacji i zaciemnieniu. Jakie zatem wnioski nasuwają się po wtorkowej wygranej w El. MŚ ?

Wielki sukces San Marino
Po pierwsze, porażka 0:5 jest wielkim sukcesem reprezentacji z Półwyspu Apenińskiego, w której prym wiedzie 37-letni, jeden z dwóch profesjonalnych graczy, Andy Selva – najlepszy strzelec w historii San Marino (8 goli). Drugim zawodowym piłkarzem jest bramkarz Aldo Simoncini, reprezentujący barwy włoskiej Ceseny. Pozostali kadrowicze, których ma do dyspozycji trener Giampaolo Mazza ( z wykształcenia nauczyciel wychowania fizycznego) są amatorami i gra w barwach narodowych stanowi dla nich przyjemność, a zarazem zaszczyt. Oprócz gry w szóstej i siódmej lidze włoskiej jest to dla nich tylko dodatkowe zajęcie, ponieważ na co dzień pracują, na takich stanowiskach jak bankowcy, sprzedawcy czy też kelnerzy.

Fatalny styl i gra biało-czerwonych
Po drugie, duży ból głowy dla selekcjonera Waldemara Fornalika powinien budzić styl gry biało-czerwonych, a także sama gra, która nie wyglądała nawet poprawnie na tle europejskiego kopciuszka, za jakiego uchodzi San Marino. Momentami, oglądając Polaków aż żal było patrzeć na kiepskie widowisko, które zaserwowali nam nasi kadrowicze. Najbardziej poszkodowani i zawiedzeni mogli się czuć kibice, którzy zmarznięci w liczbie ponad 43 tysięcy zjawili się na Stadionie Narodowym.

Mało ładnych akcji i kombinacyjnych zagrań
Po trzecie, na boisku panował totalny chaos. Udane, zagrania i kombinacyjne wymiany piłki pomiędzy reprezentantami Polski można było policzyć na palcach jednej ręki, a już celność uderzeń w światło bramki wołała o pomstę do nieba. Biało-czerwonym bardzo rzadko udawało się zawiązać składną, przemyślaną akcję. Nieliczne wyjątki mogą stanowić szarzę Łukasza Mierzejewskiego, który najpierw dokładnym podaniem obsłużył Łukasza Piszczka przy golu na 2:0, Kamila Grosickiego, który idealnie dograł piłkę w polu karnym do Łukasza Teodorczyka ( bramka na 4:0) czy też Roberta Lewandowskiego – podanie w tempo do Jakuba Koseckiego, którym ładnym strzałem ustalił wynik meczu na 5:0.

Są to w zasadzie jedyne przejawy pozytywnej gry Polaków we wtorkowym spotkaniu. Jakże wymownym obrazkiem był ten z drugiej połowy, kiedy polscy kibice, mający już dość oglądania słabej gry biało-czerwonych zaczęli ironicznymi okrzykami, żywiołowo dopingować rywali, skandując „San Marino, San Marino”.

Brak pomysłu na grę
Po czwarte, podstawowymi mankamentami w grze reprezentacji Polski był brak jakiejkolwiek koncepcji i zgrania, a także pomysłu na szybkie rozpracowanie rywala. Żaden z kadrowiczów, których miał do dyspozycji Fornalik nie zagrał olśniewającego meczu. Zamiast monolitu, jednej drużyny stanowiącej całość i sprawny mechanizm, Polska w tym meczu złożona była tylko zlepkiem graczy, którzy tylko przez fragmenty spotkania wybijali się ponad przeciętność. Brakowało także zacięcia, boiskowej agresji, a także chęci ciągłego pressingu połączonego z bombardowaniem i rozrywaniem obrony rywala przez pełne 90 minut gry. Brak polotu i błysku na tle amatorów z San Marino może zakrawać z jednej strony na kpinę, a z drugiej może świadczyć o tym, że Polacy nie byli skorzy do przemęczania się. Momentami, oglądając mecz można było pokusić się o stwierdzenie, że podopieczni Waldemara Fornalika zwyczajnie lekceważą jedenastkę kelnerów, murarzy i bankowców reprezentujących malutki kraj na Półwyspie Apenińskim.

Słaba defensywa
Po piąte, piętą achillesową i wielką bolączką była także dziurawa formacja obronna reprezentacji Polski, która nawet w meczu z San Marino nie ustrzegła się błędów. Podopieczni Mazzy aż dwa razy w przekroju całego spotkania zagrozili bramce, praktycznie bezrobotnego przez 90 minut Artura Boruca. W pierwszej połowie swoją szansę miał w ogóle niekryty w polu karnym Selva, jednak jego strzał był bardzo niecelny. Natomiast w samej końcówce meczu Danilo Rinaldi, z pochodzenia Argentyńczyk przegrał pojedynek sam na sam z polskim golkiperem.

Od naszych obrońców powinno wymagać się zdecydowanie więcej, zwłaszcza na tle tak słabego przeciwnika. Na końcowe trzy minuty spotkania pojawił się Marcin Wasilewski (wygwizdany przez publiczność), dzięki czemu dołączył do elitarnego grona „Wybitnych Reprezentantów Polski” (60 występ). Jednak właśnie tyle czasu wystarczyło, aby przekonać się na własne oczy, że „Wasyl” w tej chwili jest w ogóle bez formy i bez rytmu meczowego. To właśnie ten 32-letni obrońca do spółki z Krychowakiem popełnił koszmarny błąd, który o mało nie skończył się pierwszym od czterech lat golem dla San Marino!

Przeciętny Lewandowski
Po szóste, marnym pocieszeniem jest także przełamanie niemocy strzeleckiej w kadrze przez Roberta Lewandowskiego, który w końcu po długich 903 minutach gry zdobył dwie bramki. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie klasa rywala i sposób w jaki trafiał do siatki. Lewy czynił to dwukrotnie z… rzutów karnych, natomiast z akcji ani razu nie udała mu się ta sztuka. Delikatnie mówiąc, 24-letniemu snajperowi nie wystawia to najlepszego świadectwa. Lewandowski nie był liderem zespołu, a swoim poziomem gry poza dwoma golami nie wybił się ponad przeciętność. Roberta należy pochwalić jedynie za ładną asystę przy bramce na 5:0, autorstwa Koseckiego.

Zmiennicy bez błysku i polotu
Po siódme, Waldemar Fornalik wprowadził kilka zmian w porównaniu do konfrontacji z Ukrainą, które nie okazały się jednak złotym środkiem na grę biało-czerwonych. Trener postanowił sprawdzić debiutanta Bartosza Salamona, który został 900. piłkarzem w koszulce z orzełkiem na piersi. Kamil Grosicki zastąpił z kolei w wyjściowym składzie Jakuba Błaszczykowskiego, który tuż przed meczem doznał urazu. Totalnym nieporozumieniem było postawienie na dwóch defensywnych pomocników: Eugena Polanskiego i Grzegorza Krychowiaka, którzy zagrali słabe zawody i zostali upomniani przez arbitra żółtymi kartkami. Natomiast w ataku u boku Lewandowskiego od pierwszej minuty zagrał zawodnik Bayeru Leverkusen Arkadiusz Milik, będący kompletnie bez formy, którą imponował jeszcze w rundzie jesiennej w barwach zabrzańskiego Górnika.

W drugiej połowie selekcjoner nieco zmodyfikował system gry, z trójką w obronie. W miejsce bezproduktywnego Kamil Glika na boisku pojawił się Jakub Kosecki, który wniósł nieco ożywienia w akcje ofensywne Polski, a swój występ okrasił ładnym, premierowym golem w barwach biało-czerwonych.

Pomimo zwycięstwa z San Marino 5:0 zarówno reprezentacja Polski, jak i cały sztab szkoleniowy nie mają żadnych powodów do zadowolenia. Po meczu Fornalik w wywiadzie dla TVP robił dobrą minę do złej gry, podkreślając, że Anglia na Wembley także w takim samym stosunku uporała się z amatorami z Półwyspu Apenińskiego.

MŚ 2014 w Brazylii oddalają się coraz bardziej
 Po tej wygranej biało-czerwoni tracą, odpowiednio 6 punktów do lidera – zespołu Czarnogóry oraz cztery oczka do drugiej Anglii. Polska zajmuje trzecią pozycję w tabeli grupy H i tylko lepszym bilansem bramkowym wyprzedza Ukrainę. W czerwcu podopieczni Fornalika zmierzą się w wyjazdowym meczu z Mołdawią i tylko zwycięstwo przedłuży jeszcze jakiekolwiek nadzieje na zachowanie szansy wyjazdu na MŚ 2014, które odbędą się w Brazylii. Jednak patrząc na ostatnie towarzyskie gry – porażki Polski po bardzo słabych występach z Urugwajem i Irlandią, a następnie bezdyskusyjna przegrana w kompromitującym stylu z Ukrainą na Stadionie Narodowym w meczu El. MŚ wskazują, że wyjazd na turniej finałowy MŚ w Brazylii oddala się coraz bardziej. Zespół Fornalika nie ma wcale charakteru i gra bez żadnego wyrazu, a nieporadność w konstruowaniu zespołowych akcji, brak jakiegokolwiek ładu i składu w ich zawiązywaniu, a także słaba gra obronna i skuteczność pod bramką rywali jest materiałem do głębokiej analizy na najbliższe dwa i pół miesiąca i kolejnego starcia z ekipą Mołdawii w ramach El. MŚ.

sobota, 23 marca 2013

Baskowie z San Sebastian czarnym koniem Primera Division

Czy Real Sociedad będzie miał wielkie powody
do zadowolenia na mecie sezonu 2012/13
w Primera Division?
Real Sociedad jest w trwającym sezonie postrachem dla najlepszych zespołów Primera Division. Podopieczni Philippe'a Montaniera prezentują wyborną formę, mając już na rozkładzie m.in., takie firmy jak FC Barcelona, Valencia, Atletico Madryt czy też Malaga. Baskowie coraz śmielej pukają do bram przyszłorocznej edycji europejskich pucharów.

Droga z piekła do nieba
Tegoroczny sezon ligi hiszpańskiej dla kopciuszka z San Sebastian, za jakiego uchodzi Real Sociedad stanowi swoistą drogę z piekła do nieba. "Biało-niebieskich" po 10 kolejkach dzielił zaledwie 1 punkt od strefy spadkowej. 17 miejsce w Primera Division mogło świadczyć o tym, że Baskowie będą do ostatniej ligowej kolejki rozpaczliwie bronić się przed degradacją.

Los trenera Philippe'a Montaniera był właściwie przesądzony. Cierpliwość włodarzy baskijskiego zespołu była na wyczerpaniu, jednak ku zdziwieniu fanów, kierownictwo "Biało-Niebieskich" postanowiło dać Francuzowi duży kredyt zaufania, pozostawiając go na trenerskim stołku. Szkoleniowiec miał nie lada wyzwanie, aby poprawić grę zespołu. Misję, jaką powierzono 48-letniemu trenerowi było wydostanie "Erreala" z dolnych rejonów tabeli.

Zaskakująca metamorfoza Basków
Pozostawienie Francuza na stanowisku menadżera pierwszego zespołu okazało się jedną z najważniejszych i kluczowych decyzji. Niesamowita seria, jaką od 10 listopada 2012 roku zaczęli notować baskijscy zawodnicy została przerwana tylko na chwilę w porywającym, przegranym 3:4 meczu z Realem Madryt na Santiago Bernabeu, w pierwszej noworocznej kolejce po przerwie świątecznej.

Od tego czasu klub ze Estadio Anoeta nie zaznał ani jednej porażki i w 2013 roku jest słabszy tylko od gigantów z Madrytu i Barcelony. Triumfalny marsz Realu Sociedad wywindował Basków na doskonałe czwarte miejsce po rozegraniu 28 kolejek La Ligi! Wygranie kolejnych spotkań z mocnymi i znacznie silniejszymi kadrowo od siebie rywalami, tworzy wspaniałą, nową kartę w historii tego klubu. Podziw i uznanie musi budzić zwłaszcza to, że na rozkładzie Realu znalazły się już, takie drużyny jak Malaga, Valencia, Sevilla, FC Barcelona czy też Atletico Madryt! Jakby tego było mało to wygrana Sociedad 1:0 z "Rojiblancos" na gorącym stadionie Vicente Calderon była pierwszą porażką i jednocześnie jedyną stratą punktów przez klub z Madrytu na własnym terenie w całych rozgrywkach ligi hiszpańskiej w bieżącym sezonie!

Ostatnim sezonem, w którym fani klubu znad zatoki Baskijskiej mieli wielkie powody do zadowolenia był ten z lat 2002/03, kiedy to Real Sociedad wywalczył wicemistrzostwo Hiszpanii i reprezentował Hiszpanię w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Teraz ponowny udział w tych elitarnych rozgrywkach jest nie tylko w sferze marzeń, ale dosłownie na wyciągnięcie ręki i może stać się rzeczywistością w zbliżającym się wielkimi krokami letnim okresie.

Silna kadra Realu Sociedad
Wielką siłą Realu Sociedad jest kadra, młodych, utalentowanych i ciągle rozwijających się piłkarzy, jaką dysponuje Philippe Montanier. Stoper Inigo Martinez kuszony przez Athletic Bilbao i powoli szykowany do reprezentacji Hiszpanii, prawy obrońca Carlos Martinez – fantastyczny zarówno w destrukcji, jak i w ofensywie, pomocnicy Asier Illaramendi, David Zurutuza, niezwykle doświadczony Xabi Prieto (autor hat-tricka z Realem Madryt), Urugwajczyk Gonzalo Castro, młodziutki Ruben Pardo typowany na następcę Xabiego Alonso oraz napastnicy w osobach Meksykanina Carlosa Veli – największej gwiazdy zespołu (12 goli i 7 asyst), młodego Francuza Antoine'a Griezmanna (autora 7 trafień w La Liga) czy też Hiszpana Imanola Agirretxe'a (7 bramek ligowych) sprawiają, że jest to zespół, którego nie powinien lekceważyć żaden rywal z Primera Division.

Atrakcyjny, widowiskowy futbol Basków
"Erreala" pod przewodnictwem Montaniera grają bardzo widowiskowy futbol, jeden z najbardziej atrakcyjnych dla oka w całej lidze hiszpańskiej. Podobać może się zwłaszcza ofensywny styl Basków (taktyka 4-2-3-1) połączony z błyskawicznym przechodzeniem z obrony do ataku, który charakteryzuje się natychmiastowymi podaniami bez przyjęcia, z pierwszej piłki. Prym w grze z kontrataku stanowi niezwykle ofensywnie ustawiony wspomniany wyżej kwartet takich zawodników jak: Vela, Agirretxe, Griezmann i lider środka pola Xabi Prieto.

W opinii wielu ekspertów to właśnie "Biało-Niebiescy" stoczyli do tej pory najbardziej elektryzujące spotkanie w całym sezonie 2012/13 w lidze hiszpańskiej. Po porywającym meczu zremisowali na Estadio Anoeta z Betisem Sevila 3:3. Natomiast kwintesencją doskonałej gry Realu Sociedad był mecz w ostatniej kolejce ligowej z Realem Valladolid, kiedy to akcje przeprowadzane były z rozmachem, na pełnej szybkości, a piłka krążyła jak po sznurku pomiędzy kolejnymi formacjami. Wspaniałe, widowiskowe, płynne, rozgrywane z wielkim polotem i fantazją  kolejne, ofensywne szarże zespołu skończyły się czterema golami. Trener Montanier powiedział po tym spotkaniu: - Jestem zadowolony. Będziemy chcieli jak najdłużej podtrzymać passę bez porażki. W porównaniu z zeszłym sezonem, postęp zespołu w tegorocznych rozgrywkach jest oszałamiający i widoczny gołym okiem. Wówczas na mecie Sociedad miał na koncie 47 punktów, czyli dokładnie tyle, ile zgromadził w bieżącym, na 10 kolejek przed końcem sezonu.

Mieszanka rutyny, doświadczenia i młodości
Real Sociedad jest modelowym przykładem klubu, który jest  budowany w oparciu o młodych zawodników, jak i bardziej doświadczonych. Odpowiednio wyważone proporcje w każdej formacji, a także stabilna sytuacja finansowa dają trenerowi poczucie komfortu w pracy, która zbiera swoje owoce. Można pokusić się o stwierdzenie, że zestawienie jedenastki Sociedad na każdy mecz stanowi mieszankę rutyny z młodością. Przy boku Xabi Prieto, lidera linii pomocy znakomicie rozwijają się talenty Rubena Pardo czy też Asiera Illaramendiego. Wielką zasługę ma w tym wszystkim trener - Philippe Montanier, którego wskazówki i założenia taktyczne są w znakomity sposób realizowane przez każdego zawodnika na boisku.

Przemyślane decyzje szkoleniowe
Dodatkowo, opiekun Basków często podejmuje bardzo trafne decyzje personalne np. posadzenie Carlosa Veli na ławce rezerwowych miesiąc temu, w prestiżowym meczu z derbowym z Athletikiem Bilbao było doskonałym posunięciem. Meksykański skrzydłowy wszedł na boisku w drugiej połowie i zdołał wpisać się na listę strzelców, dobijając baskijskiego rywala. 

Trener Philippe Montanier - jeden z głównych
architektów ostatnich świetnych wyników Basków
z San Sebastian
Philippe Montanier - architekt porywającej gry Basków
Francuski szkoleniowiec dał się już poznać z jak najlepszej strony w przeszłości, prowadząc z sukcesami US Bolougne, z którym wywalczył w sezonie 2008/09 po raz pierwszy w historii awans do Ligue 1. Dodatkowo został doceniony przez francuską federację i wybrano go wówczas najlepszym trenerem roku na zapleczu ligi francuskiej. Francuz od lipca 2011 roku jest trenerem ekipy Sociedad. W pierwszym sezonie jego pracy Baskowie z San Sebastian zajęli 12 miejsce na mecie rozgrywek Primera Division. W bieżącej kampanii wyniki zespołu prowadzonego przez tego 48-letniego szkoleniowca wzbudzają nie tylko wielki zachwyt w hiszpańskim środowisku, ale także dodają mu splendoru, który spadł na niego nagle i trwa w najlepsze.

Ponadto wielkim atutem Biało-Niebieskich jest skuteczność. Sociedad jest czwartą siłą ligi nie tylko w ligowej tabeli, ale także pod względem liczby zdobywanych bramek. Podopieczni Montaniera już 49 razy pokonywali bramkarzy innych zespołów hiszpańskich i tylko wielka trójka: Barcelona i dwójka rywali z Madrytu – Real i Atletico są lepsze pod tym względem.

Estadio Anoeta wielkim atutem 
Dodatkowo Baskowie kapitalnie radzą sobie na własnym obiekcie, który jest bardzo trudnym terenem dla każdej ekipy. Na Estadio Anoeta "Erreala" z 15 gier przegrali zaledwie 2, przy 5 remisach i  8 zwycięstwach. Ostatnim zespołem, któremu udało się wywieźć trzy punkty z gorącego stadionu w San Sebastian był Espanyol Barcelona, który 4 listopada 2012 roku wygrał 1:0.

Europejskie puchary o krok?
Nikt w najśmielszych marzeniach przed rozpoczęciem sezonu nie oczekiwał, że Baskowie z San Sebastian mogą włączyć się do walki o miejsce, premiowane przyszłoroczną  grą w europejskich pucharach. Pozostawienie trenera Philippe Montaniera na ławce szkoleniowej okazało się strzałem w dziesiątkę. Francuz znakomicie poukładał Biało-Niebieskich. Owocem fantastycznej postawy Sociedad jest czwarte miejsce w ligowej tabeli na 10 kolejek przed końcem sezonu. Baskijska sensacja rozgrywek Primera Division ma wszelkie atuty ku temu, by wywalczyć przepustkę do przyszłorocznej fazy Ligi Mistrzów bądź Ligi Europejskiej. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że klubowi znad Zatoki Baskijskiej uda się ten plan zrealizować.

poniedziałek, 18 marca 2013

AS Saint Etienne - rewelacja z Ligue 1


Pierre-Emerick Aubameyang
jest najlpeszym strzelcem Saint Etienne
Wielką rewelacją sezonu 2012/13 we Francji jest zespół AS Saint Etienne. "Zieloni" porywają swoją grą i stylem w jakim rozprawiają się z rywalami w rozgrywkach Ligue 1. Potwierdzeniem tych słów jest czwarte miejsce w tabeli, a także znakomite wyniki podopiecznych Christophe'a Galtiera na innych frontach. ASSE jest już w finale Pucharu Ligi Francuskiej i w ćwierćfinale Pucharu Francji! W czym tkwi zatem tajemnica sukcesu tego francuskiego klubu?

Wielkie odrodzenie Saint Etienne
ASSE jest najbardziej utytułowanym klubem we Francji, a ostatnimi wyśmienitymi wynikami próbuje nawiązać do swoich najlepszych czasów w historii z lat 1957-1981, kiedy to cieszył się dziesięciokrotnie z tytułu najlepszej drużyny w lidze. Obecnie „Zieloni” są na dobrej drodze, aby zakwalifikować się do przyszłorocznej edycji europejskich pucharów. Po 29. kolejkach ligi francuskiej plasują się na znakomitym czwartym miejscu. Na rozkładzie mają już m.in. murowanego kandydata do zdobycia mistrzostwa, zespół PSG i to dwukrotnie (w wyjazdowym, ligowym meczu na Parc des Princes oraz w ćwierćfinale Pucharu Ligi na własnym stadionie) czy też mistrza Francji z ubiegłego sezonu, ekipę Montpellier.

Fantastyczna passa podopiecznych Christophe'a Galtiera zaczęła się 11 stycznia 2013 roku, kiedy to zremisowali z Tuluzą 2:2. Od Świąt Bożego Narodzenia i porażki z Marsylią 0:1 „Zieloni” są niepokonani na krajowym podwórku. ASSE uwzględniając tylko wyniki w tym roku jest zdecydowanie najlepszym klubem we Francji. W bieżącym roku kalendarzowym nie zaznali jeszcze goryczy porażki w 10 kolejnych spotkaniach, gromadząc 22 punkty przy 6 zwycięstwach i 4 remisach.

Już poprzedni sezon pokazał, że w ekipie ASSE tkwi duży potencjał. Swoją dobrą formę zasygnalizowali w rodzimych rozgrywkach, kiedy to na mecie Ligue 1 zajęli wysokie siódme miejsce, które nie dało im jednak awansu do europejskich pucharów.

W bieżących rozgrywkach jeszcze lepsza gra ASSE jest miłą niespodzianką nie tylko dla kierownictwa klubu, ale także dla sympatyków „Zielonych” zasiadających na stadionie Geoffroy'a-Guicharda

Oprócz wspaniałej postawy w lidze francuskiej, "Zieloni" nie odpuszczają także innych rozgrywek. Dotarli już do 1/4 finału Pucharu Francji, gdzie zmierzą się z Lorient oraz mają szansę na zdobycie po raz pierwszy w historii Pucharu Ligi Francuskiej. Ich finałowym rywalem będzie zespół Rennes.

Recepta na sukces to...
Tajemnica znakomitych wyników "Les Verts" w 2013 roku wynika z kilku czynników.

Świetny trener
Po pierwsze, znakomita praca szkoleniowa Christophe'a Galtiera. 46-letni francuski szkoleniowiec prowadzi zespół od grudnia 2009 roku. Zanim powierzono mu stanowisko pierwszego trenera „Zielonych” przez rok był asystentem Alaina Perrina, a po jego zwolnieniu dostał posadę we francuskim klubie . Jest to pierwsza samodzielna praca Galtiera na stanowisku trenera w lidze francuskiej.

Na 9 kolejek przed końcem rozgrywek można pokusić się o stwierdzenie, że Galtier w końcu stworzył w Saint-Etienne zespół, który jest na najlepszej drodze do powrotu na europejskie salony. Receptą na sukces według francuskiego szkoleniowca jest taktyka - ofensywny styl gry połączony z solidną obroną. Doskonałe efekty jego pracy są widoczne na murawie, gdzie wszystkie te elementy idealnie się komponują i sprawiają przyjemność wielu kibicom zgromadzonym na stadionie Geoffroy'a-Guicharda. Nie ulega wątpliwości, że ekipa Saint Etienne pod batutą Francuza zrobiła niesamowite postępy, a efekty jego pracy są niezaprzeczalne i widoczne gołym okiem.

Pomimo bardzo nieudanego startu w Ligue 1, kiedy "Zieloni" wygrali zaledwie trzy mecze w pierwszych dziewięciu kolejkach, Galtier błyskawicznie zdołał wyciągnąć z tego wnioski i  skierować ASSE na właściwe tory. Saint Etienne z każdym meczem zaczął grać coraz lepiej i skuteczniej pod bramką rywali. Począwszy od drugiej połowy września symptomami zwyżki formy "Zielonych" była seria 10 kolejnych meczów bez porażki. Później zespół wpadł w mały kryzys. Grudzień był dla ASSE koszmarny, bowiem w tym czasie francuski klub nie wygrał ani jednego spotkania, ponosząc aż trzy porażki w pięciu meczach. Jednak były to złe miłego początki, bowiem w 2013 roku próżno szukać jakiegokolwiek lepszego zespołu w całych rozgrywkach Ligue 1!

Pewny bramkarz
Znakomite wyniki "Zielonych" i passa 10 meczów bez porażki, dająca miano najlepszego zespołu we Francji w bieżącym roku kalendarzowym nie byłyby możliwe, gdyby nie doskonała postawa bramkarza "Zielonych" – Stephane’a Ruffiera.

Francuski golkiper jest pewnym punktem ASSE. 26-letni zawodnik to prawdziwy przywódca "Les Verts". Znakomicie układa się jego współpraca z linią defensywy „Zielonych”, która dopuściła do straty zaledwie 23 bramek ligowych, co czyni ją drugą najlepszą w całych rozgrywkach, tuż za plecami PSG. Ruffier swoim zdecydowaniem i spokojem między słupkami sprawia, że Galtier często rotuje składem w defensywie. Na boisku coraz częściej pojawia się niezwykle utalentowany, zaledwie 18-letni obrońca, Kurt Zouma, który jest w kręgu zainteresowań samego Manchesteru United.

Były golkiper AS Monaco swoimi kapitalnymi interwencjami wiele razy ratował ASSE przed utratą goli. Już w 12 spotkaniach w bieżących rozgrywkach udało mu się zachować czyste konto bramkowe. Dzięki temu "Zieloni" zdołali wywalczyć wiele cennych punktów, które pozwalają im utrzymywać się w ścisłej czołówce ligi francuskiej. Dodatkowo ważnym elementem w zespole jest zaufanie pomiędzy zawodnikami. Ruffier jest bramkarzem numer 1 w talii Gautiera. Trener stawiał na niego we wszystkich meczach tego sezonu, od pierwszej do ostatniej minuty.

Akademia Saint Etienne
Kolejnym czynnikiem, który ma ogromny wpływ na dobrą grę "Zielonych" jest akademia Saint Etienne. To właśnie w niej przez ostatnią dekadę wychowali się tacy zawodnicy jak: Kurt Zouma, Faouzi Ghoulam and Josuha Guilavogui. Mimo młodego wieku, wymienieni gracze cieszą się dużym zaufaniem Galtiera, który coraz częściej wystawia ich w pierwszym składzie. W ASSE przeszli wszystkie szczeble swojej kariery, od zespołu juniorów do drużyny seniorów. Rozwój utalentowanych, młodych piłkarzy pomaga nie tylko w lepszej grze ASSE, ale także zapewnia stabilizację finansową na przyszłość, w przypadku sprzedaży młodych talentów do innych klubów.

Rozsądna polityka transferowa
Znakomite rozeznanie na rynku i polityka transferowa klubu są kolejnymi czynnikami, które przemawiać mogą za dobrą formą „Zielonych” Kiedy w 2011 roku sprzedani zostali trzej kluczowi gracze Blaise Matuidi, Dimitri Payet i Emmanuel Riviere za łączną sumę 23 mln euro, ASSE natychmiast podjął działania, jacy zawodnicy mogliby ich zastąpić. W lecie 2010 roku "Zieloni" postanowili wypożyczyć z Milanu, wychowanka włoskiego klubu – Pierre’a-Emericka Aubameyanga. Pod koniec grudnia 2011 roku Gabończyk został wykupiony z Mediolanu za sumę w wysokości 1,8 mln euro. Swój nieprzeciętny talent 23-letni zawodnik po raz pierwszy pokazał w poprzednim sezonie, kiedy zdobył kilka ważnych bramek. Jednak dopiero w obecnych rozgrywkach forma zawodnika eksplodowała na dobre. Aubameyang od wielu tygodni znajduje się na celowniku wielu europejskich klubów na czele z Chelsea Londyn, Borussią Dortmund czy też Fiorentiną. Jego cena wynosi około 10 milionów euro. 

Reprezentant Gabonu wspólnie z Brandao, Brazylijczykiem sprowadzonym za darmo z Marsylii w lecie 2012 roku tworzy jeden z najbardziej groźnych i bramkostrzelnych ataków w całej lidze. Ofensywnie usposobiony duet zdołał wspólnie zdobyć już 25 bramek (Aubameyang – 16 trafień i 12 asyst, a Brandao – 9 goli) ze wszystkich 50 uzyskanych przez ASSE w całym sezonie Ligue 1. Jedynie PSG ma w tej chwili lepszą skuteczność niż podopieczni Galtiera.

Innymi przykładami zawodników sprowadzonych za rozsądne i niewielkie pieniądze są: Renaud Cohade – bezgotówkowy transfer z Valenciennes czy też Romain Hamouma za 4 mln euro z Caen. Dużym wzmocnieniem zespołu są także wypożyczeni w styczniu – pomocnik Mathieu Bodmer z PSG (strzelec 1 gola) oraz napastnik Yohan Mollo z Nancy, który w 10 meczach strzelił już 4 bramki dla ASSE.

Pieniądze to nie wszystko
Saint Etienne pod względami finansowymi nie może się równać z takimi klubami jak: PSG, Lyon czy też Marsylia. Jak się okazuje wcale nie trzeba ponosić wielkich wydatków i hurtowo kupować gwiazd światowego formatu, aby zbudować zespół walczący o czołowe lokaty w lidze francuskiej. 

Wystarczy do tego właściwego trenera - Christophe'a Galtiera, który umiejętnie kieruje z ławki ekipą ASSE, znakomite zarządzanie i prowadzenie akademii piłkarskiej Saint Etienne, złożonej z zawodników systematycznie wprowadzanych do pierwszego zespołu, a także świetne rozeznanie skautów „Zielonych” na rynku transferowym połączone z podejmowaniem rozsądnych decyzji i sprowadzeniem małym nakładem finansowym zawodników, którzy w przyszłości są sprzedawani za spore pieniądze do innych klubów. 

Wszystkie te czynniki sprawiają, że ASSE jest na dobrej drodze, aby zakwalifikować się do przyszłorocznej edycji europejskich pucharów. 

wtorek, 12 marca 2013

Liga Mistrzów: FC Barcelona – AC Milan. Będzie cud na Camp Nou?

Czy gracze Barcelony będą mieli powody do zadowolenia
po końcowym gwizdku?
Dzisiejsze spotkanie rewanżowe 1/8 finału LM pomiędzy FC Barceloną, a AC Milan urasta do rangi meczu sezonu. Dla "Blaugrany" będzie to starcie o pozostanie w elitarnych rozgrywkach. Katalończycy muszą wygrać 3:0. Czy zdarzy się cud na Camp Nou?

Na nieskazitelnym obrazie Barcelony pojawiły się rysy, które po dzisiejszym meczu, w przypadku porażki mogą zamienić się w pęknięcia. Odpadnięcie "Blaugrany" na tak wczesnym etapie, bo już 1/8 finału byłoby ciosem nie tylko dla samych zawodników i całego sztabu szkoleniowego, ale wygenerowałoby niezwykle duże straty finansowe, które w ogóle nie były brane pod uwagę jeszcze kilka tygodni temu.

Barcelona po niespodziewanej i bezdyskusyjnej porażce w pierwszym starciu z ekipą "Rossonerich" 0:2, przystąpi do dzisiejszego meczu z misją odrobienia dwubramkowej straty. Wszystkie przesłanki wskazują, że Barca ma zaledwie kilka proc. szans na awans ćwierćfinału. Dlaczego?

Po pierwsze, porażka Barcelony różnicą dwóch bramek w stolicy Lombardii w pierwszym meczu 1/8 finału LM. Żadnemu z zespołów w historii rozgrywek nigdy nie udało się odrobić straty, kiedy w pierwszym meczu przegrał w stosunku 0:2. Barca w przeszłości zdołała odrabiać większe różnice bramkowe, jednak gdy wynik kończył się 0:2 dla rywali ta sztuka nigdy się im nie udała.

Po drugie, ostatnia słaba forma Katalończyków w dwumeczach z wielkimi rywalami. W zeszłym roku lepsza była Chelsea na etapie 1/2 finału LM. Następnie Real Madryt i to trzykrotnie. "Królewscy" najpierw byli górą na starcie sezonu, kiedy zdobyli Superpuchar Hiszpanii, a ostatnio zadali klubowi z Katalonii dwa bolesne ciosy, eliminując go na Camp Nou z Pucharu Króla i zwyciężając w ligowym klasyku na Santiago Bernabeu i to grając w rezerwowym składzie przeciwko najmocniejszej jedenastce Jordiego Roury.

Po trzecie, defensywa Barcelony, która nie stanowi już monolitu, jak było to za czasów Pepa Guardioli. Defensorzy lidera Primera Division popełniają niemal w każdym meczu kosztowne błędy, które są w bezlitosny sposób wykorzystywane przez rywali. Gerard Pique nie może odnaleźć swojej wspaniałej formy sprzed dwóch sezonów, kiedy to był praktycznie nie do przejścia dla rywali, natomiast Carles Puyol swoją zadziornością, ofiarnością i wielkim sercem do gry nie jest w stanie zniwelować swoich braków szybkościowych. Zresztą nie ma się co dziwić, bowiem ten hiszpański obrońca ma już swoje lata, w kwietniu skończy 35 lat i w tym wieku ciężko jest oszukać organizm.

Najlepszym odzwierciedleniem fatalnej passy w obronie są statystyki, które dają dużo do myślenia i działają na wyobraźnie. Barcelona dopiero w meczu z Deportivo zakończyła niechlubną serię spotkań ze straconymi bramkami. Wcześniej zespół hiszpański miał 13 meczów z rzędu, w którym tracił przynajmniej jednego gola!

Po czwarte, brak pierwszego trenera. Nieobecność na ławce Barcelony Tito Vilanovy działa na zespół destrukcyjnie i demotywująco. Szkoleniowec Katalończyków już od blisko trzech miesięcy nie może przebywać na co dzień z zawodnikami i dawać im bezpośrednio wskazówek podczas gry. Hiszpan wyjechał do Noego Jorku, gdzie poddawany jest zabiegom chemioterapii i radioterapii mającym na celu zmniejszyć do minimum ryzyko nagłego nawrotu choroby nowotworowej – raka ślinianki przyusznej. Bez obecności Vilanovy wyniki katalońskiego giganta i sama jakość gry uległy znacznemu pogorszeniu. Warto wspomnieć o tym, że gdy na ławce zastępuje trenera, jego asystent Jordi Roura to Barcelona poniosła już trzy porażki w odstępie półtora tygodnia! Natomiast gdy na ławce zespołu zasiadał Vilanova, to Katalończycy stracili punkty zaledwie dwa razy, remisując z Realem Madryt 2:2 i przegrywając z Realm Sociedad 2:3, jeszcze w pierwszej części sezonu. Ponieśli także jedną, nie mającą żadnego znaczenia porażkę w grupowej fazie LM z Celtikiem Glasgow 1:2.

Lider Primera Division po meczu w Mediolanie kroczy po cienkiej krawędzi nad samą przepaścią, z której wydostanie się graniczy niemal z cudem. Na Camp Nou dzisiejszego wieczora zawodników Barcy czeka piekielnie trudne zadanie, ponieważ, tylko wygrana Dumy Katalonii w rozmiarach minimum 3:0 da im awans do najlepszej „ósemki” LM.

Dobrą wiadomością dla "Dumy Katalonii" jest obecność w kadrze powołanej na spotkanie z Milanem, jednego z liderów środka pola Xaviego, który wraca po trzech tygodniach przerwy. Z kolei w zespole Ancelottiego zabraknie Giampaolo Pazziniego, który w ostatnim meczu ligowym z  FC Genoa doznał urazu kości strzałkowej, a także Mario Balotellego, który nie może grać z powodów proceduralnych.

Początek fascynująco zapowiadającego się meczu Barcelony z Milanem o 20.45. Transmisja na antenie Premium HD.

niedziela, 10 marca 2013

Spektakl na Old Trafford. Manchester United - Chelsea Londyn 2:2!

David De Gea uchronił MU przed odpadnięciem z rozgrywek
Niesamowite emocje towarzyszyły spotkaniu 1/4 finału Pucharu Anglii pomiędzy Manchesterem United, a Chelsea Londyn. Ekipa "The Blues" po fantastycznym pościgu, zdołała od stanu 0:2 doprowadzić do remisu! Rewanż odbędzie się w Londynie.

Podopieczni sir Aleksa Fergusona przystępowali do szlagierowego meczu z Chelsea w minorowych nastrojach po odpadnięciu w środku tygodnia, w konfrontacji z Realem Madryt w 1/8 finału Ligi Mistrzów.

Pojedynek z zespołem prowadzonym przez Rafaela Beniteza zapowiadał się szlagierowo i rzeczywiście takim był. Trzymał w napięciu od pierwszego gwizdka Howarda Webba do ostatnich sekund spotkania! W składzie MU w wyjściowym składzie wystąpił Javier Hernandez, a Robin Van Persie usiadł tym razem na ławce rezerwowych. W ekipie "The Blues" zaskoczeniem mogła być z kolei obecność na rezerwie Edena Hazarda, który w ostatnich tygodniach prezentował bardzo dobrą formę i był jednym z liderów środka pola. 

Kibicie, którzy zdecydowali się przyjść na stadion Old Trafford mogli czuć się usatysfakcjonowani poziomem gry, a także zawrotną szybkością spotkania. Zanim wygodnie usiedli na trybunach doczekali się pierwszego gola. 

Już w 5. minucie gry Michael Carrick z głębi pola znakomicie zagrał górną prostopadłą piłkę do wbiegającego w pole karne Javiera Hernandeza. Meksykanin widząc niepotrzebnie wybiegającego z bramki Petra Cecha oddał sprytny strzał głową, który przelobował czeskiego golkipera i wpadł do siatki. 

Szybkie prowadzenie Manchesteru zupełnie zaskoczyło Chelsea, która zanim się otrząsnęła z tej sytuacji dostała drugi cios, zaledwie 6 min później. Do rzutu wolnego z lewej strony przed polem karnym podszedł Wayne Rooney. Anglik wrzucił piłkę w pole karne, a po drodze nikt nie zdołał jej przeciąć i ku zaskoczeniu Cecha i całej defensywy "The Blues" Manchester wyszedł na dwubramkowe prowadzenie. 

Wydawało się, że Chelsea już się nie podniesie i kolejne gole dla MU stwarzającego groźne sytuacje są kwestią czasu. Sytuacja z 25. minuty powinna skończyć się trzecim golem dla "Czerwonych Diabłów". Z prawej flanki znakomicie zacentrował w pole karne Patrice Evra, a strzał Rooney'a instynktownie obronił Cech. Piłka odbiła się jeszcze od obrońcy Chelsea - Davida Luiza, który omal nie zaskoczył swojego bramkarza. Czeski bramkarz z najwyższym trudem przeniósł ją nad poprzeczkę. 

Podopieczni Fergusona schodzili na przerwę z dwubramkowym prowadzeniem i nic nie zanosiło się na to, aby obraz gry uległ jakiejkolwiek zmianie. 

W 57. minucie Chelsea przeprowadziła szybką kontrę. Juan Mata zagrał piłkę do wprowadzonego zaledwie 7. minut wcześniej Edena Hazarda, który fantastycznym, technicznym strzałem w okienko zdobył bramkę kontaktową. Po tym golu w zawodników "The Blues" wstąpił jakby nowy duch. Podopieczni Beniteza zwietrzyli swoją szansę, że jeszcze nie wszystko stracone i w ostatnich 30. minutach zaczęli atakować z wielką pasją i zaangażowaniem bramkę, strzeżoną przez Davida De Geę.

Kolejna groźna akcja Chelsea miała miejsce w 68. minucie. Po błyskawicznym kontrataku Oscar wypatrzył Ramiresa w polu karnym, który fenomenalnym zwodem przełożył sobie piłkę z prawej na lewą nogę i mierzonym uderzeniem sfinalizował wzorową akcję całego zespołu. Fantastyczna pogoń Chelsea okazała się skuteczna i cały mecz zaczął się od nowa. 

Ostatnie 20. minut meczu mogły rozgrzać widzów do czerwoności. Oba zespoły wyprowadzały cios za ciosem, akcje za akcją. Nieprawdopodobne tempo meczu, które mogło przyprawić o zawrót głowy niejednego kibica utrzymywało się do ostatnich sekund spotkania. 

Stroną przeważającą w końcowym fragmentach była Chelsea, która za wszelką cenę chciała zdobyć trzeciego gola, który pogrążyłby Manchester. Piłkę meczową w 90. minucie miał Mata, którego uderzenie z najbliższej odległości w fenomenalny sposób obronił nogą David De Gea. Webb doliczył aż cztery minuty do podstawowego czasu gry, w których emocji również nie brakowało. W 94. minucie strzał Torresa był zbyt lekki i wyłapał go hiszpański bramkarz MU, a po chwili mocne uderzenie Hazarda po raz kolejny sparował De Gea. 

Po stojącym na bardzo wysokim poziomie i toczonym w zawrotnym oraz szalonym tempie spotkaniu, Manchester United zremisował z Chelsea 2:2. Zawodnicy Aleksa Fergusona powinni się cieszyć, że nie przegrali tego meczu. Na miano bohatera wyrósł David De Gea, który swoimi kapitalnymi interwencjami uratował "Czerwone Diabły" przed porażką. Rewanż zostanie rozegrany na Stamford Bridge w Londynie. 

Manchester United - Chelsea Londyn 2:2 (2:0) 

Bramki: Hernandez (5’), Rooney (11’) - Hazard (59’) – Ramires (68’) 

Manchester: De Gea - Rafael, Ferdinand, Evans, Evra - Nani (45. Valencia), Carrick, Cleverley, Kagawa (76. Welbeck) - Rooney, Hernandez (63. van Persie)

 Chelsea: Cech - Azpilicueta, Luiz, Cahill, Cole - Ramires, Lampard (52. Mikel), Moses (52. Hazard), Mata - Oscar, Ba (77. Torres) Żółte kartki: Azpilicueta, Luiz, Hazard


Czytaj wiecej: http://www.wiadomosci24.pl/artykul/spektakl_na_old_trafford_manchester_united_chelsea_londyn_2_263225.html

sobota, 9 marca 2013

T-ME: Męczarnie Legii w Bielsku-Białej. Dramatyczna końcówka!

Miroslav Radović był liderem
Legii w Bielsku-Białej
Po emocjonującym spotkaniu 18. kolejki T-Mobile Ekstraklasy w Bielsku-Białej, miejscowe Podbeskidzie przegrało z Legią Warszawa 1:2. Bramkę na wagę cennych trzech punktów zdobył dla podopiecznych Jana Urbana, Jakub Wawrzyniak.

Legia do meczu z "Góralami" przystąpiła z czterema zmianami w porównaniu z meczem z Bełchatowem. Małym zaskoczeniem mogła być obecność w wyjściowym zestawieniu Bartosza Bereszyńskiego na prawej stronie obrony. Na boisku zabrakło miejsca dla Michała Żewłakowa, który całe spotkanie przesiedział na rezerwie. W jego miejsce do środku obrony został przesunięty Artur Jędrzejczyk, który razem z Inaki Astizem tworzył parę stoperów.

Obecność byłego pomocnika Lecha Poznań na prawej flance w defensywie okazała się bardzo dobrym posunięciem. Już w przedsezonowych sparingach 20-letni gracz był testowany na tej właśnie pozycji. Po rajdach niezwykle ofensywnie usposobionego Bereszyńskiego na prawej stronie, Podbeskidziu groziło największe niebezpieczeństwo. Brakowało jednak wykończenia, ponieważ dobrych podań młodego pomocnika nie potrafił wykorzystać ani Marek Saganowski, ani Danijel Ljuboja.

Legia od początku meczu przejęła inicjatywę, starając się narzucić gospodarzom własny styl gry. Największą bolączką Warszawiaków był jednak skuteczność, która w pierwszej połowie wołała o pomstę do nieba. Podopieczni Jana Urbana seryjnie marnowali okazje podbramkowe albo na wysokości zadania stawał bramkarz "Górali" Richard Zajac. Jedyną groźną akcję Podbeskidzia w pierwszej połowie mogliśmy obejrzeć w 42. minucie, kiedy to strzał Paweli w ładny stylu obronił Dusan Kuciak.

Legia długo biła głową w mur, jednak w końcu szczęście uśmiechnęło się do zespołu ze stolicy. W 53. minucie Miroslav Radović, najlepszy w szeregach Warszawiaków kapitalnie wypatrzył w polu karnym Jakuba Koseckiego, który uprzedził wychodzącego bramkarza i oddał strzał głową w poprzeczkę. Najprzytomniej w polu karnym zachował się Saganowski, który głową dobił strzał pomocnika Legii i piłką wylądowała w siatce. Marek Sokołowski w rozpaczliwy sposób próbował ją jeszcze wybić, ale uczynił to już zza linii bramkowej.

Po uzyskaniu prowadzenia podopieczni Urbana cofnęli się do głębokiej defensywy, broniąc jednobramkowej przewagi. W 73. minucie miejscowych kibiców w stan euforii wprowadził Robert Demjan, który doprowadził do wyrównania po centrze Malinowskiego. Słowak udowodnił, że ma patent na bramkarza Legii, ponieważ w rundzie jesiennej także strzelił mu bramkę.

Na odpowiedź Legii nie trzeba było długo czekać. Zaledwie 3 minuty później Wawrzyniak znalazł się w polu karnym rywali, umiejętnie się zastawił i oddał niezwykle precyzyjne uderzenie. Piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki obok kompletnie zaskoczonego Zajaca.

W 90. minucie podopieczni Dariusza Kubickiego mieli szansę na wyrównanie, ale soczysty strzał Marko Cetkovića, lecący w samo okienko fantastyczną paradą wybronił Kuciak, ratując Legii tym samym cenne trzy punkty.

Legia wygrała po raz pierwszy na wiosnę i zachowała pozycję lidera. Swoją grą jednak nie zachwyciła. W kolejnym meczu zmierzy się u siebie z Górnikiem Zabrze, który z pewnością będzie bardziej wymagającym rywalem niż "Górale" z Bielska-Białej.

Podbeskidzie Bielsko-Biała - Legia Warszawa 1:2 (0:0)

Bramki: 
Demjan 73' - Saganowski 53', Wawrzyniak 76'

Składy:

Podbeskidzie: Zajac - Sokołowski, Pietrasiak, Konieczny, Telichowski (Deja 63’)- Chmiel (Janeczko 77’), Łatka, Sloboda (Cetković 82’), Malinowski - Pawela, Demjan.

Legia: Kuciak - Bereszyński, Jędrzejczyk, Astiz, Wawrzyniak - Vrdoljak, Łukasik (Furman 89’) - Radović, Ljuboja, Kosecki (Brzyski 84’) – Saganowski (Dwaliszwili 71’)

Żółte kartki: 
Łatka, Sloboda, Telichowski, Pawela, Zajac (Podbeskidzie) - Vrdoljak, Wawrzyniak (Legia)

piątek, 8 marca 2013

Akademia Southampton - produkcja gwiazd i diamentów

Theo Walcott pierwsze kroki swojej kariery stawiał w "Świętych"
Sztandardowym przykładem akademii piłkarskiej prowadzonej we wzorowy sposób jest ta w Southampton. Angielski klub w bieżącym sezonie wrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej, a efektywna praca z młodzieżą jest znakiem jakości, którą wyznaczają "Święci".


Początki akademii

Pod koniec lat 90-tych XX wieku włodarze Southampton postanowili stworzyć oficjalny system mający na celu produkować talenty piłkarskie, które po oszlifowaniu można by sprzedać za grube pieniądze. Co prawda już wcześniej spod rąk klubu wyszły takie perły jak: Alan Shearer, Wayne Bridge czy też Matt Le Tissier, ale wtedy nie było jeszcze wdrażania programu szkoleniowego na tak dużą skalę. "Świętych" zmusiła do tego sytuacja, bowiem w oczy klubu zaczęło zaglądać widmo bankructwa. Najlepszym sposobem było więc postawienie na jakość szkolenia i produkcję przyszłych adeptów, którzy z powodzeniem byliby wprowadzani do pierwszego zespołu Southampton. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bowiem pieniądze zainwestowane w akademię mającą swoją siedzibę na przedmieściach Southampton w Marchwood zwróciły się z nawiązką.

Wysoce rozwinięta siatka skautingu

W siedzibie klubu położonego na południu Anglii ważnym elementem funkcjonowania całej akademii jest skauting. Grupa specjalistów zajmuje się szukaniem młodych chłopaków o nieprzeciętnym talencie. Ich praca polega na obserwowaniu rozgrywek szkolnych, a także młodzieżowych turniejów piłkarskich i wyławianiu z nich największych perełek nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale w całej Europie. Następnie opracowują raporty dotyczące najbardziej utalentowanych chłopców, którzy w ten sposób stają się integralną częścią akademii. Najmłodszą grupą nad która pieczę sprawują specjaliści, stanowią dzieci w wieku 6 lat. Edukacja w tak młodym wieku ma na celu wpojenie im od dzieciństwa podstawowych zasad futbolowych, a także kładzenie nacisku na inne ważne aspekty edukacji. Do dyspozycji młodzi chłopcy mają m.in. kilka boisk treningowych, sale lekcyjne, basen, restauracje, hale, a także nowoczesne centrum medyczne. Zajęcia przeprowadzane są w ośrodku w Marchwood przez wykwalifikowaną grupę 6 nauczycieli pod opieką których jest zazwyczaj 5-6 osób.

Gareth Bale jest największą gwiazdą wywodzącą
się z akademii Southampton
Na wzór Barcelony 

System szkolenia wychowanków i rozwijania ich talentów jest oparty na modelu Barcelony, w której masowo produkuje się zawodników z myślą o grze w szerszej perspektywie, w pierwszym zespole.  Spod skrzydeł Southampton na szerokie wody wypłynęło wielu znanych zawodników, którzy dzisiaj stanowią o obliczu czołowych zespołów Premier League. Wystarczy chociażby wspomnieć takich graczy jak: Theo Walcott - sprzedany w 2006 r. do Arsenalu Londyn za 5 mln funtów, Alex Oxlade-Chamberlain – od 2011 roku zawodnik "Kanonierów", który kosztował aż 12 mln funtów czy też Gareth Bale, obecnie piłkarz Tottenhamu, za którego klub z północnego Londynu zapłacił 10 mln funtów w maju 2007 roku. Innymi zawodnikami, którzy także pierwsze kroki stawiali w szkółce Southampton są Andrew Surman – pomocnik Norwich oraz Nathan Dyer, aktualnie zawodnik Swansea.

Zrobią wielką karierę? 

W bieżących rozgrywkach "Święci" w swojej kadrze mają kilku ciekawych zawodników, którzy w przyszłości mogą zrobić podobną karierę, jak wspomniani wyżej zawodnicy. Celem Southampton jest wprowadzenie do zespołu seniorskiego przynajmniej 1-2 zawodników z akademii.

 Jednym z wychowanków angielskiego klubu, który przebojem wdarł się do wyjściowej jedenastki "Świętych" jest zaledwie 17-letni Luke Shaw. W bieżącym sezonie wystąpił już w 18 meczach klubu z południowej Anglii. Dla bocznego obrońcy gra w najwyższej klasie rozgrywkowej w tak młodym wieku z pewnością zaprocentuje w przyszłości. Już teraz fachowcy wróżą mu wielką karierę, a zawodnik jest w kręgu zainteresowań takich klubów jak Arsenal czy też Chelsea. Shaw sam rozważnie podchodzi do swojej kariery i zapowiada, że nie spieszy mu się ze zmianą otoczenia. Zdobywane przez młodziutkiego zawodnika doświadczenie na pewno pozwoli mu stać się jeszcze lepszym piłkarzem zanim opuści Southampton.  

Innym graczem, który przechodził wszystkie szczeble kariery w "Świętych" jest Adam Allana, który w wieku 24 lat został kapitanem zespołu. Kariera lewoskrzydłowego zawodnika nabrała niesamowitego tempa, po tym jak wrześniu 2012 roku został powołany przez Roya Hodgsona do reprezentacji Anglii na mecz eliminacyjny MŚ 2014 z Ukrainą.

W klubie z St. Mary's Stadium warto zwrócić także uwagę na Jamesa Warda-Prowse. Pomocnik młodzieżowej reprezentacji Anglii powoli puka do bram pierwszego składu "Świętych" i także z nim włodarze Southampton wiążą duże nadzieje.

Przyszłość Southampton dzięki akademii rysuje się w różowych barwach, a znakiem jakości klubu są wychowankowie, którzy po wieloletnim szkoleniu, odpowiednio oszlifowani opuszczają ośrodek w Marchwood, bogatsi nie tylko o umiejętności czysto piłkarskie, ale także o doświadczenie, które w dalszym etapie ich kariery może okazać się kluczowe w staniu się zawodnikami klasy światowej. Przykładem, który stanowi najlepsze podsumowanie jest gwiazda Garetha Bale'a, która świeci pełnym blaskiem i cena rzędu kilkudziesięciu milionów euro, jakiej żądają obecnie za Walijczyka włodarze Tottenhamu tylko potwierdza to, że prowadzenie szkółki piłkarskiej może być żyłą złota.

czwartek, 7 marca 2013

Liga Europy. Tottenham Hotspur rozbił Inter Mediolan!

Tottenham pokonał Inter Mediolan 3:0 w pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Europy, dzięki czemu znacznie przybliżył się do awansu do najlepszej "ósemki" tych rozgrywek. Katem "Nerazzurrich" był po raz kolejny Gareth Bale - autor gola i asysty.

Tottenham w ostatnich tygodniach prezentował fantastyczną formę i przed rozpoczęciem spotkania był zdecydowanym faworytem w konfrontacji z mediolańskim Interem na White Hart Lane. W wyjściowym składzie Kogutów jedynymi zmianami w porównaniu z derbami Londynu była nieobecność Michaela Dawsona, którego na środku obrony zastąpił William Gallas. Natomiast w ataku w miejsce kontuzjowanego Emanuela Adebayora zagrał na szpicy Jermain Defoe.

Z kolei w Interze Mediolan największym zaskoczeniem była obecność od pierwszej minuty młodziutkiego i niedoświadczonego Mateo Kovaćića, który został sprowadzony w styczniowym okienku transferowym za 11 mln euro z chorwackiego Dinama Zagrzeb. Młodziutki pomocnik dość niespodziewanie znalazł się w jedenastce, kosztem Freddy’ego Guanina, który w ostatnich meczach był jednym z najlepszych zawodników "Nerazzurrich".

Tottenham rozpoczął ten mecz od mocnego uderzenia. Pierwszy gol padł już w 6. minucie, kiedy to po dośrodkowaniu Gylfiego Sigurdssona z lewego narożnika boiska, najwyżej w polu karnym wyskoczył Gareth Bale i precyzyjnym strzałem głową umieścił piłkę w siatce.

Podopieczni Andrea Villasa-Boasa poszli za ciosem i zaledwie 12 minut później zdobyli drugą bramkę. Fantastycznie na prawym skrzydle zachował się Aaron Lennon, który obsłużył podaniem wchodzącego w pole karne Jermaina Defoe'a. Malutki napastnik Kogutów po przyjęciu piłki natychmiast obrócił się i oddał błyskawiczny strzał. Bramkarz Interu Samir Handanović zdołał go z wielkim trudem sparować przed siebie, jednak wobec dobitki Sigurdssona był już bezradny i sympatycy klubu z północnego Londynu mogli po raz drugi cieszyć się z gola swoich ulubieńców.

W 42. minucie pierwszą groźną sytuację pod bramką bezrobotnego Brada Friedela udało się stworzyć podopiecznym Andrei Stramaccioniego. Ricky Alvarez znalazł się w sytuacji sam na sam z amerykańskim bramkarzem, ale w 100 proc. sytuacji fatalnie przestrzelił.

W drugiej połowie przewaga Tottenhamu była jeszcze bardziej przygniatająca. W 53. minucie dośrodkowanie z rzutu rożnego Bale’a na bramkę zamienił środkowy obrońca Jan Verthonghen, który wyskoczył najwyżej i strzałem głową podwyższył prowadzenie Kogutów na 3:0.

Ataki Kogutów były niezwykle groźne i kolejne gole wydawały się kwestią czasu. Swoje szanse w dalszej części spotkania mieli kolejno: Bale, Defoe i Lennon. Ich uderzenia były niezwykle groźne, jednak na wysokości zadania stawał Samir Handanović, który był bezsprzecznie najlepszym zawodnikiem włoskiego zespołu w całym meczu.

W 74. minucie Inter miał szansę na honorowego gola, ale uderzenie Rodrigo Palacio obronił nogami Friedel. Warto wspomnieć, że był to jedyny strzał celny klubu ze stolicy Lombardii w całym meczu!

Podsumowując, Inter Mediolan w przekroju całego spotkania był bezsilny wobec grającej z rozmachem i wielką precyzją ekipą Villasa-Boasa. Kluczem do wygranej „Kogutów” był znakomity pressing, agresywna i pukładana gra połączona z niezwykle szybkimi akcjami, za którymi obrońcy Interu w ogóle nie nadążali. Wynik 3:0 wydaje się najniższym wymiarem kary, ponieważ gdyby nie Handanović zwycięstwo Londyńczyków byłoby wyższe. Cichym bohaterem tego meczu był Scott Parker, pomocnik Tottenhamu, który znakomicie kreował grę w środku pola, rozdzielając piłki i notując mnóstwo przechwytów. Tottenham rozegrał znakomity mecz i rewanż, który zostanie rozegrany 14 marca w Mediolanie wydaje się być formalnością. Warto wspomnieć, że w rewanżu z powodu żółtej kartki nie zagra największa gwiazda Tottenhamu - Gareth Bale.


Tottenham – Inter 3:0 (2:0)

Bramki:
Bale (6.), Sigurdsson (18.), Vertonghen (53.)

Składy:

Tottenham: Friedel - Walker, Gallas, Vertonghen, Assou-Ekotto - Lennon (82. Naughton), Dembele (64. Livermore), Parker, Bale - Sigurdsson (71. Holtby), Defoe

Inter: Handanović - Zanetti, Ranocchia, Juan (46. Palacio), Chivu - Gargano, Cambiasso - Alvarez (67. Jonathan), Kovacić (55. Guarin), Pereira – Zassano

Kartki:
żółte: Bale - Guarin, Pereira

Liga Europy: Tottenham zagra z Interem. Jak zatrzymać Bale'a?

Dzisiaj o 21.05 wszystkie oczy będą zwrócone w kierunku Londynu, gdzie w hitowym starciu 1/8 finału Ligi Europy Tottenham Hotspur podejmie Inter Mediolan. Czy podopieczni Andrei Stramaccioniego będą w stanie wyłączyć z gry Garetha Bale'a?

Niesamowity Walijczyk
Gareth Bale w bieżącym sezonie wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności. Jego nazwiskiem jest wymieniane jednym tchem obok takich tuzów jak Cristiano Ronaldo czy też Leo Messi. Walijczyk jest motorem napędowym Tottenhamu, który w rozgrywkach Premier League mierzy bardzo wysoko. 23-letni zawodnik w ostatnich siedmiu meczach zdobył aż dziewięć goli, w tym w pięciu z sześciu otwierał wynik spotkania. O zawodnika "Kogutów" biją się największe kluby na świecie, na czele z Realem Madryt, Bayernem Monachium czy tez Manchesterem City. Nazywany "francuskim TGV", ze względu na niesamowitą szybkość, zawodnik swój nieprzeciętny talent udowadnia w każdym meczu. Jego klasę znamionują ponadto znakomite uderzenia z rzutów wolnych, mocny, niesygnalizowany strzał z dystansu, a także bardzo dobra technika. Walijczyk po kontuzji Jermaina Defoe'a został przesunięty z pomocy do ataku i dzięki temu jest jeszcze bardziej skuteczny niż miało to miejsce w poprzednim sezonie. W bieżącym zdobył w sumie już 16 bramek w Premier League, a także dwa wyjątkowej urody po wspaniałych uderzeniach z rzutów wolnych w pierwszym meczu 1/16 finału Ligi Europy z Lyonem. Mimo zainteresowania zawodnikiem ze strony światowych gigantów, Walijczyk nie zamierza na razie opuszczać White Hart Lane według opinii znajomych, którym miał o tym zakomunikować. Obecny kontrakt 23-latka, który jest zawodnikiem klubu z północnego Londynu od 1 lipca 2007 roku wygasa na koniec czerwca 2016 roku. Trener Tottenhamu Andre Villas-Boas uważa, że zatrzymanie tego znakomitego graca będzie nie lada wyzwaniem, ponieważ oferty w wysokości 70 mln funtów mogą nie stanowić żadnego problemu, aby pozyskać piłkarza przez możnych światowego futbolu. Dodatkową motywacją do pozostania Bale'a w Londynie byłby awans "Kogutów" do następnej edycji Ligi Mistrzów.

Fantastyczna passa Tottenhamu 
Tottenham znakomicie spisuje się w lidze angielskiej, ponieważ już od dwunastu meczów nie schodził z boiska pokonany, a dodatkowo wygrał ostatnio cztery spotkania z rzędu. Celem klubu z White Hart Lane jest zajęcia miejsca w pierwszej czwórce ligi angielskiej, dającego przepustkę do przyszłorocznej fazy eliminacji Ligi Mistrzów. "Koguty" zajmują obecnie trzecie miejsce w tabeli po prestiżowej wygranej w ostatniej kolejce, w derbach Londynu z Arsenal 2:1. Swojego ostatniego słowa angielski klub nie powiedział także w rozgrywkach Ligi Europy. W poprzedniej rundzie rzutem na taśmę wyeliminował francuski Lyon (1:1 w rewanżu po wyrównującym golu Moussy Dembele w 90. minucie gry). Natomiast w Londynie było 2:1 dla podopiecznych Andre Villasa-Boasa i to londyński zespół mógł cieszyć się z awansu do 1/8 finału. Wszyscy zawodnicy Kogutów zapowiadają, że Liga Europy jest równie ważna i zrobią wszystko, aby nie popełnić błędu Manchesteru United z zeszłorocznej edycji, który ją zlekceważył i przedwcześnie musiał się pożegnać z drugimi co do ważności klubowymi rozgrywkami w Europie. Co ciekawe Tottenham jest jeszcze niepokonany w tegorocznej edycji Ligi Europy, a Villas-Boas, trener "Kogutów" wciąż ma szansę po raz drugi wygrać to trofeum. Wcześniej triumfował razem z FC Porto, w 2011 roku, stając się najmłodszym trenerem w historii, który tego dokonał. Portugalczyk miał wtedy zaledwie 33 lata.

Gra w kratkę Interu 
"Nerazzurri" grają bardzo nierówno przeplatając dobre mecze, słabymi występami. Co prawda w rozgrywkach włoskiej Serie A plasują się na wysokim piątym miejscu w tabeli, ale swoją formą nie rzucają na kolana. Z ostatnich pięciu ligowych meczów wygrali zaledwie dwa, ponosząc kompromitujące wpadki we Florencji 1:4 i ze Sieną 1:3. W Lidze Europy mediolański zespół także nie miał jeszcze wymagającego przeciwnika. W poprzedniej rundzie wyeliminował rumuński Cluj FC, wygrywając 3:0 na wyjeździe i 2:0 na San Siro. 

Koszmar Interu nazywa się Bale! 
Tottenham mierzył się już z Interem w sezonie 2010/11 w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Właśnie wtedy po raz pierwszy objawił się światu niesamowity talent Bale’a, który na San Siro uzyskał hat-tricka, ale mimo tego po fantastycznym spotkaniu, ze zwycięstwa cieszyli się Mediolańczycy 4:3. Jednak w rewanżu na White Hart Lane górą były "Koguty", które pewnie ograły Włochów 3:1 po bramkach Petera Croucha, Rafaela Van der Vaarta i Romana Pawliuczenki. Dwie asysty przy golach kolegów zaliczył wtedy Bale. 

Kto nie zagra w obu zespołach? 
Oba kluby w dzisiejszym meczu będą musiały sobie radzić bez kilku zawodników. W zespole Tottenhamu na pewno nie zagra Kaboul, Clint Dempsey, Sandro i Tom Huddelstone. Pod znakiem zapytania stoi także występ Moussy Dembele, bohatera z Lyonu. Belg narzeka na uraz kolana, którego doznał w ostatnich derbach Londynu z Arsenalem. Kontuzjowany jest także Emmanuel Adebayor, którego zastąpi prawdopodobnie rekonwalescent Jermain'a Defoe. Natomiast trener Interu Stramaccioni nie będzie mógł skorzystać z usług Diego Milito, Nagatomo, Waltera Samuela, Silvestra, a także Castelazziego. Do gry ma być za to gotowy Antonio Cassano, który był w ostatnim czasie skonfliktowany z trenerem. Jednak Włoch wyraził skruchę i przyjął karę finansową. Początek świetnie zapowiadającego się starcia Tottenhamu z Interem o 21.05 na antenie TVN Turbo i nPremium 3HD.

Czytaj także na: http://www.wiadomosci24.pl/artykul/liga_europy_tottenham_zagra_z_interem_jak_zatrzymac_bale_a_262815.html

środa, 6 marca 2013

LM. Real Madryt wyeliminował Manchester United!

Po emocjonującym i obfitującym w kontrowersje rewanżowym meczu 1/8 finału LM Manchester United przegrał na Old Trafford z Realem Madryt 1:2 i odpadł z rozgrywek. Kluczowym momentem tego starcia była czerwona kartka dla pomocnika MU – Naniego.

Cristiano Ronaldo pogrążył swój były klub na Old Trafford
Sir Aleks Ferguson zaskoczył wszystkich sympatyków klubu z Old Trafford już przed rozpoczęciem spotkania. Niespodziewanie posadził na ławce rezerwowych jednego z liderów zespołu – Wayne`a Rooney’a, a w jego miejsce desygnował do gry skrzydłowego Danny`ego Welbecka, który miał wyłączyć z gry Xabiego Alonso. Ten majstersztyk taktyczny Fergusona działał sprawnie aż do feralnej 56. minuty, kiedy nagle cały plan spalił na panewce.

Natomiast Jose Mourinho wystawił do gry dokładnie identyczną jedenastkę, która wyeliminowała przed tygodniem Barcelonę z półfinału Pucharu Króla.

Początek spotkania był bardzo wyrównanym widowiskiem. Oba zespoły nie stworzyły w pierwszych 10 minutach żadnej wartej uwagi akcji podbramkowej. Były to typowe szachy połączone z twardą grą i wymianą ciosów z obu stron.

Największe zagrożenie pod bramką Realu, ekipa Fergusona stwarzała po stałych fragmentach gry. Jednak z takich akcji w 20. minucie gry omal nie skończyła się golem dla Czerwonych Diabłów. Nemanja Vidić po rzucie rożnym trafił w słupek, a dobitka Danny’ego Welbecka szczęśliwie wylądowała wprost w rękach Diego Lopeza.

Druga połowa spotkania lepiej nie mogła się zacząć dla sympatyków Manchesteru. W 48. minucie Nani sprytnie wstrzelił piłkę w pole karne do Welbecka, a jej kierunek niefortunnie zmienił jeszcze Sergio Ramos, który w kuriozalnych okolicznościach zdobył bramkę samobójczą.

Sytuacja z 56. minuty była niezwykle kontrowersyjnym i kulminacyjnym momentem w całym spotkaniu. Nani w powietrznym pojedynku wyskoczył do piłki i zahaczył nogą obrońcę Realu Arbeloę. W powtórkach wyglądało to na groźne zagranie, jednak Portugalczyk wcale nie widział swojego rywala. Wydawało się, że prowadzący te zawody, turecki arbiter Cuneyt Cakir pokaże Naniemu żółta kartkę. Jednak ku konsternacji samego zawodnika i widowni zasiadającej na Old Trafford sędzia wyrzucił piłkarza z boiska z czerwoną kartką.

Po tym zdarzeniu Jose Mourinho natychmiast zdecydował się na zmianę. W miejsce Arbeloi na placu gry zameldował się Luka Modrić. Jak się okazało kilka minut później był to strzał w dziesiątkę. Chorwat zdecydował się na kapitalny strzał z 20 metrów, a piłka ku rozpaczy wyciągniętego jak struna Davida De Gei najpierw odbiła się jeszcze od słupka, a chwilę później zatrzepotała w siatce Czerwonych Diabłów.

Zaledwie trzy minuty później „Los Blancos” zadali drugi bolesny cios. Higuain znakomicie wymienił piłkę z Mesutem Oezilem w polu karnym i dośrodkował wzdłuż przedpola, gdzie z zimna krwią, z dwóch metrów wpakował piłkę do siatki Cristiano Ronaldo. Portugalczyk po tym golu wcale się nie cieszył. Po jego reakcji wyglądało to jakby przepraszał kibiców zgromadzonych na Old Trafford, że to właśnie jemu było dane zakończyć tę akcje w najlepszy z możliwych sposobów. Dla Ronaldo był to już 8 gol w tegorocznych rozgrywkach LM.

Końcowe fragmenty spotkania mimo gry w osłabieniu podopiecznych Aleksa Fergusona mogły się podobać. Manchester rzucił wszystkie swoje siły do ataku. Nas boisku pojawił się Rooney, Ashley Young i Antonio Valencia. Czerwone Diabły dwukrotnie były bardzo bliskie bramki wyrównującej. Najpierw w 83. minucie główkę Robina Van Persiego, a następnie strzał Vidića także po uderzeniu głową w fantastyczny sposób wybronił golkiper Królewskich Diego Lopez. W doliczonym czasie gry Ramos, jak pokazały powtórki zahaczył w polu karnym Patrica Evrę i Manchesterowi należał się rzut karny. Jednak gwizdek sędziego milczał.W międzyczasie kropkę nad i na korzyść Realu mógł postawić Kaka, który po jednej z kontr w końcowych fragmentach spotkania uderzył w słupek.

Podsumowując, wydaje się, że turecki sędzia wyrzucając Naniego z boiska w 56. minucie podjął zbyt pochopną decyzję, która miała niebagatelny wpływ na grę. Manchester United mimo gry w osłabieniu stwarzał  znacznie więcej sytuacji pod bramką Realu, jednak Królewscy mieli w swoich szeregach Diego Lopeza, który w fenomenalny sposób obronił wiele groźnych strzałów. Wielkim wygranym jest także szkoleniowiec Los Blancos – Jose Mourinho, na którym jeszcze dwa tygodnie temu wszyscy wieszali psy, uważając, że sezon jest już praktycznie stracony po odpadnięciu z walki o mistrzostwo Hiszpanii. Teraz jednak Real Madryt jest już w finale Pucharu Króla - po wyeliminowaniu Barcelony, a na dokładkę w ćwierćfinale Ligi Mistrzów po wyrzuceniu z rozgrywek Manchesteru United i ma chrapkę na decimę, czyli zdobycie po raz dziesiąty w historii najcenniejszego trofeum w Europie. Królewscy mimo kontrowersyjnych okoliczności po kapitalnym i porywającym spektaklu z obu stron na Old Trafford, potwierdzili swoją klasę i wyeliminowali jednego z najgroźniejszych konkurentów w walce o Puchar Mistrzów. W tej chwili obok Bayernu Monachium są najpoważniejszym kandydatem do wygrania Ligi Mistrzów w sezonie 2012/13.

Manchester United - Real Madryt 1:2 (0:0)

Bramki: Sergio Ramos (48-sam.) - Luka Modrić (66), Cristiano Ronaldo (69)

Żółte kartki: Evra, Carrick - Arbeloa, Kaka, Pepe.

Czerwona kartka: Nani (56).

Sędzia: Cuneyt Cakir (Turcja). 

Składy:

Manchester United: David de Gea - Rafael (87, Antonio Valencia), Rio Ferdinand, Nemanja Vidić, Patrice Evra - Nani, Michael Carrick, Tom Cleverley (73, Wayne Rooney), Danny Welbeck (81, Ashley Young), Ryan Giggs - Robin van Persie.

Real Madryt: Diego Lopez - Alvaro Arbeloa (59, Luka Modrić), Sergio Ramos, Raphael Varane, Fabio Coentrao - Angel di Maria (45, Kaka), Sami Khedira, Xabi Alonso, Mesut Oezil (71, Pepe), Cristiano Ronaldo - Gonzalo Higuain

wtorek, 5 marca 2013

Liga Mistrzów: Real Madryt z Ronaldo przyjeżdża na Old Trafford!

Już dzisiaj o 20.45 do walki o ćwierćfinał Ligi Mistrzów przystąpią dwaj giganci. Manchester United podejmie na Old Trafford Real Madryt. Dla Cristiano Ronaldo będzie to swoista podróż sentymentalna, ponieważ właśnie w MU stał się gwiazdą.

Wielki powrót Ronaldo na Old Trafford 

Portugalczyk w latach 2003-09 bronił barw "Czerwonych Diabłów". W tym czasie z angielskim zespołem triumfował trzykrotnie w lidze angielskiej, a także cieszył się raz ze zdobycia Pucharu Mistrzów. Ronaldo powraca na Old Trafford jako gracz Realu, po raz pierwszy od 2009 roku, kiedy zamienił deszczowy Manchester na słoneczną stolicę Hiszpanii. Gwiazdor "Królewskich" kosztował wtedy ponad 92 mln euro i jest to cały czas najdroższy transfer jaki został przeprowadzony pomiędzy dwoma klubami w historii futbolu.

Ronaldo liczy, że fani Manchesteru godnie go powitają i mają w pamięci piękne chwile, które zawodnik spędził w ekipie Aleksa Fergusona. W pierwszym spotkaniu ćwierćfinałowym Ligi Mistrzów z Manchesterem w Madrycie, zakończonym remisem 1:1 przed dwoma tygodniami to właśnie Portugalczyk zdobył gola dla "Los Blancos". Wielkim marzeniem 28-letniego gracza jest powtórzenie tego na stadionie Manchesteru.

- "Gol na Old Trafford byłby czymś wspaniałym. Nie mogę powiedzieć, jak bym świętował. Zapewne byłoby to coś spontanicznego. Chciałbym znaleźć się w takiej sytuacji" - powiedział Portugalczyk, którego słowa są cytowane w serwisie pilkanozna.pl.

Portugalczyk ma także bardzo dobre relacje ze szkoleniowcem Manchesteru - sir Aleksem Fergusonem, który zawsze bardzo ciepło i w samych superlatywach wypowiada się o gwieździe "Królewskich". Trener MU jest dla Portugalczyka niczym drugi ojciec, który ukształtował go jako zawodnika i pomógł w rozwoju i doskonaleniu piłkarskich umiejętności, podczas kilkuletniego pobytu Cristiano w klubie z Old Trafford.

Na konferencji prasowej sir Aleks Ferguson na pytanie dziennikarzy czy obawia się zagrożenia ze strony Ronaldo odpowiedział: - "To nie jest coś czego powinniśmy się bać. Można się spodziewać problemów w trakcie meczu. Jednak musimy starać się ograniczać go od podań jak najbardziej możemy i najlepiej jak potrafimy" - podaje portal bbc.co.uk.

Ferguson odniósł się także do porównania Portugalczyka z innym Ronaldo, brazylijską gwiazdą "Królewskich", która w kwietniu 2003 roku uzyskała hat-tricka na Old Trafford i dzięki temu Manchester został wyeliminowany przez Real z rozgrywek LM już na etapie ćwierćfinałów. Szkocki trener MU ma nadzieję, że ta sytuacja nie powtórzy się tym razem: "Tamten Ronaldo był starszy i grubszy. Grał jako środkowy napastnik i był w fantastycznej formie. Z kolei ten Ronaldo jest znakomitym sportowcem ,który nigdy nie opuszcza meczu, a poza tym ma fantastyczną muskulaturę ciała, dynamikę, dwie dobre stopy i jest świetny w grze powietrznej. Naszym głównym zmartwieniem nie jest to co się wydarzyło 10 lat temu, ale to co się zdarzy we wtorkowy wieczór" - zakończył Ferguson.

Fantastyczna forma Manchesteru i Realu 

W ostatnich tygodniach oba kluby prezentują wyśmienitą formę. Manchester United w rozgrywkach Premier League zdecydowanie przewodzi, mając przewagę aż 12 punktów nad swoim lokalnym rywalem City. Ostatnią porażkę United ponieśli 17 listopada ubiegłego roku w meczu z Norwich. Od tego czasu podopieczni sir Aleksa Fergusona z 16 spotkań wygrali aż czternaście!

Real Madryt też ma wielkie powody do zadowolenia, bowiem w ubiegłym tygodniu "Królewscy" dwa razy w odstępie czterech dni dokonali nie lada sztuki ogrywając Barcelonę. Najpierw wyeliminowali "Blaugranę" z Pucharu Króla, upokarzając ją na Camp Nou (wygrana 3:1 po dwóch golach Ronaldo i jednej Raphaela Varane'a). Następnie w ligowym Gran Derbi wygrali w Madrycie 2:1, grając w rezerwowym składzie. Ronaldo i Sami Khedira pojawili się na placu gry dopiero w drugiej połowie. Dzięki ligowemu triumfowi zmniejszyli stratę do Katalończyków w tabeli Primera Division do 13 punktów.

Czy Manchester zatrzyma Ronaldo?

Portugalczyk w ostatnich 14 meczach Ligi Mistrzów zdobył aż 16 goli! Jest w niesamowitej formie, a na mecze z wielkimi rywalami umie się motywować i mobilizować podwójnie. Pokazał to tydzień temu na Camp Nou, kiedy niemal w pojedynkę wyrzucił Barcę z półfinału Pucharu Króla. Przed podopiecznymi Fergusona stoi nie lada wyzwanie, aby powstrzymać byłą gwiazdę Manchesteru. Na pewno nie zagra Phil Jones, który doznał kontuzji kostki. W środkowej strefie spodziewany jest występ Michaela Carricka, który będzie odpowiedzialny za rozbijanie ataków rywali. Obok niego powinni zagrać Tom Cleverley, Anderson lub Ryan Giggs. Dla Walijczyka byłby to mecz nr 1000 w koszulce klubu z Old Trafford. Ferguson w poniedziałek odpowiedział w żartobliwym stylu, że metodą na zatrzymanie Portugalczyka będzie użycie maczety. Natomiast druga opcja, która wchodzi w grę to karabin maszynowy.

Zapowiadają się emocje sięgające zenitu i kapitalny spektakl w "Teatrze Marzeń". Czy Ferguson znajdzie receptę i sposób na Ronaldo? Jak zostanie powitany Portugalczyk na Old Trafford? Kto zagra w ćwierćfinale? Na te wszystkie pytania poznamy odpowiedzi już dzisiaj. Początek spotkania Manchester United - Real Madryt o 20.45. Transmisja na żywo w nPremium HD na platformie N.

Czytaj także na: http://www.wiadomosci24.pl/artykul/liga_mistrzow_real_madryt_z_ronaldo_przyjezdza_na_old_262525-1--1-d.html

poniedziałek, 4 marca 2013

Ekstraklasa. Co się dzieje z Legią?

Przed rozpoczęciem rundy wiosennej polskiej ekstraklasy murowanym kandydatem do zdobycia mistrzostwa Polski była Legia Warszawa. Większość ekspertów zastanawiała się z bagażem ilu goli będzie odprawiać swoich kolejnych rywali, wzmocniona w zimowym okienku transferowym ekipa z Łazienkowskiej. Pierwsze dwie kolejki pokazały jednak, że Legia, owszem jest silnym zespołem, ale tylko na papierze. Jakie są zatem przyczyny słabej dyspozycji Wojskowych?

Danijel Ljuboja słabo zaczął rundę wiosenną Ekstraklasy
Poczynione przed rozpoczęciem rundy rewanżowej wzmocnienia w Legii wskazywały na to, że klub ze stolicy, będący liderem na półmetku rozgrywek będzie miał drogę usłaną różami do odzyskania tytułu, na który czeka już od 2006 roku. Klub z Warszawy wzmocnił się praktycznie w każdej formacji, osłabiając przy tym konkurencję, czyli Lecha Poznań, lokalnego rywala Polonię i aktualnego mistrza Polski Śląska Wrocław.

Na Łazienkowską sprowadzono z Kolejorza młodego, utalentowanego pomocnika Bartosza Bereszyńskiego, Władimera Dwaliszwiliego, grającego na pozycji pomocnika bądź napastnika i Tomasz Brzyskiego - obaj z Polonii oraz solidnego i bramkostrzelnego, środkowego obrońcę Tomasza Jodłowca ze Śląska. Jakby tego było mało to nowy prezes Legii Bogusław Leśnodorski dogadał się z kibicami i na Łazienkowską wrócił dawno niesłyszany doping. Zatem warunki, które zostały stworzone Legii wydawały się idealne do tego, aby potwierdziła swoją dominację na arenie krajowej.

Pierwsze dwie ligowe kolejki rundy wiosennej wskazały, że potencjał kadrowy Legii wygląda niezwykle okazale, ale tylko na papierze. Natomiast jakość gry i styl prezentowany przez Wojskowych podczas meczów budzi wiele zastrzeżeń i jest materiałem do głębokiej analizy. W praktyce piłkarze z Łazienkowskiej już na początku rundy wiosennej stracili całą swoją przewagę nad grupą pościgową ( z czterech punktów przewagi zostały zaledwie dwa) i tylko wyjątkowemu zbiegu okoliczności i wpadkach rywali zawdzięczają to, że dalej zajmują pozycję lidera.

Wydawało się, że pierwszy mecz podopiecznych Jana Urbana w Kielcach zakończony porażką w słabym stylu 2:3 był tylko wypadkiem przy pracy. Jednak kolejne spotkanie z outsiderem ekstraklasy, GKS-em Bełchatów przed własną publicznością utwierdziło wszystkich w przekonaniu, że Legia prezentuje katastrofalną formę i nie jest odpowiednio przygotowana do gry. Klub z Warszawy po raz kolejny stracił punkty, tym razem remisując 0:0. Tak słabą grę podopiecznych Jana Urbana ciężko jest racjonalnie wytłumaczyć, o czym wspominał na konferencji pomeczowej sam trener i nie znalazł żadnego usprawiedliwienia na taki stan rzeczy. Dlaczego zatem Legia rozczarowuje i nie gra na miarę oczekiwań swojego kierownictwa i fanów?
Po pierwsze słaba forma Daniela Ljuboji, który jest cieniem zawodnika z rundy jesiennej. Serb nie błyszczy w warszawskim zespole i nie daje zespołowi tyle ile w pierwszej części rozgrywek, kiedy był jej prawdziwym liderem i snajperem przez duże S. Napastnik strzelał niezwykle ważne gole ( uzbierał w sumie aż 10), a także prezentował przy tym efektowne fajerwerki techniczne z korzyścią dla zespołu. Ljuboja bardzo słabo zaprezentował się w Kielcach. Z Bełchatowem było niewiele lepiej, a jego pojedyncze udane zagrania, które można policzyć na palcach jednej ręki to stanowczo za mało jak na zawodnika kreowanego na jedną z największych gwiazd polskiej ekstraklasy.

Po drugie Legia nie ma wcale żadnego pomysłu na grę. W meczu z Bełchatowem kulał bardzo atak pozycyjny. Wystawienie w pierwszym składzie ofensywnego kwartetu Ljuboja – Dwaliszwili – Saganowski – Kosecki nie przyniosło żadnych korzyści w postaci choćby jednego gola! Mimo takiej siły rażenia atak Wojskowych praktycznie nie istniał, a akcje rozgrywane były w ślamazarnym tempie i były łatwe do rozszyfrowania dla rywali. Nie było w nich żadnego elementu zaskoczenia. Wszystko odbywało się na zwolnionych obrotach bez żadnego ładu i składu. Ponadto brakowało także płynności i polotu w grze, zacięcia oraz boiskowej agresji. Gracze Legii wyglądali także bardzo słabo fizycznie i kondycyjnie na tle młodych, grających bez kompleksów zawodników Bełchatowa. GKS na Pepsi Arenie zaprezentował się bardzo korzystnie, a na boisku nie było widać różnicy ani trochę w poziomie gry czerwonej latarni ligi, a aktualnego lidera tabeli.

Po trzecie, fatalna dyspozycja całej defensywy Legii, która nie stanowiła monolitu i popełniała dużo błędów. Panował w niej chaos, a pomiędzy zawodnikami często widoczny był brak komunikacji. Największy problem w grze defensywnej Legii stanowiły także takie elementy jak: bardzo słaba zwrotność obrońców i duże braki kondycyjne każdego z zawodników. Gracze Bełchatowa jak w masło wchodzili w pole karne Legii, stwarzając groźne sytuacje pod bramką Dusana Kuciaka. Ponadto warszawscy obrońcy bardzo rzadko włączali się w akcje ofensywne swojego zespołu. Skrajni obrońcy, po prawej stronie Artur Jędrzejczyk i po lewej Tomasz Brzyski nie byli skorzy do rajdów po obu flankach. Jedynym groźnym elementem po którym Legia była w stanie stwarzać sobie akcje bramkowe były stałe fragmenty gry - rzuty wolne bite przeważnie przez Brzyskiego.

Delikatnie mówiąc, wszystkie te mankamenty nie wystawiają najlepszego świadectwa Legii. Jan Urban ma duży ból głowy i ma nad czym myśleć przed kolejnymi spotkaniami o ligowe punkty. Trenera Legionistów czeka nie lada wyzwanie i ogrom pracy, aby przywrócić Legii blask, a zawodnikom świeżość i polot, którym imponowali przez rundę jesienną. Czy Legia podniesie się po fatalnej wiosennej inauguracji i zacznie w końcu grać na miarę oczekiwań swoich sympatyków i całego zarządu?