Robert Lewandowski strzelił w końcu dwie bramki w reprezentacji Polski po passie trwającej 903 minuty bez gola! |
Reprezentacja Polski nie pozostawiła żadnych złudzeń i
pokonała w meczu El. MŚ outsidera rankingu FIFA, zespół San Marino 5:0. Jednak
sama gra i styl biało-czerwonych pozostawiają wiele do życzenia i nie napawają
optymistycznie przed kolejnymi spotkaniami
o punkty i ewentualnym wyjazdem do Brazylii w 2014 roku.
Wtorkowa wygrana podopiecznych Waldemara Fornalika poszła
już w świat i za tydzień prawdopodobnie nikt nie będzie o niej pamiętał. Sam
mecz był dla biało-czerwonych formalnością, a zwycięstwo 5:0 mogłoby wskazywać,
że widać jakieś symptomy na lepszą grę Polaków. Jeśli weźmiemy jednak pod uwagę
z zespołem jakiego kalibru i o jakich umiejętnościach graliśmy, a także w jakim
stylu rozprawiliśmy się z zajmującym przedostatnią pozycję - 207 miejsce w rankingu
FIFA, reprezentacją San Marino, złożoną niemal w całości z amatorów, to obraz
ten ulega znacznej deformacji i zaciemnieniu. Jakie zatem wnioski nasuwają się
po wtorkowej wygranej w El. MŚ ?
Wielki sukces San Marino
Po pierwsze, porażka 0:5 jest wielkim sukcesem reprezentacji
z Półwyspu Apenińskiego, w której prym wiedzie 37-letni, jeden z dwóch
profesjonalnych graczy, Andy Selva – najlepszy strzelec w historii San Marino
(8 goli). Drugim zawodowym piłkarzem jest bramkarz Aldo Simoncini, reprezentujący
barwy włoskiej Ceseny. Pozostali kadrowicze, których ma do dyspozycji trener
Giampaolo Mazza ( z wykształcenia nauczyciel wychowania fizycznego) są
amatorami i gra w barwach narodowych stanowi dla nich przyjemność, a zarazem
zaszczyt. Oprócz gry w szóstej i siódmej lidze włoskiej jest to dla nich tylko
dodatkowe zajęcie, ponieważ na co dzień pracują, na takich stanowiskach jak bankowcy,
sprzedawcy czy też kelnerzy.
Fatalny styl i gra biało-czerwonych
Po drugie, duży ból głowy dla selekcjonera Waldemara Fornalika
powinien budzić styl gry biało-czerwonych, a także sama gra, która nie
wyglądała nawet poprawnie na tle europejskiego kopciuszka, za jakiego uchodzi
San Marino. Momentami, oglądając Polaków aż żal było patrzeć na kiepskie
widowisko, które zaserwowali nam nasi kadrowicze. Najbardziej poszkodowani i
zawiedzeni mogli się czuć kibice, którzy zmarznięci w liczbie ponad 43 tysięcy
zjawili się na Stadionie Narodowym.
Mało ładnych akcji i kombinacyjnych zagrań
Po trzecie, na boisku panował totalny chaos. Udane, zagrania
i kombinacyjne wymiany piłki pomiędzy reprezentantami Polski można było
policzyć na palcach jednej ręki, a już celność uderzeń w światło bramki wołała
o pomstę do nieba. Biało-czerwonym bardzo rzadko udawało się zawiązać składną,
przemyślaną akcję. Nieliczne wyjątki mogą stanowić szarzę Łukasza
Mierzejewskiego, który najpierw dokładnym podaniem obsłużył Łukasza Piszczka
przy golu na 2:0, Kamila Grosickiego, który idealnie dograł piłkę w polu karnym
do Łukasza Teodorczyka ( bramka na 4:0) czy też Roberta Lewandowskiego –
podanie w tempo do Jakuba Koseckiego, którym ładnym strzałem ustalił wynik
meczu na 5:0.
Są to w zasadzie jedyne przejawy pozytywnej gry Polaków we
wtorkowym spotkaniu. Jakże wymownym obrazkiem był ten z drugiej połowy, kiedy
polscy kibice, mający już dość oglądania słabej gry biało-czerwonych zaczęli
ironicznymi okrzykami, żywiołowo dopingować rywali, skandując „San Marino, San
Marino”.
Brak pomysłu na grę
Po czwarte, podstawowymi mankamentami w grze reprezentacji
Polski był brak jakiejkolwiek koncepcji i zgrania, a także pomysłu na szybkie
rozpracowanie rywala. Żaden z kadrowiczów, których miał do dyspozycji Fornalik
nie zagrał olśniewającego meczu. Zamiast monolitu, jednej drużyny stanowiącej
całość i sprawny mechanizm, Polska w tym meczu złożona była tylko zlepkiem graczy,
którzy tylko przez fragmenty spotkania wybijali się ponad przeciętność.
Brakowało także zacięcia, boiskowej agresji, a także chęci ciągłego pressingu
połączonego z bombardowaniem i rozrywaniem obrony rywala przez pełne 90 minut
gry. Brak polotu i błysku na tle amatorów z San Marino może zakrawać z jednej
strony na kpinę, a z drugiej może świadczyć o tym, że Polacy nie byli skorzy do
przemęczania się. Momentami, oglądając mecz można było pokusić się o
stwierdzenie, że podopieczni Waldemara Fornalika zwyczajnie lekceważą jedenastkę
kelnerów, murarzy i bankowców reprezentujących malutki kraj na Półwyspie
Apenińskim.
Słaba defensywa
Po piąte, piętą achillesową i wielką bolączką była także
dziurawa formacja obronna reprezentacji Polski, która nawet w meczu z San
Marino nie ustrzegła się błędów. Podopieczni Mazzy aż dwa razy w przekroju
całego spotkania zagrozili bramce, praktycznie bezrobotnego przez 90 minut
Artura Boruca. W pierwszej połowie swoją szansę miał w ogóle niekryty w polu
karnym Selva, jednak jego strzał był bardzo niecelny. Natomiast w samej
końcówce meczu Danilo Rinaldi, z pochodzenia Argentyńczyk przegrał pojedynek
sam na sam z polskim golkiperem.
Od naszych obrońców powinno wymagać się zdecydowanie więcej,
zwłaszcza na tle tak słabego przeciwnika. Na końcowe trzy minuty spotkania
pojawił się Marcin Wasilewski (wygwizdany przez publiczność), dzięki czemu
dołączył do elitarnego grona „Wybitnych Reprezentantów Polski” (60 występ).
Jednak właśnie tyle czasu wystarczyło, aby przekonać się na własne oczy, że „Wasyl”
w tej chwili jest w ogóle bez formy i bez rytmu meczowego. To właśnie ten
32-letni obrońca do spółki z Krychowakiem popełnił koszmarny błąd, który o mało
nie skończył się pierwszym od czterech lat golem dla San Marino!
Przeciętny Lewandowski
Po szóste, marnym pocieszeniem jest także przełamanie
niemocy strzeleckiej w kadrze przez Roberta Lewandowskiego, który w końcu po długich
903 minutach gry zdobył dwie bramki. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie klasa
rywala i sposób w jaki trafiał do siatki. Lewy czynił to dwukrotnie z… rzutów
karnych, natomiast z akcji ani razu nie udała mu się ta sztuka. Delikatnie
mówiąc, 24-letniemu snajperowi nie wystawia to najlepszego świadectwa. Lewandowski
nie był liderem zespołu, a swoim poziomem gry poza dwoma golami nie wybił się
ponad przeciętność. Roberta należy pochwalić jedynie za ładną asystę przy
bramce na 5:0, autorstwa Koseckiego.
Zmiennicy bez błysku i polotu
Po siódme, Waldemar Fornalik wprowadził kilka zmian w porównaniu
do konfrontacji z Ukrainą, które nie okazały się jednak złotym środkiem na grę
biało-czerwonych. Trener postanowił sprawdzić debiutanta Bartosza Salamona,
który został 900. piłkarzem w koszulce z orzełkiem na piersi. Kamil Grosicki zastąpił
z kolei w wyjściowym składzie Jakuba Błaszczykowskiego, który tuż przed meczem
doznał urazu. Totalnym nieporozumieniem było postawienie na dwóch defensywnych
pomocników: Eugena Polanskiego i Grzegorza Krychowiaka, którzy zagrali słabe
zawody i zostali upomniani przez arbitra żółtymi kartkami. Natomiast w ataku u
boku Lewandowskiego od pierwszej minuty zagrał zawodnik Bayeru Leverkusen
Arkadiusz Milik, będący kompletnie bez formy, którą imponował jeszcze w rundzie
jesiennej w barwach zabrzańskiego Górnika.
W drugiej połowie selekcjoner nieco zmodyfikował system gry,
z trójką w obronie. W miejsce bezproduktywnego Kamil Glika na boisku pojawił
się Jakub Kosecki, który wniósł nieco ożywienia w akcje ofensywne Polski, a
swój występ okrasił ładnym, premierowym golem w barwach biało-czerwonych.
Pomimo zwycięstwa z San Marino 5:0 zarówno reprezentacja
Polski, jak i cały sztab szkoleniowy nie mają żadnych powodów do zadowolenia.
Po meczu Fornalik w wywiadzie dla TVP robił dobrą minę do złej gry, podkreślając,
że Anglia na Wembley także w takim samym stosunku uporała się z amatorami z Półwyspu
Apenińskiego.
MŚ 2014 w Brazylii oddalają się coraz bardziej