czwartek, 18 kwietnia 2013

Analiza: Dlaczego Legia jest wciąż liderem Ekstraklasy?

Dominik Furman był bohaterem
derbów Warszawy

Legia Warszawa pomimo prowadzenia w ligowej tabeli T-Mobile Ekstraklasy po 22 kolejkach i passy pięciu wygranych z rzędu, swoją dyspozycją nie zachwyca i nie rozpieszcza sympatyków. Stołeczny klub jest daleki od szczytu formy popartego poukładaną grą i wykonywaniem odpowiedniej koncepcji taktycznej. Jednak podopieczni Jana Urbana potrafią przechylać na swoją korzyść ostatnie mecze. Co jest zatem tego przyczyną?

Po pierwsze, mocna i wyrównana kadra, w której niemal na każdej pozycji Urban ma do dyspozycji dwóch równorzędnych zawodników. W przypadku, gdy za kartki pauzuje Daniel Łukasik, w roli jego zastępcy gra Dominik Furman. Idąc dalej, gdy nie może grać w obronie Inaki Astiz, na plac gry desygnowany zostaje Tomasz Jodłowiec bądź Michał Żewłakow. Zespół liczący 25 zawodników sprawia, że trener Legii ma komfort i nie musi się martwić w przypadku kontuzji któregokolwiek z graczy, bowiem na jego miejsce błyskawicznie wskakuje zawodnik rezerwowy, a gra zespołu nie cierpi ani trochę na jakości. Duża konkurencja w drużynie i kłopoty bogactwa sprawiają, że niejeden szkoleniowiec chciałby się znajdować w takim położeniu, w jakim jest obecnie Jan Urban.

Po drugie, bramkarz Warszawiaków - Dusan Kuciak, który swoją dobrą formę zaczyna powoli nawiązywać do początku przygody z Legią z sezonu 2011/12, kiedy to był mocnym punktem zespołu, broniąc często w niemal beznadziejnych sytuacjach. Słowak swoimi znakomitymi paradami w każdym meczu rundy wiosennej musi wznosić się na wyżyny umiejętności i udowadniać swój kunszt bramkarski. Legia z pewnością zawdzięcza Kuciakowi wiele cennych punktów, które mogą okazać się kluczowe na finiszu ligowych rozgrywek. Golkiper Legionistów w każdym meczu ma ręce pełne roboty, broniąc co najmniej 2-3 "setki".

Po trzecie, wielkie szczęście Legii, które według znanego przysłowia sprzyja lepszym. W ostatnich tygodniach podopieczni Urbana dzięki niezwykle fortunnym splotom okoliczności są jednym z najpoważniejszych zespołów do zdobycia mistrzostwa Polski. W każdym meczu warszawska defensywa, która w rundzie wiosennej nie stanowi monolitu jest wystawiana na próbę, głównie z powodów koszmarnych błędów. Dopuszcza ona do minimum 2-3 groźnych sytuacji pod własnym polem karnym. Jednak na wysokości zadania staje wspomniany wyżej Kuciak albo stuprocentowe akcje rywali są marnowane koncertowo, a piłka zamiast w siatce ląduje wysoko w trybunach. Dzięki braku skuteczności przeciwników i zachowania zimnej krwi w polu karnym Legii i wyjątkowo niecelnym strzałom, warszawski zespół mimo nie najlepszej gry jest w stanie wygrywać ważne ligowe mecze. Ponadto, koszmarne pomyłki sędziowskie, które w znacznym stopniu mogą ułatwić pokonanie rywala (ostatnie zwycięstwo z Wisłą w Krakowie), kiedy to przy pierwszej bramce piłka całym obwodem przy próbie dośrodkowania Artura Jędrzejczyka przekroczyła linię końcową o dobre pół metra. Akcja nie została przerwana i skończyła się golem Władimera Dwaliszwiliego.

Po czwarte, do najjaśniejszych i najmocniejszych punktów Legii należy sprowadzony przed początkiem rundy wiosennej duet Wladimer Dwaliszwili – Bartosz Bereszyński. Pierwszy z wymienionych, gruziński napastnik znakomicie zaaklimatyzował się w ekipie Urbana po przejściu z lokalnego rywala Polonii. W ekstraklasie zdołał już zdobyć trzy gole z Górnikiem Zabrze, Zagłębiem Lubin i Wisłą Kraków. Ponadto jego dorobek uzupełniają cztery trafienia w rozgrywkach Pucharu Polski – dwa w ćwierćfinałowym dwumeczu z Olimpią Grudziądz i dublet z Ruchem Chorzów na wagę awansu do finału Pucharu Polski. Do jego największych atutów należy siła fizyczna i dynamika, dobra gra tyłem do bramki, niezła technika, a także niebywale łatwa umiejętność wygrywania pojedynków jeden na jednego oraz silny, soczysty strzał z dystansu połączony z dobrą grą głową w powietrzu.

Natomiast Bereszyński po przyjściu z Lecha Poznań dosyć niespodziewanie stał się graczem podstawowej jedenastki. Urban dokonał majstersztyku taktycznego i przekwalifikował 20-letniego zawodnika z pozycji ofensywnego pomocnika na prawego obrońcę. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bowiem Bereszyński często włącza się w akcje ofensywne, zapędzając się pod pole karne rywala, a centrami sieje popłoch w zasiekach obronnych przeciwników. Ponadto bez zarzutu wywiązuje się ze swoich obowiązków w defensywie. Z miejsca stał się odkryciem, czy w przyszłości wyrośnie z niego zawodnik na miarę Łukasza Piszczka?

Po piąte, trafne decyzje personalne trenera Jana Urbana, który ma nosa do przeprowadzania niezwykle wartościowych zmian. Przykładem jest wejście Wladimera Dwaliszwiliego za Daniela Ljuboję w drugiej połowie spotkania z Zagłębiem. Gruzin strzelił bramkę i należał do najlepszych zawodników na murawie czy też w obliczu kontuzji Bereszyńskiego postawienie na prawej obronie z krakowską Wisłą na Artura Jędrzejczyka - etatowego stopera w ostatnich tygodniach, który był bohaterem spotkania (strzelił gola i zanotował asystę) oraz wejście w derbach Warszawy za Daniela Łukasika Dominika Furmana, który strzelił gola na wagę trzech punktów w 91. minucie gry.

Legia jest liderem polskiej ekstraklasy, ale swoją grą i stylem wciąż nie olśniewa. Brak błysku i polotu jest rekompensowany przez wyżej wymienione czynniki, do których należą przede wszystkim fura szczęścia, a także dobra forma, m.in. takich graczy jak Kuciak, Dwaliszwili i Bereszyński. Należy także wspomnieć o narybku w postaci wychowanków z akademii Legii, którzy  potrafią błysnąć w pojedynczym spotkaniu i zapewnić Legii całą pulę. Symptomów na poprawę formy podopiecznych Urbana póki co na razie nie widać. Cztery punkty przewagi w tabeli nad Lechem Poznań, najgroźniejszym rywalem w walce o tytuł na 8 kolejek przed końcem sezonu nie gwarantują zdobycia mistrzostwa Polski. Jednak przy tak wyrównanej kadrze i splotowi szczęśliwych okoliczności klub z Pepsi Arena jest na dobrej drodze, aby odzyskać tytuł mistrzowski po siedmiu latach posuchy na ligowym froncie. Czy rzeczywiście do tego dojdzie?

czwartek, 11 kwietnia 2013

Analiza: FC Barcelona po batalii z PSG

Leo Messi przyczynił się
do wyeliminowania PSG
Wymęczony remis Barcelony 1:1 z PSG na Camp Nou dał co prawda awans "Blaugranie" do półfinału rozgrywek Ligi Mistrzów, ale pokazał także, jak bardzo uzależniona jest gra Katalończyków od Leo Messiego, który pojawił się na murawie po godzinie gry i zapoczątkował decydującą akcję, zakończoną upragnionym golem, dającym awans do najlepszej "czwórki" Europy. Zatem aż strach pomyśleć co byłoby, gdyby nie w pełni zdrowy Argentyńczyk, nie wybiegł na murawę ani na minutę.

Rekord Barcelony jedynym pozytywem?
Jest to już siódmy z rzędu awans Barcelony przynajmniej do 1/2 finału tych elitarnych rozgrywek, co czyni podopiecznych Tito Vilanovy pierwszym w historii klubem, który dostąpił tego zaszczytu. Jednak w obliczu środowego starcia Barcy z PSG, zakończonym "zwycięskim remisem" jest to chyba jedyny pozytyw godny odnotowania.

Podczas meczu z Paryżanami, zawodnicy hiszpańskiego giganta przez większe fragmenty spotkania wyglądali niczym kolos na glinianych nogach. Natomiast podopieczni Carlo Ancelottiego znakomicie wypełniali wszystkie założenia taktyczne po objęciu prowadzenia w 50. minucie (bramka Javiera Pastore) i byli o włos od sprawienia sensacji i wyeliminowania gwiazdorów Barcelony.

Bez Messiego ani rusz
W ekipie Tito Vilanovy szczególnie widoczny był brak Leo Messiego, który po kontuzji odniesionej w pierwszym meczu z PSG, zasiadł na ławce rezerwowych, z której obgryzając paznokcie, nerwowo przyglądał się nieudolnym próbom i nieporadnym akcjom swoich kolegów, które w żaden sposób nie mogły zagrozić bramce strzeżonej przez Salvatore Sirigu. Asy Barcelony pierwszy celny strzał na bramkę PSG oddały dopiero w 65. minucie, co delikatnie mówiąc nie wystawia najlepszego świadectwa całej jedenastce.

Zawodnicy Barcelony bez swojego gwiazdora kompletnie nie przypominali zespołu, który kilka tygodni wcześniej z Messim w składzie zdemolował  AC Milan, dominując od pierwszej do ostatniej minuty spotkania.

Wielkie problemy w obronie
W meczu z PSG bardzo niepewnie wyglądała formacja defensywna "Dumy Katalonii", która pozwalała na bardzo dużo klubowi z Parc des Princes. Szczególnie widoczny był brak kontuzjowanych Javiera Mascherano i Carlesa Puyola.

W obliczu kontuzji czołowych defensorów "Blaugrany" Tito Vilanova zdecydował się na pewną dozę ryzyka i na środku obrony obok Gerarda Pique wystawił rekonwalescenta Adriano, u którego były wyraźnie widoczne braki szybkościowe i zaległości treningowe. Na domiar złego Brazylijczyk dostał żółtą kartkę, która eliminuje go z pierwszego meczu półfinałowego. Jakby tego jeszcze było mało to Adriano doznał kontuzji po godzinie gry i w jego miejsce wszedł niedoświadczony Marc Bartra, mający zaledwie 6 występów w całym sezonie w barwach Barcelony! Dodatkowo na swoim koncie po żółtym kartoniku mają także Pique, Jordi Alba i Alex Song. Każde następne ich upomnienie wykluczy ich z gry w rewanżowym spotkaniu półfinałowym. Jedynymi zdolnymi do gry i bez żadnych zagrożeń zawodnikami są w tej sytuacji, wspomniany wyżej Bartra, a także Martin Montoya i Dani Alves.

Bez błysku i polotu przez godzinę gry
Wracając do przebiegu samego meczu, to zawodnicy Barcelony bardzo wolno, wręcz w ślamazarnym tempie rozgrywali swoje akcje. Brakowało w nich jakichkolwiek elementów zaskoczenia, a sytuacje Katalończyków, po których mogli zdobyć gola przez pierwszą godzinę spotkania można by policzyć na palcach jednej ręki. W grze Barcelony brakowało także pomysłu na rozmontowanie Paryżan, którzy na tle faworyta wyglądali znakomicie, raz po raz wyprowadzając groźne kontry. Jednak tylko jedna z nich skończyła się golem, natomiast w pozostałych brakowało precyzji i dokładnych podań do dobrze ustawionych i wychodzących na czyste pozycje paryskich zawodników.

Metamorfoza = Messi
Obraz meczu uległ diametralnej zmianie, gdy na boisku pojawił się powitany wielkimi owacjami Leo Messi. Argentyńczyk potrzebował niespełna 10 minut, aby przeprowadzić fantastyczną akcję. Po drodze minął dwóch rywali i posłał prostopadłe podanie do Davida Villi, który wycofał ją do Pedro. Hiszpan pięknym uderzeniem tuż przy słupku w 71. minucie zapewnił "Blaugranie" upragniony remis, który wystarczył do awansu, bowiem w pierwszym meczu na Parc des Princes było 2:2 i dzięki lepszej różnicy goli strzelonych na wyjeździe to zawodnicy Barcelony mogli się cieszyć po końcowym gwizdku z awansu do fazy półfinałowej.

Barcelona nie będzie faworytem w półfinale
Obraz po meczu Barcelony z PSG nie rysuje się w różowych barwach dla "Dumy Katalonii". Lider Primera Division przez ponad godzinę nie potrafił sprostać roli faworyta, przegrywał i był blisko odpadnięcia z Ligi Mistrzów.

Po raz kolejny okazało się, jak bardzo ekipa Tito Vilanovy jest uzależniona od jednego zawodnika, najlepszego piłkarza świata Leo Messiego, który po wejściu na boisku pobudził kolegów do żywiołowych ataków, pełnych pasji i agresji. Obecność Argentyńczyka na boisku dodała całej jedenastce wiele pewności siebie, a akcje nagle zaczęły się zazębiać i przynosić efekty. "La Pulga" zmienił diametralnie przebieg losów spotkania, przeprowadzając kapitalną indywidualną akcję, po której bramkę na wagę awansu do 1/2 finału zdobył Pedro.

Jednak w całym sztabie Barcelony absolutnie nie ma powodów do euforii i do zadowolenia. Po tym co pokazały gwiazdy Barcelony na Camp Nou w konfrontacji z PSG, w najlepszej "czwórce" zespołów Starego Kontynentu, hiszpańska drużyna z pewnością nie będzie stawiana w roli faworyta do końcowego triumfu.