wtorek, 3 października 2017

Łazienkowska 3 obszarem działań wojennych

Krajobraz, który w ostatnich dniach jest na Łazienkowskiej, przypomina ciężkie działania zbrojne, z których prawdopodobnie niewielu wyjdzie cało. Legia Warszawa po porażce z Lechem Poznań 0:3 w 11. kolejce Lotto Ekstraklasy bez wiary, umiejętności, jakiegokolwiek koncepcji gry i zaangażowania, krótko mówiąc "na stojąco", po powrocie do stolicy dostała kolejny łomot, tym razem od kibiców Mistrza Polski.

Źródło: Wikimedia Commons, sofik, cc 3.0
Na parkingu klubowym tuż po przyjeździe z Poznania na wysiadających z autokaru piłkarzy czekała grupa 50-70 chuliganów, którzy pobili niemal cały zespół Wojskowych. Z boku wszystkiemu przyglądał się Romeo Jozak. Chorwacki szkoleniowiec jako jedyny poza Arkadiuszem Malarzem został oszczędzony w bandyckim wybryku w nocy z 1 na 2 października 2017 r. Wielu graczy tuż po tym incydencie miało zakomunikować, że zastanawia się, z winy klubu, który nie zapewnił właściwej ochrony, nad rozwiązaniem kontraktów. 

Atmosfera w warszawskim gabinetach gęstnieje z godziny na godzinę. Oliwę do ognia dolał również nowy trener Wojskowych Romeo Jozak, który tuż po porażce w bardzo słabym stylu w Poznaniu, przed kamerami Canal+ tłumaczył się z niej w bardzo mocnych słowach:

"Czuję się zdradzony przez własnych piłkarzy. Muszę się zastanowić, co zrobić. Zimą będzie czas, żeby podjąć jakieś działania. Nie znajduję absolutnie nic dobrego w tej porażce. Dziś wstyd jest mi nazywać siebie trenerem po takim meczu. Nie jestem osobą, która w życiu łatwo się poddaje i ja tego nie zamierzam robić. Musimy przeanalizować, na jakim poziomie jesteśmy. To jest gra dla mężczyzn, a nie dla dziewczynek. Oczywiście one też grają w piłkę nożną, dlatego przepraszam dziewczyny, ale wszyscy wiedzą, co mam na myśli. Myślę, że akurat wiele kobiecych zespołów pokazałoby przede wszystkim większe zaangażowanie”

Odnosząc się do słów niespełna 45-letniego Chorwata mam nieodparte wrażenie, że swoją wypowiedzią trener Legii chciał zrzucić odpowiedzialność, że sam nie ma nic sobie do zarzucenia. Owszem to piłkarze grali na boisku i nie realizowali kompletnie żadnych założeń taktycznych, które szkoleniowiec z Bałkanów przedstawiał im przed meczem, ale winę za druzgocąca porażkę w Poznaniu ponoszą przecież w równym stopniu nie tylko sami gracze, ale również Jozak, który przygotowywał ich do polskiego klasyku z Lechem. Szokujące słowa wypowiedziane przez Chorwata z pewnością nie ułatwiają zadania i ani trochę nie pomogą Legionistom w poprawieniu formy i powrotu do gry na wysokim poziomie, a wręcz przeciwnie mogą wręcz zaszkodzić całej drużynie, która w ostatnich tygodniach prezentuje się dramatycznie słabo.

Wylewanie publiczne swoich żali w kierunku mediów nie przystoi trenerowi ani trochę, a powinno pozostać tylko w obrębie szatni. Stało się jednak inaczej i powyższą wypowiedzią Chorwat strzelił sobie w stopę, a jego słowa mogą doprowadzić do otwartego konfliktu między nim, a piłkarzami. Ponadto warto zwrócić także uwagę na fakt iż, niemający kompletnie żadnego doświadczenia w prowadzenia zespołu seniorów Jozak swoimi mocnymi nieprzemyślanymi wypowiedziami potwierdza, że nie tylko poza murawą, ale również na boisku kompletnie nie radzi sobie z zarządzaniem drużyny z Warszawy. Szwankuje sposób gry, organizacja i styl Legii pozostawia, delikatnie mówiąc, wiele do życzenia.

Niemal dwutygodniowa przerwa w rozgrywkach ligowych to idealny czas, aby Jozak wraz z całym chorwackim sztabem oczyścił atmosferę w szatni, odbudował morale zespołu, a przede wszystkim znalazł skuteczną receptę na wyjście z kryzysu Mistrza Polski. Poprawa gry m.in. w takich aspektach jak taktyka, nastawianie mentalne czy też przygotowanie fizyczne są niezbędne, aby Legia wróciła na właściwe tory, bowiem ostatnie dramatyczne występy praktycznie całej ekipy i aż 6 punktów straty do lidera Górnika Zabrze oraz bandyckie zajście związane z pobiciem piłkarzy są wystarczającym sygnałem ostrzegawczym, że Łazienkowska 3 w tej chwili to jeden wielki teren wojenny, w którym narasta napięcie i rodzą się coraz to nowsze konflikty.

poniedziałek, 1 maja 2017

Sezon życia Gylfiego Sigurðssona. Czas na przymiarki do wielkiego klubu?

Nie od dzisiaj wiadomo, że warunki do uprawiania futbolu w śnieżnej i lodowej Islandii są wyjątkowo trudne ze względu na bardzo niską temperaturę czy też stale wybuchające gorące źródła. Nie przeszkadza to jednak małemu państwu położonemu w północnej części Europy w cyklicznym wypuszczaniu w świat graczy europejskiego formatu, których nie powstydziłyby się kraje znacznie bardziej pielęgnujące piłkarskie tradycje. Po gwieździe Chelsea i Barcelony Eiðurze Guðjohnsenie przyszedł teraz czas na Gylfiego Sigurðssona. Ofensywny pomocnik Swansea od kilku lat robi w Premier League doskonałą reklamę swojej słynącej m.in. z wybuchów gejzerów ojczyźnie. Czy 27-letni gracz jest już jednak gotowy na to, aby zrobić kolejny poważny krok w swojej piłkarskiej karierze i przenieść się do klubu ze znacznie wyższej półki?

źródło: CFCUnofficial (Chelsea Debs), CC 2.0
Jeszcze kilka lat temu najbardziej znanym islandzkim piłkarzem był Eiður Guðjohnsen, który jeszcze w 2016 roku związany był z klubem FC Pune City grającym w lidze hinduskiej. Obecnie 37-letni napastnik pozostaje bez kontraktu i znajduje się już u schyłku zawodowej kariery. Pałeczkę po blondwłosym atakującym przejął nowy idol Strákarnir okkar i jednocześnie kapitan reprezentacji Gylfi Sigurðsson. Pomocnik Łabędzi jest obecnie najlepszym ambasadorem wyspy położonej na granicy Morza Arktycznego i Oceanu Atlantyckiego. Licząca zaledwie około 300 tysięcy mieszkańców Islandia potrafi zatem dochować się równie utalentowanych futbolistów, co światowe potęgi na czele z Hiszpanią, Niemcami czy Italią.
Sigurðsson błyskawicznie wszedł w buty bardziej doświadczonego rodaka i od kilku lat sukcesywnie pnie się w futbolowej hierarchii. W walijskiej ekipie walczącej usilnie o utrzymanie w Premier League 27-latek jest prawdziwym mózgiem. To przez wszędobylskiego pomocnika The Swans przechodzi każda akcja zespołu Paula Clementa. Sigurðsson imponuje nie tylko znakomitym przygotowaniem fizycznym, ale również dobrym wyszkoleniem technicznym oraz regularnością. Islandczyk daje Swansea także pierwiastek bezpieczeństwa, a największym zagrożeniem dla rywali są znakomicie wykonywane przez Gylfiego stałe fragmenty gry i szalenie niebezpieczne crossowe piłki posyłane ze szwajcarską precyzją prosto w pole karne rywali. Od 2014 roku, kiedy to wychowanek Fimleikafélag Hafnarfjarðar powrócił na Liberty Stadium, nikt nie może się z nim równać w liczbie goli zdobytych z rzutów wolnych w angielskiej elicie. Sigurðsson aż sześciokrotnie zaskakiwał w ten sposób bramkarzy drużyn przeciwnych i nawet Christian Eriksen ma na koncie o jedno trafienie mniej.

Wrażenie robi także dystans, jaki przebiega Islandczyk na boiskach Premier League w sezonie 2016/17. Wyliczono, że rozgrywający Łabędzi przebiegł już 318,2 km, czyli najwięcej spośród wszystkich graczy występujących w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii (stan na 14.03.2017 r.).
Ogromny wkład Sigurðssona w dorobek bramkowy Swansea nie może w tej sytuacji dziwić. W 34. meczach bieżącej kampanii ligowej Islandczyk zdobył 9 goli i zanotował aż 12 asyst. Ponadto jest już najlepszym strzelcem w historii walijskiej ekipy – w rozgrywkach Premier League trafiał do siatki aż 34 razy w ciągu czterech sezonów gry na Liberty Stadium (stan na 01.05.2017 r.).

Rozgrywający sezon życia 28-latek robi zatem wszystko, co w jego mocy, aby ekipa Paula Clementa uniknęła degradacji, ale wielkim marzeniem Sigurðssona pozostaje gra w klubie z europejskiego topu, o czym sam zainteresowany wspomniał także w niedawnym wywiadzie dla portalu Goal.com:
„Mam nadzieję, że dzięki dobrym występom w Swansea i reprezentacji Islandii w najbliższej przyszłości będę mógł zagrać w wielkim zespole. Teraz jesteśmy w ciężkim położeniu, ale ja lubię tego rodzaju presję. Staram się robić wszystko z całych sił, aby pomóc zespołowi w zdobywaniu co tydzień trzech punktów”Gylfi Sigurðsson
Menedżer Swansea nie wyobraża sobie ekipy z południowego wybrzeża Walii bez kreatora gry ofensywnej i uważa, że jego podopieczny znajduje się w ścisłym gronie najlepszych środkowych pomocników angielskiej ekstraklasy:
„Myślę, że jest więcej niż dobry. Kiedy zespół jest nisko w tabeli, często zawodnicy są niedoceniani, pomimo tego, że wykonują ogromną pracę dla dobra zespołu. Gylfi jest właśnie takim graczem, który świetnie się sprawdza w tej roli”Paul Clement
Trener Łabędzi wysoko docenia również niezwykłą postawę Islandczyka podczas treningów:
„Każdego dnia trenuje i robi dodatkowe ćwiczenia mające na celu poprawę techniki, wykończenia akcji oraz doskonalenia stałych fragmentów gry. Jest bardzo czujny i żywo zainteresowany tym, co dzieje się na naszych obserwacjach wideo ze spotkań. Ponadto nie tylko dba o swoje ciało, ale również niezwykle profesjonalnie podchodzi do swoich obowiązków”
Clement odniósł się też do sytuacji z ewentualną zmianą pracodawcy przez Sigurðssona w letnim okienku transferowym:
„Nie rozmawiałem z nim dotychczas o tej sytuacji. Myślę, że to dobrze, że ma ambicje, aby grać na najwyższym poziomie. Nie mam z Gylfim żadnych problemów. On ma wpojone wszystkie zasady etyki i ciężko pracuje na treningach” – zakończył były asystent Carlo Ancelottiego w Paris Saint-Germain, Chelsea, Realu Madryt i Bayernie Monachium
Sam zawodnik również bardzo pochlebnie wypowiada się o swoim menedżerze:
„Mam nadzieję, że możemy kontynuować dobrą robotę, która jest już wykonywana od 6-7 tygodni. Clement jest fantastycznym i bardzo dobrze zorganizowanym szkoleniowcem. Jego sesje treningowe stoją na wysokim poziomie. To bardzo pozytywna i bezpośrednia osoba w relacjach jeden na jednego. Wszyscy zawodnicy mają do niego pełne zaufanie”Gylfi Sigurðsson
Pod wielkim wrażeniem występów Sigurðssona i niezwykle udanego dla Islandczyka sezonu jest legenda Arsenalu Thierry Henry. Francuz na antenie Sky Sports stwierdził, że utrzymanie gracza tak dużego kalibru będzie dla The Swans niezwykle trudne:
„Gylfi jest zawodnikiem niesamowitym i nie wiadomo, jak długo jeszcze zostanie na Liberty Stadium”
W lecie rozegra się prawdopodobnie zażarty wyścig o podpis na kontrakcie nietuzinkowego piłkarza, jakim niewątpliwie jest Gylfi Sigurðsson. W brytyjskiej prasie od kilku tygodni non stop przewijają się nazwy klubów żywo zainteresowanych usługami pomocnika rodem z Reykjavíku. Everton, West Ham, Newcastle United, Southampton czy… Tottenham (notabene Koguty zrezygnowały z usług rozgrywającego w lipcu 2014 roku, oddając go za darmo do zespołu Łabędzi – przyp. red.) chcąc pozyskać 27-latka będą się musiały liczyć ze sporym wydatkiem. Szacuje się, że minimalna kwota, jaką powyższe zespoły musiałyby zapłacić za Islandczyka wynosi aż 35 mln £! W lecie 2016 roku Sigurðsson podpisał jednak nowy kontrakt ze Swansea, który obowiązuje go aż do czerwca 2020 roku.

Sigurðsson swoją postawą w tym sezonie udowadnia, że jest gotowy, aby w letnim oknie transferowym zmienić otoczenie. Islandczyk marzy o grze w wielkich firmach pokroju Realu Madryt bądź Paris Saint-Germain, ale czy równie dobrze posłużyłby mu ciepły klimat, skoro z angielską pogodą jest za pan brat? Jedno jest pewne – w przypadku spadku Swansea do Championship po usługi kreatywnego pomocnika ustawią się tabuny chętnych, a wtedy w kolejnych rozgrywkach będziemy oglądać go już w zupełnie innej ligowej rzeczywistości.

Artykuł ukazał się również na portalu Naszfutbol.com.

czwartek, 27 kwietnia 2017

Ryan Sessegnon kolejnym cudownym dzieckiem angielskiej piłki?

Na boiskach Championship gra wielu nastoletnich piłkarzy, którzy marzą o podboju angielskiej elity. W trwającym sezonie jednym z największych objawień i swego rodzaju fenomenem drugiego poziomu rozgrywek jest Ryan Sessegnon, piłkarz urodzony w XXI wieku! Czy nastoletni lewy obrońca Fulham to kolejne cudowne dziecko wyspiarskiej piłki, które już niebawem zostanie gwiazdą Premier League?
Wielu niepełnoletnich graczy w wieku bocznego defensora ekipy z Craven Cottage (zaledwie 17 lat Sessegnon skończy dopiero 18 maja – przyp. red.) dostępuje niekiedy zaszczytu, aby potrenować z pierwszym zespołem, ale nawet w najśmielszych snach nie przypuszczają, że mogliby stać się pełnoprawnymi graczami kadry dorosłego teamu, i to podstawowej jedenastki, w tak krótkim czasie.

Choć trudno to sobie wyobrazić, historia Ryana Sessegnona pokazuje, że granica między juniorskim a pierwszym zespołem niemal się zatarła. Piekielnie utalentowany nastolatek nie tylko przerasta większość swoich rówieśników pod względem umiejętności sportowych, ale dzięki młodzieńczej werwie, bezczelnej pewności siebie i bezkompromisowości wywalczył sobie miejsce w podstawowej jedenastce drużyny prowadzonej przez Slavišę Jokanovicia. Jakby tego było mało, w obecnym sezonie pochodzący z Roehampton piłkarz jest jedną z wiodących postaci ekipy, która wciąż walczy o baraże dające prawo gry w Premier League! Klub z południowo-zachodniego Londynu na raptem trzy kolejki przed końcem rozgrywek plasuje się na 6. pozycji, czyli ostatniej dającej awans do play-offów. The Cottagers mocno depcze po piętach zespół Leeds United. Pawie są obecnie jedynym rywalem Fulham w walce o czołową szóstkę, bowiem oba zespoły mają bezpieczną przewagę 10 punktów nad grupą pościgową na czele z Norwich City i Derby County.

Wracając do Sessegnona, to fenomen na skalę nie tylko europejską, ale i światową, wszak jest pierwszym w historii rozgrywek Championship strzelcem bramki urodzonym w XXI wieku! Jego nominalną pozycją na boisku jest lewa strona defensywy. Właśnie tam młody Anglik czuje się jak ryba w wodzie, a próbkę swojego nieprzeciętnego talentu dał już w dniu debiutu (w sierpniu 2016 roku przeciwko Leeds United – przyp. red.), kiedy kilka razy dynamicznie podłączył się do akcji ofensywnych i zanotował wiele groźnych dośrodkowań z bocznych sektorów boiska.
Szef akademii Fulham Huw Jenkins zaznacza, że Sessegnon jest graczem niezwykle dojrzałym, a wrodzona jakość i talent, które posiada, dały mu już na starcie przewagę nad rówieśnikami:
„Jest wiele innych szesnastolatków, których kariery wyśmienicie się zapowiadają, ale nie byliby w stanie osiągnąć tego, co Ryan w tym momencie”
„Otacza go spokój i nic go nie peszy. Kluczem jest to, że nie pozwala, aby oddziaływały na niego negatywne czynniki płynące spoza środowiska”
Pomimo że młodziutki obrońca jest dopiero u progu poważnego futbolu i cała kariera stoi przed nim otworem, to już udowadnia, że jest graczem nietuzinkowym, stanowiącym materiał na piłkarza światowego formatu. Jego statystyki są wręcz oszałamiające. Debiutant w trwającym sezonie rozegrał dla Fulham aż 27 meczów licząc wszystkie rozgrywki i zdobył aż 7 bramek – 5 w Championship i 2 w FA Cup. Do swojego dorobku dołożył również 3 asysty.
Tak prezentują się rekordowe osiągnięcia Sessegnona w historii całej Championship:

Źródło: SkySports
Boczny defensor The Cottagers w każdym spotkaniu gra bez żadnych kompleksów. Porusza się z wielką gracją i swobodą. Trudno przypuszczać, aby po tak wspaniałych wyczynach Sessegnona, którego świadkami są kibice zasiadający na Craven Cotage, udało się zatrzymać go Fulham na więcej niż jeden sezon. Usługami genialnego nastolatka zainteresowane są wszystkie największe angielskie kluby na czele z Chelsea, Liverpoolem, Tottenhamem, Arsenalem oraz oboma Manchesterami, które już w lecie zamierzają stoczyć batalię o podpis na umowie cudownego dziecka brytyjskiego futbolu.

Wobec fantastycznego sezonu, jaki rozgrywa Sessegnon w barwach The Whites, włodarze klubu postanowiły, że 16-latek tuż po nadchodzących urodzinach podpisze z londyńskim zespołem w pełni profesjonalny kontrakt. W ten sposób ekipa z Craven Cottage będzie mogła wpisać w umowie ogromną sumę odstępnego. Obecnie szacuje się, że Anglik jest wart 3 mln € (według fachowego portalu Transfermarkt). Z pewnością jednak cena, jaką przyjdzie zapłacić jego ewentualnemu nowemu pracodawcy, będzie kilkukrotnie wyższa. Każdy kolejny gol i asysta sprawiają bowiem, że notowania nastolatka wzrastają. Ostatni ligowy występ z Aston Villą był jego absolutnym popisem. The Cottagers wygrali 3:1, a wynik tej konfrontacji otworzył właśnie Ryan.



Po meczu Twitter zalała fala komentarzy ze strony fanów angielskich gigantów, wychwalających pod niebiosa grę lewego obrońcy Fulham i domagających się jego kupna. Oto niektóre z nich:
Umiejętności Sessegnona doceniają także osoby związane z klubem z południowo-zachodniego Londynu. Slaviša Jokanović, szkoleniowiec Fulham, nie może się nachwalić umiejętności prezentowanych przez swojego młodego podopiecznego:
„On ma tylko 16 lat, ale to zawodnik, który już wkrótce będzie grał na najwyższym poziomie”
Z kolei klubowy kolega angielskiego defensora, norweski pomocnik Stefan Johansen, podkreśla:
„Mam 99% pewności, że w przyszłości Sessegnon będzie jednym z najlepszych lewych obrońców na świecie!”
Ryan Sessegnon to obrońca grający niezwykle nowocześnie, często na jeden kontakt, za pomocą krótkich podań. 16-latek lubuje się również w dryblingach i potrafi zrobić odpowiedni użytek ze swojej szybkości. Dysponuje też dobrym podaniem i ma niezwykle mocno zakorzenione nawyki w grze defensywnej. Wychowanek The Cottagers nie tylko potrafi zatrzymać rywala, ale umie rozpędzić się po skrzydle z piłką przy nodze, co od razu przywołuje skojarzenia ze stylem gry Garetha Bale’a. Nastoletni Anglik jest w sezonie 2016/17 jednym z najlepszych dryblerów młodego pokolenia w Championship.

Ciekawostkę może stanowić fakt, iż Ryan ma brata bliźniaka Stevena występującego w zespole Fulham U-23, który podobnie jak bardziej znany z rodu Sessegnonów może grać w obronie, ale z jedną subtelną różnicą, bo na jej prawej stronie.

Wielu ekspertów na Wyspach już namaściło młodziutkiego Anglika na kolejne cudowne dziecko angielskiej piłki po Michaelu Owenie czy Waynie Rooneyu. Nic dziwnego, skoro Sessegnon w trwającej kampanii ligowej (stan na 21.04.2017 r.) stworzył klubowym partnerom aż 11 czystych okazji bramkowych w 21. meczach (4. miejsce pod tym względem w lidze spośród piłkarzy mających poniżej 20 lat), a ponadto, wspólnie z pomocnikiem Tomem Cairneyem (10 goli w sezonie), znalazł się w jedenastce roku zaplecza Premier League.
Mimo iż nominalną pozycją reprezentanta Anglii U-17 jest lewa flanka, ze względu na dużą uniwersalność nie sprawiają mu żadnego problemu również występy na skrzydle. Bez wątpienia Ryan Sessegnon przebojem wkroczył do dorosłego świata futbolu. Jak na tak młody wiek, jego gra momentami już jest zjawiskowa, ale wymaga jeszcze ciągłego szlifowania. W Fulham powinni zrobić wszystko, aby utrzymać swojego wychowanka jeszcze przynajmniej przez sezon. Możliwości rozwoju genialnego młodziana wydają się nie mieć limitów, ale to, jak pokieruje swoją karierą, zależy tylko od niego, wszak niewielu piłkarzy będących w wieku Ryana mogło się pochwalić aż tak dużym doświadczeniem w seniorskiej piłce i miejscem w podstawowym składzie swojego klubu.

Tekst ukazał się również na portalu Naszfutbol.com.

środa, 19 kwietnia 2017

Philippe Coutinho - brazylijski wirtuoz, ktory przerasta klub z Anfield

W szeregach zajmującego aktualnie trzecie miejsce w tabeli Premier League Liverpoolu prym wiedzie Philippe Coutinho. Przebojowy Brazylijczyk to kolejny piłkarz po Luisie Suárezie, którego potencjał i możliwości zdecydowanie wyrastają ponad ekipę z Anfield Road. Czy zespół prowadzony przez Jürgena Kloppa nie robi się już zbyt mały dla wirtuoza rodem z Rio de Janeiro i czy grając w koszulce The Reds 24-latek może powalczyć o coś więcej niż tylko kolejne indywidualne rekordy?

źródło: Dean Jones, Wikimedia Commons, CC 2.0
Zdaniem wielu obserwatorów i ekspertów, gdyby Coutinho miał wokół siebie lepszych partnerów, to śmiało mógłby walczyć nawet o Złotą Piłkę. Tak odważne tezy, które przewijają się także w angielskim środowisku, każą się zastanowić głębiej nad przyszłością Brazylijczyka. Błyskotliwy rozgrywający znakomicie czuje się w drużynie Kloppa i nawet nie w pełni zdrów jest w stanie wzbić się na wyżyny. To absolutnie niezbędna i pierwszoplanowa postać w taktycznej układance niemieckiego szkoleniowca. Coutinho na każdym kroku potwierdza na boiskach Premier League swój nieprzeciętny talent, zwłaszcza gdy z dziecinną łatwością mija kolejnych rywali, asystuje czy strzela efektowne gole.

W Liverpoolu Philippe nawiązał wspólną nić porozumienia ze swoim rodakiem Roberto Firmino oraz Senegalczykiem Sadio Mané. Zabójczy tercet formacji ofensywnej The Reds trafiał do siatki rywala w samych rozgrywkach ligowych 2016/17 aż 32 razy i zaliczył 17 asyst. Sam Coutinho dziewięciokrotnie wpisywał się na listę strzelców i zanotował 6 decydujących podań. Po kontuzji Mané od filigranowego Brazylijczyka zależy jeszcze więcej. Jak ogromny jest jego wpływ na grę zespołu Kloppa, można było się przekonać w ostatniej konfrontacji ze Stoke. Wychowanek Vasco da Gama pojawił się na murawie po przerwie i w ciągu 45 minut gry, do spółki z Firmino, przyczynił się do cennej wyjazdowej wygranej 2:1. Obaj gracze Canarinhos zdobyli po jednej bramce.
„Roberto jest inteligentnym graczem. Ma bardzo dużo jakości z piłką przy nodze. Pomimo że nie imponuje wzrostem napastnika, to jest niezwykle silny fizycznie. Zawsze jest gotowy, aby otrzymać podanie. On pomaga nam kreować sytuacje bramkowe. Gramy razem i bardzo dobrze się rozumiemy, także dzięki temu, że możemy występować wspólnie w reprezentacji Brazylii. Jesteśmy dobrymi kumplami i znamy każdy swój ruch na boisku”Coutinho o Roberto Firmino na łamach oficjalnej strony klubowej Liverpoolu
Dzięki trafieniu w 71. minucie na Britannia Stadium 24-latek zapisał się w historii The Reds i całej angielskiej ekstraklasy złotymi zgłoskami. Coutinho został właśnie najskuteczniejszym Brazylijczykiem grającym na Wyspach, wyprzedzając rodaka Juninho Paulistę.

Od razu po tym osiągnięciu poprzedni rekordzista w samych superlatywach wypowiedział się o Coutinho:
„Ucieszyłem się, że Coutinho pobił mój rekord. Nie wyobrażam sobie aktualnie, by ktoś inny mógł to zrobić. Według mnie Philippe jest teraz drugim piłkarzem z naszego kraju, po Neymarze. To zupełnie inna klasa zawodnika, a wszystko, co osiągnął, zawdzięcza ciężkiej pracy” – zakończył były pomocnik Middlesbrough
Zdaniem Juninho Paulisty kluczem do sukcesów rozgrywającego Liverpoolu jest łatwość znajdowana sobie wolnej przestrzeni na boisku:
„Jeśli masz taką inteligencję jak on, to potrafisz znaleźć wolne miejsce na murawie. W Anglii gra się bardzo szybko – to także mu pomaga. Ludzie myśleli, że tego typu zawodnik będzie miał problemy z adaptacją do brytyjskiego futbolu bardziej niż na przykład hiszpańskiego. Jednak nawet ja potrafiłem znajdować więcej wolnego miejsca na boisku w Anglii niż w Hiszpanii” – podsumował 44-latek, obecnie prezes brazylijskiego klubu Ituano FC z siedzibą w São Paulo
Coutinho po przejściu do historii i zdobyciu 30. bramki na boiskach Premier League także był bardzo rozentuzjazmowany:
„Jestem bardzo szczęśliwy z tego powodu. Chcę cały czas iść do przodu i strzelać kolejne gole, aby pomóc mojemu zespołowi” – zakończył brazylijski gwiazdor The Reds, który przez kilka dni był wyłączony z treningów i schudł aż 3 kg z powodu przeziębienia, a dołączył do zespołu dopiero w dniu meczu z The Potters
Pomimo że Coutinho prezentuje momentami zjawiskową grę pełną technicznych popisów, to można również wrzucić kamyczek do jego ogródka. Reprezentant Canarinhos z pewnością mógłby się pokusić o poprawienie skuteczności. 24-latek, mimo pełnej gamy umiejętności, wciąż zbyt rzadko znajduje drogę do siatki rywali.

Łyżkę dziegciu w beczce miodu może również stanowić fakt, że Coutinho często zmaga się z problemami zdrowotnymi. Powtarzające się co pewien czas kontuzje sprawiają, że nie może w pełni rozwinąć skrzydeł i wskoczyć na absolutnie najwyższy poziom zarezerwowany dla zawodników pokroju Leo Messiego czy Cristiano Ronaldo. Dość powiedzieć, że tylko w ciągu ostatnich 7 lat Brazylijczyk opuścił aż 63 mecze! Wiele mówi także poniższa grafika wykazująca, ile traci Liverpool, gdy Coutinho po osiągnięciu optymalnej formy nagle doznaje urazu. Wskaźniki kreatywnego pomocnika po powrocie z rehabilitacji w każdym elemencie diametralnie spadają.

Źródło: Oulala Games
Philippe Coutinho w pełni sił to bez wątpienia piłkarz, na którego patrzy się z ogromną przyjemnością. Znakomity przegląd pola i bajeczna technika – to elementy sztuki piłkarskiej, które opanował niemal do perfekcji.

Wobec ostatnich chudych lat drużyny z czerwonej części Merseyside coraz częściej mówi się, że w klubie z Anfield Road brazylijski wirtuoz niczego więcej już nie osiągnie. The Reds co prawda zajmują aktualnie 3. pozycję w tabeli Premier League, ale na trofea w barwach zespołu prowadzonego przez Jürgena Kloppa błyskotliwy pomocnik raczej nie ma co liczyć. Szanse na odrobienie dwucyfrowej straty punktowej do Chelsea, a tym samym wywalczenie tytułu mistrzowskiego są już tylko iluzoryczne. Liverpool bardziej powinien martwić się o obronę obecnej lokaty, która zapewni grę w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów, wszak właśnie miejsce na koniec sezonu może zadecydować o losach Coutinho w letnim okienku transferowym.

Od dobrych kilkunastu miesięcy usługami 24-latka żywo zainteresowana jest Barcelona. Wobec obniżki formy środkowych pomocników Blaugrana nie dysponuje w tej chwili tak kreatywnym graczem mającym znakomity przegląd pola, który poprowadziłby grę Dumy Katalonii i wniósł zespół na jeszcze wyższy pułap. Dodatkowym argumentem przemawiającym za przenosinami Coutinho na Camp Nou jest fakt, że wielu pomocników Barçy nie tylko nie spełnia pokładanych w nich oczekiwań, ale jest również coraz bardziej zaawansowanych wiekowo. Tymczasem Brazylijczyk znajduje się w kwiecie piłkarskiego wieku i jest to znakomity moment, aby zrobić kolejny krok do przodu. Tylko poprzez zmianę klubu Philippe może w pełni odnaleźć cząstki jeszcze nieodkrytego potencjału (oczywiście jeśli będą go omijać kontuzje) i stać się graczem światowego formatu u boku rokrocznie walczących o Złotą Piłkę Messiego, Neymara czy Suáreza.

Wielu wybitnych graczy związanych w przeszłości z Barceloną jest zdania, że związanie się z katalońskim klubem byłoby dla Coutinho najlepszym rozwiązaniem.
„Technicznie to bardzo dobry gracz. Pasowałby do stylu gry i filozofii Barcelony. Gdy jest w formie, to nie ma obecnie lepszego pomocnika w całej Europie” – podkreśla legenda Dumy Katalonii Xavi Hernández
Słowom „Generała” wtórują również inne sławy mistrza Hiszpanii:
„To jeden z tych zawodników, który się wyróżnia i jestem przekonany, że jeśli Barcelona zdecydowałaby się go kupić, to z pewnością byłby to bardzo dobry ruch”Rivaldo, napastnik Blaugrany w latach 1997-2002
Z kolei zdaniem Ronaldinho, innego brazylijskiego wirtuoza będącego w przeszłości idolem kibiców z Camp Nou, wspólna gra Coutinho z Neymarem, Messim oraz Suárezem uczyniłaby lidera Liverpoolu jeszcze lepszym piłkarzem:
„Xavi odszedł, a Iniesta ma już ponad trzydzieści lat, dlatego myślę, że Coutinho byłby idealnym ich następcą w Barcelonie”
Ponadto gracz, który potrafi oddać celny, mierzony strzał zza pola karnego to we współczesnym futbolu prawdziwy skarb, a Coutinho niewątpliwie takowym zawodnikiem jest. Brazylijczyk nie miałby również problemów z zaadaptowaniem się do stylu Blaugrany, która preferuje grę opartą na kombinacyjnych, często prostopadłych podaniach rozrywających obronę rywala. Wniósłby natomiast dodatkowy element zaskoczenia w postaci niesygnalizowanych strzałów zza „szesnastki”, stanowiących rzadkość w przypadku ofensywnych graczy Barcelony. W trwającym sezonie Premier League Coutinho jest nawet jednym z najlepszych zawodników biorąc pod uwagę gole zdobywane spoza obrębu pola karnego.


Dodatkowo za 24-letnią gwiazdą The Reds przemawia również to, że znakomicie odnajduje się w crossowych zagraniach – ma ich na koncie najwięcej w swoim zespole, bo aż 18. Odkąd przyszedł na Anfield Road w 2013 roku, ustępuje w tym względzie tylko Jamesowi Milnerowi. Brazylijczyk w sumie zanotował już ponad 83 takie zagrania!

Wydaje się, że idealnym pomysłem na wykorzystanie potencjału Coutinho w taktycznej układance Barcelony byłoby obsadzenie go na prawym skrzydle, nie tylko ze względu na znakomite wyszkolenie techniczne piłkarza z Kraju Kawy i łatwość dryblingu, ale również z uwagi na jego wydajność w defensywie. Philippe potrafi popisać się kunsztownym podaniem, ale również ciężko pracować w defensywie i to z pożytkiem dla całej drużyny. Świadczy o tym chociażby stale rosnąca liczba przechwytów (średnio 0,64 na mecz) i wybić piłki z linii obrony (0,28 na spotkanie). Coutinho jest zatem graczem uniwersalnym, od którego można oczekiwać zarówno wykonywania swoich obowiązków w formacji ofensywnej, jak i udzielania pomocy w działaniach destrukcyjnych.

Niezwykle ważnym czynnikiem, który pozwoliłby dokoptować rozgrywającego do kultowego już tria MSN są bardzo dobre relacje Coutinho z Suárezem (obaj piłkarze znają się z czasów gry w Liverpoolu – przyp. red.). Z kolei z piątym zawodnikiem plebiscytu „France Football” od lat pozostają w przyjacielskich kontaktach i spotykają się podczas zgrupowań kadry narodowej Canarinhos. Poniżej możliwe warianty taktyczne Barcelony, gdyby Coutinho rzeczywiście trafił na Camp Nou:


Wobec zakusów ze strony silnych i bogatych klubów, włodarze Liverpoolu już w styczniu postanowili przedłużyć kontrakt z Brazylijczykiem, aby nie powtórzył się casus innego wybitnego zawodnika The Reds, wspomnianego Suáreza.

Urugwajczyk, tuż po prolongowaniu nowej umowy, latem 2014 roku za astronomiczną kwotę 75 mln £ (tyle wynosiła klauzula wykupu – przyp. red.) odszedł do Barcelony. W przypadku Coutinho działacze LFC zabezpieczyli się także na tę okoliczność i postanowili nie wpisywać do nowego kontraktu sumy odstępnego. Sam zainteresowany tuż po przedłużeniu umowy z klubem z Anfield wypowiadał się o całej sytuacji w bardzo ciepłych słowach:
„Mój futbol jest tutaj i moje serce jest tutaj – nie myślę o żadnym innym klubie. Podpisałem nowy kontrakt, ponieważ pewnego dnia chciałbym zostać legendą, jak Dalglish, Rush, Hansen, Souness, Suárez czy Gerrard. Mam jeszcze sporo do zrobienia. Chcę wygrywać trofea, a mój nowy, pięcioletni kontrakt daje taką możliwość”
Pytanie, czy Brazylijczyk rzeczywiście może odnosić w barwach The Reds sukcesy, zważywszy na poważną kontuzję kolana Sadio Mané, który jako jeden z nielicznych, oprócz Coutinho, był w stanie wychodzić przed szereg i brać na swoje barki odpowiedzialność za grę Liverpoolu. Wystarczy przypomnieć, że w meczach, kiedy Senegalczyka nie było na murawie, zespół Kloppa nie wygrał ani jednego z czterech spotkań!

Najlepszą puentę tych rozważań stanowi wypowiedź słynącego z niezwykle ciętego języka Zlatana Ibrahimovicia. Szwed, który nie podjął jeszcze decyzji odnośnie swojej przyszłości po zakończeniu wygasającego latem kontraktu z Manchesterem United, w wywiadzie z klubową telewizją MUTV odniósł się do kwestii związanej ze swoją sytuacją następująco:
„Przyszedłem do klubu niegrającego w Champions League i do drużyny takiej, jaka była. To nie był zespół faworytów do zwycięstwa, a ja i tak tutaj trafiłem. Przyszedłem, aby pomóc i zrobić to, na co mnie stać, czyli poprawić drużynę i wznieść ją na inny poziom. Zobaczymy, co się stanie. Wszystko zależy od tego, czego chcesz i czego chce klub oraz jaka jest jego wizja. Powtarzam to od pierwszego dnia, że nie przyszedłem tutaj tracić czasu, tylko wygrywać trofea!”
Słowa snajpera Czerwonych Diabłów są dobitnym dowodem na to, że dla piłkarza, który chce wdrapać się na futbolowy szczyt, nie ma innej drogi niż zmiana pracodawcy, gdy w obecnym klubie, pomimo kilku lat gry, nie udaje się sięgnąć po żadne znaczące trofeum. Przypomnijmy, że Coutinho związany jest z Liverpoolem od 30 stycznia 2013 roku i od tego czasu reprezentant Brazylii w barwach The Reds nie wzniósł do góry ani jednego pucharu! Największymi sukcesami pomocnika na Anfield, stanowiącymi jednak marne pocieszenie, są wicemistrzostwo Anglii wywalczone w sezonie 2013/14 oraz finał Pucharu Ligi Angielskiej z 2016 roku. Czy nie nadszedł zatem najlepszy czas na zmianę otoczenia?

Tekst ukazał się również na bogatym w treści futbolowe portalu Naszfutbol.com.

czwartek, 30 marca 2017

Modelowa kariera szkockiej perełki Bournemouth. Ryana Frasera droga od super rezerwowego do wiodącej postaci Wisienek

Premier League to rozgrywki, gdzie niemal co sezon objawia się jakiś piłkarski talent, dla którego jeden znakomity występ stanowi promocję, a nierzadko wręcz trampolinę do dalszej kariery. Ale przede wszystkim otwiera furtkę do zrobienia poważnego kroku w dorosłość, co w wielu przypadkach kończy się wywalczeniem miejsca w podstawowym składzie drużyny klubowej, a następnie zgłoszeniem akcesu do reprezentacji narodowej. Właśnie tak w telegraficznym skrócie wygląda obecny sezon dla Ryana Frasera. Szkocki pomocnik Bournemouth w ostatnich tygodniach regularnie potwierdza swoją jakość, a debiutancka trema nie jest mu straszna. Czy skrzydłowy będący jeszcze kilka miesięcy temu jedynie rezerwowym rozwiąże ofensywne problemy The Tartan Army i okaże się panaceum na znikomą liczbę goli strzelanych przez kadrę Gordona Strachana?

Dotychczas kariera urodzonego w Aberdeen 23-latka nie była usłana różami. Ot, pospolity piłkarz, jakich w Szkocji wielu, który specjalnie nie budził zainteresowania swoją osobą. Jego gra nie wybijała się ponad przeciętność, ale na boisku zawsze starał się wywiązywać ze swoich obowiązków najlepiej jak potrafi. Przygodę z futbolem Fraser zaczynał w klubie ze swojego rodzinnego miasta, a pierwszy profesjonalny kontrakt podpisał w wieku 16 lat. Debiutu doczekał się już kilka miesięcy później. W październiku po raz pierwszy przedstawił się szerszej publiczności w konfrontacji z Heart od Midlothian. Kariera filigranowego pomocnika toczyła się powolnym rytmem, aż do jesieni sezonu 2012/13, kiedy to dwukrotnie został uznany za najlepszego młodego piłkarza miesiąca w Scottish Premier League. Wyróżnienia te okazały się dla Ryana trampoliną do awansu sportowego.

Pod koniec grudnia 2012 roku Fraser niespodziewanie odrzucił jednak nowy kontrakt zaproponowany mu przez włodarzy ekstraklasowego Aberdeen i w styczniu następnego roku związał się umową z Wisienkami grającymi wówczas w… League One, a więc na trzecim szczeblu rozgrywek ligowych w Anglii! Początek jego przygody z zespołem z hrabstwa Dorset nie rzucał na kolana. Do końca tamtego sezonu Szkot wystąpił w sumie w… 5 spotkaniach, na które złożyło się zaledwie 100 minut. Nastoletni skrzydłowy nie miał zatem zbyt wielu powodów do zadowolenia, w przeciwieństwie do klubu położonego nad kanałem La Manche. Bournemouth uczyniło bowiem znaczący krok awansując na zaplecze Premier League.

W sezonie 2013/14 sytuacja Frasera uległa diametralnej zmianie – stał się podstawowym graczem beniaminka i wystąpił w aż 37. spotkaniach. Kolejna ligowa kampania w Championship nie była już tak owocna biorąc pod uwagę czas spędzony na boisku przez szkockiego pomocnika. Między sierpniem 2014 a kwietniem 2015 nie dostawał na Dean Court zbyt wielu szans, aby pokazać swoje umiejętności, wobec czego trafił na wypożyczenie do Ipswich Town. W barwach The Tractor Boys do lutego 2016 roku rozegrał 18 spotkań, w których zanotował 4 bramki i 2 asysty. Liczby te zrobiły wrażenie na menedżerze The Cherries, który postanowił skrócić wypożyczenie Frasera i ściągnął go z powrotem na Vitality Stadium. Do końca sezonu wychowanek Aberdeen nie pojawił się ani razu na boiskach Premier League, a mimo to Howe postanowił pozostawić utalentowanego Szkota w kadrze Bournemouth, aby przygotować go do wymogów angielskiej ekstraklasy.
Początki Frasera na najwyższym szczeblu rozgrywkowym na Wyspach także nie wprawiły nikogo w zachwyt. Nie było zatem żadnych przesłanek ku temu, by przypuszczać, że dynamiczny skrzydłowy nagle włączy wyższy bieg i szybko udowodni, iż zasługuje na regularne występy, nie wspominając o tym, że zaskarbi sobie sympatię wszystkich fanów Wisienek. Życie jednak często płata figle i także dla Ryana przygotowało niespodziewany scenariusz…

4 grudnia 2016 to data, którą Fraser z pewnością zapamięta do końca życia. Właśnie wtedy Eddie Howe postanowił przypomnieć sympatykom The Cherries o jego obecności wpuszczając Szkota na murawę w 55. minucie gry przy stanie 0:2 z Liverpoolem. Młodzian od razu po wejściu na boisko rozruszał ataki ofensywne Bournemouth i już po kilkudziesięciu sekundach wywalczył rzut karny, zamieniony na bramkę przez Calluma Wilsona. Gdy w 64. minucie podopieczni Jürgena Kloppa za sprawą Emre Cana podwyższyli prowadzenie na 3:1, wydawało się, że jest już po meczu. Nic z tych rzeczy! W ostatnim kwadransie Fraser rozpoczął swoje wielkie show. Najpierw w 76. minucie po kontrataku zdobył swojego debiutanckiego gola na poziomie angielskiej ekstraklasy, a zaledwie 180 sekund później posłał idealne dośrodkowanie do Steve’a Cooka, który doprowadził do wyrównania. W przedłużonym czasie gry gracze Howe’a dokonali niemożliwego zdobywając czwartą, zwycięską bramkę po strzale Nathana Aké!

Zwycięstwo Wisienek w tak nieprawdopodobnych okolicznościach oraz fenomenalna zmiana, jaką dał tamtego pamiętnego dnia super rezerwowy Ryan, były dla skrzydłowego przełomem karierze. Warto w tym miejscu przytoczyć liczby. Przed fantastycznym występem z Liverpoolem, w 13. meczach Fraser spędził na murawie zaledwie 214 minut. Obecnie po 29. rozegranych kolejkach Premier League Szkot jest już jedną z wiodących postaci Bournemouth – na liczniku ma już 1252 minuty i w sumie 19. ligowych spotkań w nogach. A to wszystko za zaledwie 400 tys. £, bo za tyle został wykupiony z Aberdeen, co obecnie może uchodzić za cenę promocyjną. Howe uważa zresztą, że po czterech latach wartość jego podopiecznego skoczyła aż do 8 mln £ !

Warto jeszcze wrócić na chwilę do ligowego debiutu Frasera w barwach Wisienek w sierpniu 2016 roku. Po tym występie reprezentant szkockiej młodzieżówki został odstawiony na boczny tor i długimi miesiącami czekał na kolejną prawdziwą szansę. W rozmowie z „Daily Echo” menedżer ekipy z Vitality Stadium zdradził jednak, że wiązał ze skrzydłowym duże nadzieje już od momentu zakupu.
„Podpisaliśmy kontrakt z Fraserem, kiedy jeszcze występowaliśmy w League One, ponieważ głęboko wierzyliśmy w jego umiejętności piłkarskie. Inni gracze mogą mu się przypatrywać, a Ryan może stanowić dla nich inspirację. On był bardzo cierpliwy. Mógł pójść inną, łatwiejszą drogą i pomyśleć sobie: „Nie będę dłużej czekał”. Uznał jednak, że ma wiele rzeczy do poprawienia pod względem fizycznym i technicznym, czyli we wszystkich aspektach gry, dlatego ciężko pracował, aby to osiągnąć”Eddie Howe
Dobra forma Frasera nie uszła uwadze trenera seniorskiej reprezentacji Gordona Strachana, który po raz pierwszy powołał pomocnika na dwa mecze – towarzyski z Kanadą (1:1; Fraser nie zagrał ani minuty – przyp. red.) i eliminacyjny ze Słowenią.

Były trener młodzieżowego zespołu Aberdeen Neil Cooper, który miał pod swoimi skrzydłami utalentowanego Frasera, uważa, że już od nastoletnich lat przejawiał niezwykły talent, który dopiero teraz eksplodował.
„To nie była żadna niespodzianka, że Bournemouth było nim zainteresowane. Ryan nie kosztował klubu dużo, ale ile teraz jest wart? Uważam, że pozwolenie mu na opuszczenie szeregów „The Dons” w 2013 roku było największą stratą w dziejach szkockiego klubu”
Ryan Fraser długo musiał czekać, aby w końcu uwolnić drzemiący w nim ogromny potencjał piłkarski. Jego kariera nabrał prawdziwego rozpędu dopiero w trwającej kampanii Premier League. 23-latek zagrał w każdym z ostatnich jedenastu spotkań The Cherries w wyjściowym składzie. Eddie Howe, który ma świetny kontakt z młodymi graczami i wielu z nich stara się wkomponować do składu niemal w każdym sezonie swojej pracy, twierdzi nawet, że Ryan w przyszłości będzie stanowił o sile ataku reprezentacji Szkocji.
„On już jest bardzo dobry pod względem posyłania crossowych podań. Polepsza swoje umiejętności z meczu na mecz i staje się dużym zagrożeniem pod bramką rywali. Ma odpowiednie zdolności do tego, aby przestraszyć każdą defensywę. Kiedy ma piłkę przy nodze, sprawia, że nasi kibice siedzą na krawędzi swoich krzesełek. Ma odpowiednie tempo, technikę oraz szybką stopę. Myślę, że właśnie te atrybuty wyróżniają go na tle innych” – podsumowuje menedżer Wisienek
Tekst został również opublikowany na portalu Naszfutbol.com.

wtorek, 21 marca 2017

Kasper Schmeichel w pogoni za sławą ojca

Nie od dzisiaj wiadomo, że dzieci wychowane w duchu sportowej rywalizacji na piłkarskim boisku mają znacznie trudniejszą i zawiłą drogę kariery niż ich bardziej znani rodzice. Łatka, z którą muszą się mierzyć, często stawia ich na przegranej pozycji. Przypadkiem, który wyłamie się z tych schematów może być Kasper Schmeichel. 30-letni Duńczyk jest stale porównywany do swojego znacznie bardziej sławnego ojca – Petera, ale robi wszystko, co w jego mocy, aby nie tylko w ojczyźnie kojarzyli go przede wszystkim jako bramkarza Leicester City. Ostatnimi rewelacyjnymi występami Kasper niewątpliwie pracuje na swój rachunek i stara się zbudować markę na miarę „The Great Dane’a”.

źródło: Wikimedia Commons,. CC 2.0 Chris0023
Kasper Schmeichel odziedziczył piłkarskie geny po swoim ojcu, stale zgłębiając pod jego okiem od najmłodszych lat tajniki bramkarskiego rzemiosła. Peter nie bez kozery uznawany jest za jednego z najlepszych golkiperów w historii futbolu. Wystarczy przypomnieć, że mający polskie korzenie bramkarz (jego ojciec Antoni jest Polakiem – przyp. red.) rozsławił ród Schmeichelów za sprawą sensacyjnego Mistrzostwa Europy zdobytego w 1992 z Duńskim Dynamitem, a następnie licznych triumfów w barwach Manchesteru United, m.in. 5 mistrzowskich tytułów Premier League oraz zwycięstwa w Lidze Mistrzów w nieprawdopodobnych okolicznościach w 1999 roku (2:1 z Bayernem Monachium po dwóch golach w doliczonym czasie gry – przyp. red.)

Ostatnie wyczyny jego syna między słupkami pokazują, że ciężka praca i ogromny talent są w równym stopniu niezbędne, aby stać się pierwszoplanową postacią i trafiać na czołówki największych dzienników sportowych na Wyspach. Kasper niejako na przekór wszystkim niedowiarkom udowadnia, że posiada wcale nie mniejszy potencjał i możliwości niż jego tata, który przez wielu uznawany jest za legendę Czerwonych Diabłów.

Schmeichel junior stale się rozwija i pnie coraz wyżej w futbolowej hierarchii – od League Two, przez Premier League, wprost do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. A dogonienie, a może nawet prześcignięcie ojca z pewnością nie będzie łatwym zadaniem. Bez wątpienia jednak Kasper w ostatnich miesiącach znacznie podniósł swój poziom sportowy, a wyznacznikiem jego obecnej klasy był dwumecz 1/8 finału Champions League z Sevillą. W spotkaniu rozegranym w stolicy Andaluzji golkiper Leicester w 14. minucie obronił rzut karny wykonywany przez Joaquina Correę. W rewanżu Duńczyk powtórzył ten wyczyn, tym razem zatrzymując strzał z jedenastu metrów Stevena N’Zonziego! 30-latek zanotował w obu tych konfrontacjach wiele spektakularnych interwencji, broniąc w sumie aż 11 strzałów zmierzających w jego kierunku. Awans mistrza Anglii do ćwierćfinału najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek w Europie kosztem znacznie wyżej notowanego rywala z LaLiga absolutnie nie byłby możliwy bez fantastycznej postawy Kaspera, który w domowych potyczkach Champions League nie skapitulował ani razu i aż 10 razy ratował kolegów przed utratą gola!
Przy każdej okazji wyczyny młodszego z rodu Schmeichelów są zestawiane z dokonaniami Petera. Jak się okazuje, w jednej statystyce syn dorównał już ojcu – w całej karierze obronił tyle samo rzutów karnych!
“To było niesamowite spotkanie. Jestem dumny ze wszystkich kolegów. Kibice byli dzisiaj wspaniali i stworzyli fantastyczną atmosferę. Nie mogę w to uwierzyć! Debiutujemy w Lidze Mistrzów, a zaszliśmy tak daleko. Jeszcze niedawno grałem w League Two, a teraz jestem ćwierćfinalistą Champions League! Po raz kolejny pokazaliśmy, że niemożliwe nie istnieje! – zakończył rozentuzjazmowany Duńczyk
Następnego dnia po wielkim i historycznym triumfie nad Sevillą Kasper zaprosił swojego ojca na obiad do włoskiej restauracji San Carlo usytuowanej w centrum Manchesteru. Obaj panowie mieli okazję, by powspominać dawne czasy. Młodszy z rodu przyznał, że rozgrywki Ligi Mistrzów są dla niego czymś specjalnym. Gdy miał 12 lat, jego tata podnosił w geście triumfu wielki, uszaty puchar na stadionie Camp Nou. Dla bramkarza The Foxes stanowi to ogromną inspirację, a wyeliminowanie Los Nervionenses jest kolejną pieczęcią do upragnionego tytułu najlepszej klubowej drużyny Starego Kontynentu.

Lisy w ćwierćfinale Champions League czeka kolejny dwumecz z hiszpańskim zespołem. Tym razem na drodze mistrza Anglii stanie Atlético Madryt, które w ostatnich trzech latach aż dwukrotnie grało w wielkim finale. Wygranie Ligi Mistrzów przez Schmeichela i spółkę należy w tej chwili rozpatrywać w kategoriach cudu i zjawiska niemal paranormalnego. Wszyscy mają jednak w pamięci poprzedni, mistrzowski sezon, gdy szanse ekipy z King Power Stadium na wygranie ligi również były oceniane na poziomie błędu statystycznego, a w końcowym rozrachunku drużyna prowadzona wtedy jeszcze przez Claudio Ranierego dopięła celu. Lisów z pewnością nie można lekceważyć, zwłaszcza że pod wodzą nowego trenera Craiga Shakespeare’a prezentują ostatnio olśniewającą formę i notują passę trzech czterech  meczów z rzędu.

Dla bohatera tego artykułu pogoń za znacznie bardziej utytułowanym ojcem jest już nie tylko niedoścignionym marzeniem, ale powoli staje się rzeczywistością. W poprzedniej kampanii zdobycie pierwszego mistrzostwa w Premier League, a w trwającej znakomite recenzje bramkarza i fantastyczna gra Leicester na arenie międzynarodowej mocno oddziałują na wyobraźnię kibiców The Foxes, którzy po cichu liczą na kolejne sukcesy – tym razem w Europie.

Patrząc na przebieg kariery Kaspera, począwszy od Manchesteru City, poprzez Darlington, Bury, Falkirk, Cardiff City, Coventry City, Notts County i Leeds United, aż trudno uwierzyć, jaką drogę musiał przebyć Duńczyk, aby znaleźć w końcu swoją przystań w klubie z East Midlands, gdzie doczekał się także pierwszych sukcesów w zawodowym futbolu. Co ciekawe, w większości zespołów Schmeichel grał na zasadzie wypożyczenia. Długo tułał się bez celu po niższych ligach i nie potrafił na dłużej zadomowić się w jednym miejscu. W sierpniu będzie obchodził nawet osobliwą rocznicę – dziesięciolecie debiutu w drużynie The Citizens, w barwach której zaliczył w sumie 10 spotkań w wyjściowej jedenastce w ciągu dwóch sezonów…
„Nazwisko nie pomogło mi w życiu. Naprawdę byłoby mi łatwiej, gdybym uprawiał inny sport. Porównania do ojca słyszę od początku kariery. To niesamowicie nudne. Ludzie mają do tego prawo, ale ja jestem tym zmęczony. Odkąd pamiętam, media chciały rozmawiać ze mną z uwagi na ojca. Większość zawodników wywiadów udziela dopiero po przejściu na profesjonalizm, a za mną ciągnie się to od dzieciństwa. Wszyscy myślą, że z powodu nazwiska było mi lżej. To bzdury! Często zdarzało się, że w trakcie meczów słyszałem: „To syn Schmeichela!”. Na ulicy jest podobnie. Ludzie podchodzą i zagadują: „Jesteś dobry, ale nie tak, jak twój ojciec”. Według większości to zabawne. Mnie to irytuje…”Schmeichel junior o ciężkich doświadczeniach w swojej karierze
Piłkarzowi rodem z Kopenhagi nie było łatwo pozbyć się łatki, która wydawało się, że przylgnęła do niego już na stałe. Peter bardzo pomógł swojemu synowi w tej kwestii i to nie tylko poprzez ojcowską opiekę. Stale monitorując jego karierę chronił Kaspera przed natrętnymi kibicami złośliwie przywołującymi sukcesy wybitnego reprezentanta Danii, a kompletnie niedostrzegającymi sumiennych postępów jego potomka.

Przełomowym momentem w dalszym rozwoju Schmeichela juniora było uwolnienie się od Manchesteru City, gdzie nie miał żadnych szans na regularne występy. Wówczas pierwszym golkiperem Obywateli był Shay Given, a na ławce irlandzkiego bramkarza naciskał już młody i niezwykle utalentowany Joe Hart. Duńczyk był dopiero trzecim wyborem trenera, dlatego uparcie walczył o to, aby odejść z Eastlands. City mocno utrudniało tę decyzję, bowiem aż czterokrotnie proponowano mu podpisanie nowego kontraktu. Schmeichel miał jednak twardy i nieustępliwy charakter, podobnie jak ojciec, dzięki czemu w końcu postawił na swoim – przeniósł się do grającego wówczas na zaledwie czwartym (!) poziomie rozgrywkowym Notts County.
Był sierpień 2009 roku. Sven-Göran Eriksson pełnił wówczas funkcję dyrektora sportowego, a włodarze klubu z Nottingham, na czele z oddziałem Munto Finance, snuli piękne, aczkolwiek niemające żadnego pokrycia wizje, które w ciągu 5 lat miały zaprowadzić The Magpies do Premier League. Oczywiście plany te spełzły na niczym, a jedynym maleńkim sukcesikiem Notts County ze Schmeichelem w składzie był awans do League One wywalczony… całkowicie za darmo, bowiem Kasper przez 7 miesięcy nie dostał od ówczesnego pracodawcy ani jednego funta! Pomimo skomplikowanej sytuacji finansowej, Duńczyk okresu spędzonego nad rzeką Trent nie może jednak uznać za stracony. W czarno-białych barwach spisywał się na tyle dobrze (zaledwie 0,67 puszczonego gola na mecz!), że szybko doczekał się sportowego awansu w postaci… bezgotówkowego transferu do grającego na poziomie Championship Leeds United. W zespole popularnych Pawi Kasper wciąż notował progres. Niespodziewanie po zaledwie jednym sezonie na Elland Road pozbyto się zbierającego coraz lepsze recenzje golkipera sprzedając go do Leicester City za 1,7 mln €. Kariera Schmeichela ruszyła z kopyta dopiero w 2011 roku. Od razu wywalczył sobie miejsce w wyjściowym składzie Lisów i stał się mocnym punktem zespołu. Nieprzypadkowo zresztą już po roku został wybrany najlepszym bramkarzem zaplecza Premier League.

Według nowego menedżera The Foxes Craiga Shakespeare’a Kasper jest najlepszym graczem na swojej pozycji w Europie. Angielski trener ma zresztą podstawy, by tak twierdzić, bowiem w mistrzowskim sezonie 2015/16 Duńczyk aż 15 razy zachowywał czyste konto i tylko Petr Čech mógł pochwalić się lepszym osiągnięciem.
W trwającej kampanii ligowej Schmeichel tylko 4 razy nie musiał sięgać po piłkę do bramki, ale z nawiązką zrehabilitował się w Champions League. W sześciu rozegranych spotkaniach LM aż 5 razy pozostawał niepokonany, a w sumie kapitulował tylko dwukrotnie!

Kasper Schmeichel od wielu lat musi mierzyć się z bagażem osiągnięć utytułowanego ojca i trzeba przyznać, że czyni to z coraz lepszym skutkiem. Jego sportowa ewolucja i sukcesy, jakie ostatnio stają się jego udziałem, powodują, że fani futbolu powoli zaczynają traktować go już nie jako „syna sławnego taty”, ale bramkarza pracującego na własny rachunek. Ostatnimi spektakularnymi występami 30-latek zawiesił sobie poprzeczkę bardzo wysoko i niewykluczone, że z biegiem czasu kibice będą w równym stopniu wspominać także Schmeichela juniora, grającego na chwałę Leicester City.

Tekst ukazał się również na portalu NaszFutbol.com.