piątek, 31 maja 2013

Dramat Benfiki Lizbona w trzech aktach

Jorge Jesus - trener Benfiki
Jeszcze niespełna miesiąc temu wydawało się, że sezon 2012/13 zakończy się dla Benfiki wielkim triumfem. Portugalski zespół był w euforii po awansie do finałów Ligi Europejskiej i krajowego pucharu, a także prowadził na dwie kolejki przed końcem rodzimych rozgrywek z przewagą dwóch punktów nad FC Porto. Jednak cały czar prysł niczym mydlana bańka i ostatecznie zespół Jorge Jesusa poniósł klęskę na wszystkich trzech frontach! Co doprowadziło do tego stanu?

Po pierwsze, za głównego winowajcę niepowodzenia „Lizbońskich Orłów” uznaje się trenera Jorge Jesusa. To właśnie on stał się nim po słowach wypowiedzianych przez największego asa zespołu, Oscara Cardozo. Paragwajczyk najpierw popchnął Portugalczyka, a następnie krzyczał w niebogłosy „To twoja wina”. Cała nieprzyjemna sytuacja ujrzała światło dzienne w portugalskich mediach i z jednej strony może szokować, bo 30-letni napastnik należał do „pupilków” Jorge Jesusa. Jeszcze dalej posunęli się kibice Benfiki, którzy w trakcie ceremonii wręczania medali próbowali rzucić się na szkoleniowca, ale na szczęście w porę powstrzymała ich policja.

Po drugie, brak koncentracji i odpowiedniego zaangażowania do ostatnich sekund każdego z kluczowych spotkań. Benfica traciła bramki przesadzające o triumfie rywali kolejno w 93., 93., i 82. minucie. Podopieczni Jorge Jesusa za wcześnie uwierzyli w pierwszą w historii możliwość zdobycia potrójnej korony. Poprzez zbytnią pewność siebie zapłacili za to niezwykle wysoką cenę.

Prześledźmy zatem kolejne decydujące starcia Benfiki, które doprowadziły w ostatecznym rozrachunku do litrów wylanych łez i smutku, który zagościł w zespole rozgrywającym na co dzień swoje mecze na Estadio Da Luz.

Koszmar Benfiki rozpoczął się 6 maja, kiedy to „Orły” w sensacyjnych okolicznościach, zaledwie zremisowały na własnym boisku z Estorilem Praia 1:1. Jak się później okazało, podział punktów w tamtym pamiętnym meczu na dwie kolejki przed końcem rozgrywek, pociągnął za sobą lawinę nieszczęść i odcisnął piętno na całej drużynie już do końca sezonu.

Zaledwie pięć dni później, w ramach przedostatniej kolejki Zon Sagres Ligi, Benfica zmierzyła się w meczu na szczycie z FC Porto, który de facto decydował o mistrzowskim tytule, mimo, że do końca pozostawała jeszcze ostatnia runda spotkań.

Estadio Da Luz - stadion Benfiki
Wydawało się, że Lizbończycy w meczu na Estadio Do Dragao przypieczętują tytuł po tym jak w 19. minucie objęli prowadzenie za sprawą niezawodnego Brazylijczyka Limy, dla którego było to 20-ste trafienie w rozgrywkach ligi portugalskiej. Jednak radość podopiecznych Jorge Jesusa nie trwała długo, bowiem siedem minut później samobójczego gola zdobył obrońca Benfiki Maximilano Pereira. Remis dawał Benfice w praktyce 33 tytuł na krajowym podwórku. Do końcowego gwizdka sędziego pozostawały sekundy, kiedy to w doliczonym czasie gry rezerwowy Porto Kelvin pogrążył Lizbończyków, strzelając zwycięską bramkę. Tytuł powędrował w ręce Smoków, natomiast cała Lizbona pogrążyła się w smutku i żałobie. Benfica przegrała mistrzostwo o jeden punkt i jakby tego było mało to była ich jedyna porażka w całych rozgrywkach ligi portugalskiej!

Kolejną szansą na zrekompensowanie i częściowe zmazanie plamy po porażce w niesamowitych okolicznościach w meczu z Porto, był finał Ligi Europejskiej. 15 maja naprzeciwko „Orłów” stanęła londyńska Chelsea. Po 68. minutach gry był remis 1:1. Podopieczni Jesusa raz po raz stwarzali sobie znakomite sytuacje do zdobycia kolejnych bramek, ale zawodziła skuteczność. Seryjnie marnowane szanse zemściły się na Lizbończykach w okrutny sposób tuż przed końcem meczu. W 93. minucie Branislav Ivanovic zdobył gola dla Chelsea, który dał „Niebieskim” zwycięstwo w Lidze Europejskiej 2012/13. Był to już siódmy z rzędu przegrany finał europejskiego/kontynentalnego pucharu przez Benfikę od czasu ostatniego triumfu w sezonie 1961/62. Klątwa na portugalskim zespole ciąży już ponad 50 lat, a wszystkiemu winny jest legendarny trener Bela Guttman, który odchodząc wtedy z klubu zapowiedział, że przez najbliższe stulecie Benfika nie zdoła wywalczyć żadnego europejskiego pucharu.

Puchar Portugalii wydawał się być jedynym trofeum, które Benfica wywalczy w sezonie 2012/13. Mierzyła się bowiem z Vitorią Guimaraes, klubem, który dotychczas w całej swojej 90-letniej historii zdobył tylko Superpuchar Portugalii w 1989 roku. Finałowy mecz szybko ułożył się pod dyktando Benfiki i w 30. minucie Lizbończycy objęli prowadzenie po golu Nicolasa Gaitana. Kolejne bramki wydawały się być kwestią czasu. Jednak to co zaserwowali w końcówce podopieczni Jorge Jesusa musiało przyprawić o palpitację serca niejednego kibica „Orłów”. Jeszcze na 10 minut przed końcowym gwizdkiem Benfika prowadziła 1:0, ale właśnie wtedy w ciągu zaledwie dwóch minut Vitoria zadała dwa ciosy, które okazały się gwoździem do trumny dla Benfiki, która mając szansę na zdobycie potrójnej korony, nie zdobyła choćby jednej!

Końcówka sezonu 2012/13 w wykonaniu Benfiki pokazała, że futbol bywa nieprzewidywalny i niezwykle okrutny. 32-krotny mistrz Portugalii i 24-krotny triumfator krajowego pucharu miał tragiczny finisz sezonu i zakończył go dramatem, w trzech bardzo bolesnych aktach. Czas pokaże, czy w przyszłym sezonie Lizbończycy otrząsną się po tych porażkach i wyciągną właściwe wnioski z tej lekcji, nie dopuszczając ponownie do takiej sytuacji.

piątek, 24 maja 2013

Legia o krok od mistrzostwa Polski i dwa przed walką o Ligę Mistrzów

Gol Ivicy Vrdoljaka (na zdj.) przesądził o wygranej Legii
z Lechem Poznań w 27. kolejce T-Mobile Ekstraklasy
Legia Warszawa po wygraniu arcyważnego meczu z Lechem Poznań jest już o włos od wywalczenia po długich siedmiu latach przerwy mistrzostwa Polski. Czy w letnim okienku transferowym Wojskowi pójdą za ciosem i zostaną wzmocnieni w kontekście ewentualnej walki o Ligę Mistrzów, która jest nieosiągalna dla polskiego zespołu już od 17 lat?

W ostatnich latach niemal regułą jest sytuacja, kiedy mistrz Polski przed grą w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie, zamiast być wzmacnianym, jest regularnie osłabiany, co prowadzi w konsekwencji do przykrych wpadek i przedwczesnym pożegnaniem się z Ligą Mistrzów w 2. bądź 3. rundzie eliminacyjnej, o 4. już nawet nie wspominając.

W nadchodzącym sezonie ma być inaczej. Jak zapowiada prezes Legii Bogusław Leśnodorski, warszawska ekipa przed startem rozgrywek 2013/14 ma zostać solidnie wzmocniona. Jakby tego było mało to większość z czołowych zawodników ma pozostać w klubie. Wyjątek będzie stanowił Danijel Ljuboja, który ma już 35 lat na karku i nie będzie dłużej grał w Legii po upływającym z ostatnim dniem czerwca kontrakcie.

Kluczowym meczem dla Legii będzie piątkowe starcie z Widzewem w Łodzi. W przypadku zwycięstwa stołecznemu zespołowi będzie brakować zaledwie jednego punktu do upragnionego mistrzostwa Polski. Zatem kwestia sprowadzenia na Łazienkowską nowego zaciągu stanie się coraz bardziej realna. Prezes Leśnodorski zakomunikował, że celem Legii jest pozyskanie trzech zawodników z zagranicy, a także jednego gracza z rodzimej ligi przed walką o Ligę Mistrzów.

Lista potencjalnych wzmocnień Legii jest długa i perspektywiczna. Na celowniku Warszawian znajduje się m.in. jeden z graczy brazylijskiego Fluminense. Prawdopodobnie chodzi o jednego z obrońców, 20-letniego Wellingtona Carvalho albo 21-letniego Eliveltona. Zespół z Ameryki Południowej współpracuje ściśle z Legią na wielu płaszczyznach, dzięki czemu nie będzie żadnych przeszkód, aby przeprowadzić taką transakcję. Są to młodzi i niezwykle utalentowani zawodnicy, którzy w kontekście walki o fazę grupową Ligi Mistrzów okazaliby się cennym wzmocnieniem składu.

Stadion Pepsi Arena jest wizytówką klubu, a wypełniony
kibicami także dużym wsparciem dla zawodników Jana Urbana
W gronie potencjalnych nabytków wymienia się także takie nazwiska jak: obrońcy poznańskiego Lecha, niezwykle utalentowani, środkowy Marcin Kamiński oraz prawy Tomasz Kędziora, a także pomocnik Karol Linetty i bramkarz Aleksander Wandzel.

Ponadto na celowniku podopiecznych Jana Urbana jest dwójka piłkarzy GKS-u Bełchatów: Seweryn Michalski i Emilijus Zubas, którzy w rundzie wiosennej są liderami swojego zespołu i to głównie dzięki nim drużyna z województwa łódzkiego cały czas zachowuje szansę na utrzymanie w T-Mobile Ekstraklasie.

Legii brakuje w tej chwili zaledwie czterech punktów do mistrzostwa Polski. Jednak ambicje szefostwa klubu z Łazienkowskiej sięgają znacznie wyżej. Priorytetem Wojskowych jest gra w fazie grupowej Ligi Europejskiej, a jeśli się uda to nawet w elitarnej Lidze Mistrzów.

Jednak, aby tak się stało to po drodze najpierw trzeba wyeliminować kilku rywali we wcześniejszych rundach kwalifikacyjnych. Po reformie Michela Platiniego droga ta wydaje się być znacznie łatwiejsza niż jeszcze siedem lat temu, kiedy to Legia po raz ostatni podjęła nieskuteczną próbę awansu do Champions League.

Podstawowym warunkiem, aby szturmem wejść do Europy jest wzmocnienie składu, przynajmniej częściowo o wspomniany wyżej zaciąg piłkarzy. Jednak według tygodnika „Piłka Nożna” prawdziwą bombą może okazać się kupno Legii przez szejków znad Zatoki Perskiej, którzy na początku tego roku interesowali się warszawskim zespołem, pytając między innymi o pojemność stadionu i warunki jakie panują na Łazienkowskiej. Suma za jaką Arabowie z Dubaju mieliby wykupić akcje Legii oscyluje wokół 50 mln euro.

Ziarno zostało zasiane, jednak ile jest w tym prawdy, a ile plotek trudno w tej chwili powiedzieć. Z pewnością osobami, które są najlepiej poinformowane w tej sprawie są prezes Legii Bogusław Leśnodorski i współwłaściciele klubu.

Tak czy inaczej, awans Legii do fazy grupowej Ligi Mistrzów po 18 latach przerwy byłby szansą nie tylko na ogromny zastrzyk gotówki (niewyobrażalny jak na polskie warunki) i prawdopodobne stanie się hegemonem na długie lata w lidze polskiej. Udane występy na arenie międzynarodowej mogłyby zwiększyć także popularność i zainteresowanie ze strony potencjalnych inwestorów, ale także siłę polskiej piłki klubowej w rankingu UEFA, co procentowałoby z korzyścią w kolejnych latach lepszym rozstawieniem w następnych edycjach europejskich pucharów. Gra jest więc warta świeczki. Czy Legia będzie zatem wstanie przełamać wieloletnią klątwę i wywalczyć promocję do fazy grupowej Ligi Mistrzów?

czwartek, 16 maja 2013

Czy AS Monaco stanie się nową europejską potęgą?

Claudio Ranieri mimo wywalczenia awansu z Monaco
do Ligue 1 prawdopodobnie straci posadę trenera

Do francuskiej Ligue 1 awansowało właśnie AS Monaco, które absolutnie nie zamierza na tym poprzestać. Plany beniaminka sięgają znacznie wyżej. „Książęta” pozazdrościły Paris Saint Germain i w letnim okienku transferowym planują sprowadzić kilku graczy ze światowego topu na czele z Radamelem Falcao, którego przyjście jest już niemal zaklepane.

Wielka ofensywa transferowa w Monaco
Wielkie plany transferowe klubu położonego na Lazurowym Wybrzeżu nad Morzem Śródziemnym nie byłyby możliwe do zrealizowania gdyby nie osoba rosyjskiego oligarchy Dmitryja Rybołowlewa, który od półtora roku jest jego właścicielem. W letnim okienku Rosjanin na letnie zakupy zamierza przeznaczyć 100 mln euro. Spekuluje się, że na Stade Louis II mogą przenieść się takiego formatu zawodnicy, jak Radamel Falcao, Carlos Tevez, Isco, Samir Nasri, Joao Moutinho, Jeremy Menez, Mamadou Sakho czy też Nicolas N'Koulou.

Wydaje się, że część z tych zakupów uda się zrealizować, bowiem Monaco osiągnęło wstępne porozumienia indywidualnych kontraktów z Radamelem Falcao i Carlosem Tevezem. Za Kolumbijczyka zapłacić mają 60 mln euro z pensją 10 mln za jeden sezon gry. Natomiast suma jaką mają przeznaczyć na Argentyńczyka jest póki co owiana tajemnicą, ale wiadomo, że ma on kasować 10 mln rocznie. Obaj napastnicy mają razem stworzyć wymarzony atak w malutkim księstwie na południu Francji będący postrachem dla innych klubów Ligue 1.

Początki rosyjskiego oligarchy w Monaco
Dokładnie dzień przed wigilią Bożego Narodzenia 2011 rosyjski magnat dysponujący ogromnym zasobem gotówki (93. miejsce na liście najbogatszych osób na świecie według magazynu „Forbes”) obwieścił wszem i wobec, że w przeciągu najbliższych czterech lat planuje przeznaczyć na Monaco około 180 mln euro.

Cel tego przedsięwzięcia jest klarowny i świadczy o tym, że Rosjanin zamierza z Monaco, podobnie jak to miało miejsce w przypadku PSG i arabskiego kapitału, stworzyć zespół z którym będą musieli się liczyć nie tylko krajowi potentaci, ale także najlepsze europejskie firmy na czele m.in. z hiszpańskimi gigantami – FC Barceloną i Realem Madryt czy też Bayernem Monachium.

Kim jest Rybołowlew?
Dmitryj Rybołowlew swojego majątku dorobił się na kompanii chemicznej w okręgu permskim. Nazywany jest „królem nawozów”. Magnat ma szczególną słabość do Włoch. Świadczy o tym to, że na stanowisku trenera Monaco zatrudnia trenerów z tego kraju. Ponadto sam posiada willę w tym południowo europejskim kraju i często korzysta z jego uroków, przebywając w nim podczas wakacji.

Na ratunek Ranieri
Dokładnie rok temu władze czerwono-białych zwolnili z funkcji szkoleniowca Marco Simone, powierzając dalszą misję prowadzenia klubu w ręce doświadczonego Claudio Ranieriego. 61-letni trenerowi zajęło zaledwie 12 miesięcy, aby „Książęta” po dwuletniej przerwie powróciły do elity francuskiego futbolu, na dwie kolejki przed końcem rozgrywek.

Pomimo wywalczonego awansu do Ligue 1, Ranieri nie może być pewny utrzymania posady, bowiem w kuluarach mówi się, że na jego miejsce jest kilku kandydatów Jose Mourinho, Rafa Benitez, Carlo Ancelotti. Jednak największe szanse daje się Roberto Manciniemu, który  kilka dni temu został zwolniony z posady w Manchesterze City.

Podatki magnesem do gry w Monaco
Prawdziwym magnesem, który ma przyciągnąć klasowych zawodników są nie europejskie puchary, w których Monaco w następnym sezonie nie weźmie udziału, ale raj podatkowy dla zagranicznych zawodników grających w Księstwie. Od 15 lat są oni całkowicie zwolnieni z podatków. Sytuacja wygląda jeszcze ciekawiej, gdy na pozostałym obszarze Francji, prezydent Francis Holland wprowadził 75 proc. podatek od dochodów. Z jednej strony stawia to „Książęta” w uprzywilejowanej sytuacji pod względem ofensywy transferowej, natomiast z drugiej może stanowić ognisko konfliktu z innymi francuskimi zespołami, które grożą bojkotem rozgrywek.

Dalekosiężne plany „Książąt”
AS Monaco po przeprowadzeniu kilku poważnych wzmocnień w okresie wakacyjnym może w przyszłym sezonie stać się jednym z najpoważniejszych graczy obok PSG do zdobycia mistrzostwa Francji (ostatnie w sezonie 1999/2000). Polityka transferowa klubu daje jasny sygnał, że w ciągu dwóch, trzech lat malutkie Księstwo położone na lazurowym wybrzeżu ma stać się nie tylko hegemonem we Francji, ale także nawiązać na arenie międzynarodowej do swojego najlepszego okresu w historii, a mianowicie roku 2004, kiedy to doszli do finału Ligi Mistrzów, przegrywając z FC Porto 0:3.

czwartek, 9 maja 2013

Przed finałem Ligi Mistrzów. Borussia Dortmund czy Bayern Monachium?

Robert Lewandowski strzelił już 10 goli w tegorocznej
edycji Ligi Mistrzów
Finał Ligi Mistrzów będzie wewnętrzną sprawą niemieckich zespołów, które całkowicie zdominowały tegoroczne rozgrywki. 25 maja na Wembley naprzeciwko siebie staną ekipy Borussi Dortmund i Bayernu Monachium. Czy mecz finałowy będzie miał swojego zdecydowanego faworyta?




Bayern faworytem?
Na papierze faworytem tej konfrontacji wydaje się być Bayern Monachium, którym niczym czołg miażdży kolejnych rywali w lidze niemieckiej i europejskiej Lidze Mistrzów. Wyeliminowanie Juventusu Turyn w ćwierćfinale ( w dwumeczu 4:0) oraz Barcelony w półfinale (7:0 w dwumeczu!) w sposób bezdyskusyjny i niepodważalny, musi budzić uznanie i podziw nie tylko w Europie, ale na całym świecie.

Pod wodzą Juppa Heynckesa bawarski zespół bije kolejne rekordy w Bundeslidze, gdzie już na początku kwietnia, najszybciej w historii zapewnił sobie mistrzostwo Niemiec. Na arenie europejskiej także radzi sobie wyśmienicie, zdemolowanie Barcelony i wcześniej dwie pewne wygrane z Juventusem świadczą o tym, że powstaje drużyna, która może na wiele lat niepodzielnie królować w Europie. Ale czy rzeczywiście tak będzie?

Od lipca monachijski zespół będzie prowadził Pep Guardiola, który stanie przed nie lada wyzwaniem, utrzymania formy Bayernu na mistrzowskim poziomie i pozostania na piedestale europejskiego futbolu. Paradoksalnie, właśnie ta sytuacja będzie najtrudniejszą sztuką dla nowego trenera Bawarczyków.

Franck Ribery ma w pamięci przegrany zeszłoroczny
finał Ligi Mistrzów w Monachium
Atuty monachijczyków
 Siłą Bayernu jest kolektyw, niezwykle mocna, wyrównana kadra w której na każdej pozycji posiada po dwóch klasowych zawodników. Poza tym doskonały trener Jupp Heynckes, który trenerem „FC Hollywood” został w lipcu 2011 roku. Pierwszy rok panowania 68-letniego szkoleniowca był całkiem udany, bowiem Bayern wywalczył wicemistrzostwo Bundesligi i przegrał finał Pucharu Niemiec – w obu przypadkach lepsza była Borussia Dortmund. Musiało być to jednak bolesnym ciosem i prztyczkiem dla kierownictwa klubu i kibiców. Dodatkowo monachijczycy czują niedosyt po zeszłorocznym finale Ligi Mistrzów, kiedy to na własnym stadionie przegrali po rzutach karnych z londyńską Chelsea i obeszli się smakiem z Pucharem Mistrzów.

Borussia chce wygrać finał
 Natomiast w Borussii sytuacja wygląda diametralnie inaczej. Po ubiegłorocznych sukcesach, zakończonych zdobyciem podwójnej korony: mistrzostwa i Pucharu Niemiec, w tym po szybkim zaprzepaszczeniu szansy na obronę tytułu, ekipa BVB mierzy jeszcze wyżej, tym razem na arenie europejskiej i chce powtórzyć sukces z 1997 roku, kiedy to na stadionie Olimpijskim w… Monachium pokonała Juventus Turyn 3:1 w finale LM.

Napięta sytuacja pomiędzy oboma zespołami
Dodatkowo, po ostatnim ligowym meczu tych zespołów zaiskrzyło, co podgrzało jeszcze atmosferę przed konfrontacją na Wembley. Jurgen Klopp wdał się w słowną utarczkę z Mathiasem Sammerem po tym jak Rafinha zaatakował łokciem Jakuba Błaszczykowskiego. Brazylijczyk wyleciał z boiska z czerwoną kartką za to zagranie, natomiast kapitan reprezentacji Polski dostał pierwszą żółtą kartkę w Bundeslidze od trzech lat.

Ostatni mecz Goetze dla BVB
 Smaczkiem finałowego starcia niemieckich zespołów będzie też fakt, że dla Mario Goetze będzie to ostatni mecz w barwach „Żółto-czarnych” przed przeprowadzką do Monachium. Bayern zapłacił za 20-letniego gracza oszałamiającą sumę 37 mln euro, dzięki czemu pomocnik BVB stał się najdroższym ruchem transferowym przeprowadzonym pomiędzy klubami Bundesligi.

Zadecyduje dyspozycja dnia
 Pomimo tego, że to Bayern jest faworytem do triumfu, to jednak Borussi nie można absolutnie lekceważyć. 25 maja jedno finałowe spotkanie zadecyduje o wszystkim. Nie będzie to dwumecz, a wszystkie wcześniejsze osiągnięcia, wywalczone w imponującym stylu i będące dziełem Bayernu pójdą w niepamięć. O triumfie jednego z niemieckich zespołów zadecyduje lepsza dyspozycja wieczoru i wydaje się, że decydujący wpływ będą miały takie czynniki jak: koncentracja, przygotowanie fizyczne, taktyka czy też błysk jednego z zawodników.

Finał Ligi Mistrzów przepustką dla Lewandowskiego?
 Finał Ligi Mistrzów z udziałem trzech Polaków zapowiada się elektryzująco. Dla Roberta Lewandowskiego także będzie miał szczególne znaczenie, bowiem w spekulacjach prasowych zainteresowane sprowadzeniem Polaka są kluby z najwyższego światowego topu. Dzięki starciu na Wembley będzie miał on okazję udowodnić, że należy do czołowych napastników świata, a ewentualna bramka w finale na wagę triumfu spowodowałaby, że wartość napastnika reprezentacji Polski poszłaby jeszcze bardziej w górę i prawdopodobnie nic nie powstrzymałoby już Borussi przed zatrzymaniem go w Dortmundzie na następny sezon.