sobota, 19 grudnia 2015

A.F.C. Bournemouth - historia, która tworzy się na naszych oczach

A.F.C. Bournemouth z wielkim przytupem wkroczył na salony Premier League. Popularne Wisienki, w składzie z Arturem Borucem, znalazły się w gronie najlepszych zespołów w Anglii po raz pierwszy w historii. Podopiecznym Eddiego Howe’a przed rozpoczęciem rozgrywek nikt nie dawał szans na poważne zaistnienie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Większość traktowała Bournemouth jako dostarczyciela punktów i klub, który czekać będzie ciężka walka o utrzymanie. Tymczasem w ostatnich tygodniach ekipa z Dean Court wprawiła w osłupienie całą Anglię. The Cherries, na przestrzeni tygodnia, ograły dwie wielkie firmy – najpierw Chelsea Londyn (1:0), a następnie Manchester United (2:1). Jakby tego było mało, to notują historyczną i zarazem rekordową passę 4. meczów z rzędu bez porażki w angielskiej elicie. Jakie czynniki przyczyniły się do przeżywania niezwykle pięknych chwil w mieście, którego wizytówką jest ośrodek wypoczynkowy i kąpielisko? 

Brian Minkoff-London Pixels, CC 4.0
Po pierwsze, osoba Artura Boruca. Polski bramkarz po pięciotygodniowej absencji spowodowanej kontuzją (uraz kolana i problemy z pachwiną) powrócił do pierwszego składu Wisienek w imponującym stylu. W listopadzie bramki Bournemouth strzegł Adam Federici. Australijczyk nie może jednak zaliczyć tego okresu do udanych. W 4. meczach puścił aż 7 goli i nie pomógł swoim kolegom w wywalczeniu korzystnych rezultatów.

Wracając do Boruca, reprezentant kadry Adama Nawałki dwoił się i troił między słupkami The Cherries na Stamford Bridge. 35-latek był jednym z ojców sensacyjnego zwycięstwa nad aktualnym wciąż mistrzem Anglii, Chelsea Londyn, a jego interwencje po strzałach Edena Hazarda, Branislava Ivanovicia czy też Pedro były najwyższych lotów.


Beniaminek wydostał się po tym meczu ze strefy spadkowej, a sam Boruc w taki oto sposób skomentował tę historyczną wygraną:

„Osobiście jestem niezwykle szczęśliwy, że udało mi się zachować czyste konto. To dla mnie bardzo ważne. Ten mecz pokazał, że zawsze chcemy grać swoją piłkę. Odważną, ofensywną. Wygrana z Chelsea to wielki wynik dla klubu i piłkarzy. Dziś dokonaliśmy rzeczy, która z pewnością cieszy wszystkich chłopaków. Ale to, co teraz najistotniejsze, to żeby nie był to sukces jednorazowy”

Do historycznego triumfu odniósł się także trener ekipy beniaminka Eddie Howe, a jego słowa są cytowane na portalu FourFourTwo:

„Jestem niesamowicie dumny ze swoich piłkarzy. Byli świetni. Po raz pierwszy gramy w Premier League, więc zwycięstwo z mistrzami Anglii można spokojnie uznać za największe w historii klubu. Nie nazywajcie mnie nikim specjalnym. My po prostu ciężko zapracowaliśmy na świetny wynik. Ostatnio nie szło nam najlepiej. Nie wygrywaliśmy meczów, więc zwycięstwo cieszy podwójnie. Mam nadzieję, że sobotni wynik da nam dużo pewności przed kolejnymi meczami. Niby to tylko jedna wygrana, ale na pewno piłkarze w lepszych nastrojach będą przygotowywać się do okresu świątecznego”
Gdy wydawało się, że triumf nad Chelsea był tylko wybrykiem, pojedynczym zjawiskiem odbiegającym od normy, to zaledwie tydzień później ekipa Howe’a po raz kolejny wspięła się na wyżyny swoich umiejętności i dokonała kolejnego wielkiego wyczynu. W pokonanym polu pozostawiła tym razem drużynę Manchesteru United. Artur Boruc po raz kolejny pokazał się w tym meczu z dobrej strony i udowodnił, że spotkania z zespołami naszpikowanymi gwiazdami europejskiego futbolu wyzwalają w nim dodatkowe pokłady energii, a także napędzają go do gry na światowym poziomie. Polak bronił jak w transie, a parady po strzałach Marouane’a Fellainiego, Memphisa Depay’a czy też Anthony’ego Martiala znamionowały wielki kunszt i umiejętności, które 35-letniemu bramkarzowi nie są ani trochę obce.

Dodatkowo postawę Boruca i rewelacyjną grę przeciwko ekipom Chelsea i MU docenili dziennikarze brytyjskiego dziennika „The Guardian”, którzy umieścili Polaka w gronie najlepszych zakupów Wisienek przed początkiem obecnego sezonu. Bramkarz reprezentacji Polski został oceniony na „7” w dziesięciostopniowej skali i tylko transfer Joshuy Kinga (ocena „8” – dod. red.) cieszył się większym uznaniem wśród ekspertów. Oto laurka, jaką brytyjscy dziennikarze wystawili byłemu zawodnikowi m.in. Legii i Southampton:

„Rozegranych 990 minut. Większość minionego sezonu spędził w Bournemouth, więc wiedzieli doskonale, czego po polskim bramkarzu mogą się spodziewać. Skłonny do popełniania błędów i miał mecze, o których może zapomnieć, jak z Watfordem i Tottenhamem. Zdolny do wszystkiego, ale wciąż genialny bramkarz”

Po wygranej z Manchesterem United Wisienki awansowały na 14. pozycję w ligowej tabeli i z dorobkiem 16. punktów wyprzedzają o punkt samego obrońcę tytułu, ekipę Chelsea.

Po drugie, Eddie Howe, trener młodego pokolenia, którego praca na Dean Court jest niezwykle wysoko oceniana. Swoim zaangażowaniem, a także niezwykłym podejściem odciska piętno na każdym piłkarzu, a gra zespołu oparta jest na wysokim przygotowaniu motorycznym i kondycyjnym. Ekipa Bournemouth pokonuje najwięcej kilometrów spośród całej stawki Premier League, wyprzedzając nawet drużynę Tottenhamu. Gracze Eddiego Howe’a średnio przebiegają w czasie jednego meczu aż 119,25 kilometrów, ponad 3 km więcej od Spurs. Spora w tym zasługa niezwykle pracowitych i przygotowanych wydolnościowo do trudów Premier League pomocników Bournemouth – Dana Goslinga (najlepsza średnia w całej PL – aż 13,22 km na mecz!) oraz pozostałych graczy środka pola, na czele z Andrew Surmanem, Harrym Arterem, Junior Stanislasem oraz Mattem Ritchie’em. 

Eddie Howe, fot. Tanya Hart, CC 2.0
Kopciuszek z Bournemouth nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w lidze angielskiej. Zwycięstwa z Chelsea i Manchesterem United były jak najbardziej zasłużone. Oprócz doskonałego przygotowania fizycznego należy także zwrócić uwagę na pewien inny fakt. Otóż Wisienki stawiają na atrakcyjny futbol, nie mający nic wspólnego z toporną grą i adresowaniem długich i wysokich piłek do napastników. Znakiem firmowym drużyny Eddiego Howe’a jest gra na jeden-dwa kontakty oraz operowanie piłką na małej przestrzeni, a to wszystko połączone z kapitalnym rozciąganiem gry na skrzydła. Ponadto dobrze opracowane stałe fragmenty gry, stanowiące duże zagrożenie dla bramki rywali, są elementem, którego żadna ekipa PL nie powinna lekceważyć. Ostatnio przekonał się o tym Manchester United. Czerwone Diabły straciły gola z Wisienkami bezpośrednio po strzale z… rzutu rożnego, a szczęśliwym strzelcem był Junior Stanislas.

Eddie Howe, pomimo kłopotów kadrowych i ciężkiej kontuzji najlepszego snajpera Wisieniek, Calluma Wilsona (5 goli w 7. meczach – przyp. red.), potrafił odpowiednio poskładać zespół, który jest zdolny do największych poświęceń i walki na całego przez pełne 90 minut gry w każdym spotkaniu Premier League.

Po trzecie, zespół, któremu Howe wpoił tajniki futbolowego rzemiosła i wydobył z większości przeciętnych piłkarzy niespożyte pokłady energii, a także odpowiednio ich zmotywował i przypisał każdemu z nich boiskowe role, które odgrywają najlepiej, jak potrafią. Niesamowita ambicja, wysoka intensywność, wielkie zaangażowanie, a także efektywność – to sprawia, że Bournemouth nie jest typowym „chłopcem do bicia”, tylko zespołem zdolnym do wygrywania meczów z wielkimi rywalami, a więc spotkań – zdawałoby się – na papierze przegranych. W zespole The Cherries nie ma gwiazdy z prawdziwego zdarzenia, ale kolektyw i stabilna w ostatnim czasie forma ekipy z Dean Court (4 mecze z rzędu bez porażki), a także młody trener Howe powodują, że teraz każdy rywal będzie podchodził do starcia z Bournemouth na wyższym poziomie koncentracji. Tym samym walka beniaminka o utrzymanie będzie jeszcze trudniejsza, niż miało to miejsce przed historycznymi wygranymi z Chelsea i United. Jednak każde zlekceważenie kopciuszka z Dean Court niesie za sobą poważne konsekwencje, których skutki prawdopodobnie odczuje jeszcze niejeden rywal klubu położonego w kurorcie nadmorskim, niedaleko kanału La Manche.
Artykuł został także opublikowany na portalu Naszfutbol.com.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

10 najważniejszych wydarzeń fazy grupowej Ligi Mistrzów

Faza grupowa Ligi Mistrzów 2015/16 dobiegła końca. Dla szesnastu zespołów okazała się szczęśliwa i zakończyła kwalifikacją do wiosennej części rozgrywek. Pozostałe drużyny musiały obejść się smakiem i pożegnać z najcenniejszymi klubowymi rozgrywkami w Europie. Poniżej przedstawiamy 10 najważniejszych, naszym zdaniem, wydarzeń (kolejność przypadkowa), które miały miejsce w sześciu kolejkach tegorocznej LM.

Kieran Lynam, CC 2.0
 1. Sensacyjny awans KAA Gent 

Belgowie niespodziewanie zajęli drugą pozycję w bardzo silnej grupie z Valencią, Lyonem i Zenitem. Przed rozpoczęciem zmagań prawdopodobnie nikt nie postawiłby na ekipę z Gandawy nawet złotówki. Mało tego, po 3. kolejkach mistrz Belgii miał na koncie… zerowy dorobek punktowy. Tymczasem w trzech ostatnich meczach zgarnął komplet punktów (kolejno wygrane z Valencią 1:0, Olympique Lyon 2:1 oraz Zenitem 2:1)! Trenerem zespołu jest Hein Vanhaezebrouck, który może uważać się za ojca tego sukcesu. Gent, jako drugi zespół z Belgii w historii, zagra na wiosnę w 1/8 finału. Pierwszym był Anderlecht Bruksela w sezonie 2000/01.

2. Nieprawdopodobne rekordy Realu Madryt i Cristiano Ronaldo

Królewscy zakończyli fazę grupową z największą liczbą punktów spośród całej stawki (aż 16 oczek). Ponadto jako jedna z dwóch drużyn, oprócz Barcelony, przebrnęli przez pierwszą część rozgrywek bez choćby jednej porażki. Dodatkowo, wspólnie z Bayernem Monachium, zaaplikowali rywalom najwięcej bramek – po 19. I na końcu warto także wspomnieć o rekordowym zwycięstwie Los Blancos w ostatniej kolejce grupy A z Malmö FF aż 8:0! Ekipa Rafy Beniteza wyrównała tym samym w Lidze Mistrzów osiągnięcie Liverpoolu, który w sezonie 2007/08 także odniósł zwycięstwo w tak okazałych rozmiarach, z Besiktasem Stambuł. Co ciekawe, trenerem The Reds był wtedy… aktualny szkoleniowiec Realu.

Natomiast as Królewskich, Cristiano Ronaldo, pobił innego rodzaju rekord. Portugalczyk, jako pierwszy gracz w historii, zdobył aż 11 bramek w rozgrywkach grupowych jednej edycji, w tym 4 w ostatnim spotkaniu! Napastnik Realu średnio trafiał do siatki co 49 minut. Cristiano dołożył do tego jeszcze 3 asysty. Drugiego strzelca LM, którym jest Robert Lewandowski, wyprzedza aktualnie o 4 gole. W sumie w Pucharze Europy Ronaldo zdobył już 88 bramek i zdecydowanie prowadzi w klasyfikacji wszech czasów. Drugiego na liście Leo Messiego wyprzedza aktualnie aż o 8 trafień.

3. Ukraińska niespodzianka

Dynamo Kijów sensacyjnie wywalczyło awans do fazy pucharowej. W pokonanym polu pozostawiło FC Porto, które w bezpośrednim starciu z Ukraińcami poległo na Estádio do Dragão 0:2. Klub ze Wschodu Europy musiał czekać aż 16 lat na ponowny udział w najlepszej „16” Ligi Mistrzów. Zespół Serhija Rebrowa fantastycznie spisywał się w grupie G. Poniósł tylko jedną porażkę z Chelsea, a w aż trzech meczach zachował czyste konto, także za sprawą Oleksandra Shovkovsky’ego. Ukraiński bramkarz jako jedyny pamięta złote czasy Dynama, w których zresztą sam partycypował w sezonach 1997/98, 1998/99 i 1999/2000, kiedy Kijowianie robili furorę w Europie i ogrywali europejskie potęgi, na czele z Realem Madryt i Barceloną, mając w składzie zabójczy atak w osobach Andrija Szewczenki i aktualnego trenera, Rebrowa.

4. Męczarnie londyńskich ekip

Zarówno Chelsea, jak i Arsenal z wielkim trudem wywalczyły awans do wiosennej fazy LM. Podopieczni Jose Mourinho w decydującym meczu ograli Porto 2:0. Wygrali grupę z dorobkiem 13. punktów, ale swoją grą nie zachwycali. Poza dwoma przekonującymi triumfami nad outsiderem grupy Maccabi Tel Aviv – oba po 4:0 – w meczach ze Smokami i Kijowianami musieli wznieść się na wyżyny swoich umiejętności. Co do Arsenalu, to po dwóch kolejkach fazy grupowej wydawało się, że po raz pierwszy od szesnastu lat zabraknie Kanonierów w 1/8 finału. Zero punktów oraz porażki z Olympiakosem Pireus i Dinamem Zagrzeb były swojego rodzaju nokdaunami. Kolejne spotkania to dla ekipy Arsene’a Wengera gra o życie. Trzy zwycięstwa w ostatnich czterech meczach, w tym kluczowa, na gorącym terenie w Pireusie, ostatecznie zagwarantowały angielskiemu zespołowi miejsce w najlepszej szesnastce. To wszystko bez udziału wielu kontuzjowanych piłkarzy, którzy przebywają na „L4”, w tym kluczowego gracza, Alexisa Sancheza. Chilijczyk nie wystąpił w ostatniej kolejce, a pomimo tego Arsenal wyszedł z wielkich tarapatów i może w spokoju przygotowywać się do wiosennej fazy pucharowej.



5. Waleczny kazachski kopciuszek

FC Astana była pierwszym zespołem z Kazachstanu, który dostąpił zaszczytu wzięcia udziału w rozgrywkach grupowych. Skazywana przez wszystkich na pożarcie w grupie C drużyna, grająca na co dzień na kontynencie azjatyckim, co prawda nie wygrała, obok Maccabi, ani jednego spotkania, ale ze swojej postawy – w przeciwieństwie do klubu z Izraela – może być dumna. Zanotowała aż 4 remisy i zdobyła 5 goli, a na własnym obiekcie nie dała się pokonać nikomu z tercetu uznanych europejskich firm, jakimi są Atletico Madryt, Benfica Lizbona czy też Galatasaray Stambuł. Co ciekawe, w ostatnim meczu grupowym w Turcji, Astana była o włos od strzelenia gola na wagę sensacyjnego awansu do 1/16 finału Ligi Europy. Ostatecznie mecz w Stambule skończył się dla Turków szczęśliwym remisem 1:1.

6. Awans AS Romy z kompromitującym bilansem

Klub z Wiecznego Miasta został niechlubnym rekordzistą rozgrywek LM pod względem liczby punktów i straconych bramek, który awansował do 1/8 finału. Gracze Rudiego Garcii w sześciu meczach uciułali zaledwie 6 oczek przy stosunku bramkowym… 11-16! Wydaje się to wręcz nieprawdopodobne, że tak słaby wynik wystarczył do wyjścia z grupy. Kibice Rzymian dali swój wyraz dezaprobaty w ostatnim meczu grupowym z BATE Borysów, zakończonym bezbramkowym remisem. Niemiłosiernie wygwizdali wszystkich graczy, nie tylko przed rozpoczęciem starcia, ale zwłaszcza po ogłoszeniu przez spikera informacji o tym, że to właśnie klub z Serie A zagra w 1/8 finału. Wojciech Szczęsny, pomimo puszczenia aż 16 goli, okrzyknięty został ojcem awansu. Polski bramkarz w wielu meczach popisywał się kapitalnymi paradami, a jedna z jego interwencji ze środowego meczu z Białorusinami zapewniła Giallorossim awans do wiosennej fazy rozgrywek LM.


7. Pyrrusowy rekord Ikera Casillasa

Hiszpański bramkarz po przeprowadzce z Realu Madryt do FC Porto liczył, że Smoki z nim w składzie bez problemu zakwalifikują się do 1/8 finału. Tymczasem Portugalczycy zajęli dopiero trzecie miejsce w grupie G i zabraknie ich w wiosennej fazie pucharowej Champions League. Ponadto Casillas po raz pierwszy podczas swojej bogatej w sukcesy kariery doświadczył braku awansu do fazy play-off Ligi Mistrzów. Jedynymi pocieszeniami dla Ikera są zatem dwie ciekawe statystyki. Po pierwsze, Hiszpan wciąż jest najlepszym golkiperem w historii Champions League pod względem zachowanych czystych kont (aż 54). Po drugie, wybiegając na murawę przeciwko Chelsea, stał się piłkarzem z największą liczbą występów w LM. Obecnie ma na koncie aż 158 gier!

8. Klęska Manchesteru United

Drużyna Czerwonych Diabłów miała w miarę proste zadanie, aby zakwalifikować się do 1/8 finału. W grupie B rywalami zespołu Louisa Van Gaala były PSV Eindhoven, CSKA Moskwa oraz VfL Wolfsburg. Awans wydawał się więc oczywisty. Tymczasem MU zajął w grupie dopiero trzecią pozycję i na wiosnę zagra zaledwie w Lidze Europy, która jest dla ekipy z Old Trafford uciążliwym i zbędnym balastem.
Najlepiej sytuację Manchesteru podsumował Michael Owen, w przeszłości znakomity napastnik reprezentacji Anglii i Newcastle United:

„To nie jest niespodzianka. United było pod sporą presją, którą samo na siebie ściągnęło. Odpadnięcie to kulminacja wielu spotkań. Nie patrzę na to tylko w perspektywie tego meczu oraz tego sezonu. Patrzę na 18 miesięcy pracy van Gaala w United. Wydał ponad 250 mln funtów. To 18 miesięcy rozczarowań, biorąc pod uwagę wydane pieniądze. Myślę, że van Gaal jest teraz pod dużą presją. Puchar Anglii i Liga Europy to jego dwa koła ratunkowe. Sytuacja w lidze jest dobra, ale pojawiły się ogromne znaki zapytania”

9. Rewelacyjny Zenit Sankt Petersburg

Rosyjska ekipa prowadzona przez Andre Villasa-Boasa była prawdopodobnie największą pozytywną niespodzianką fazy grupowej. Wygrała 5 meczów z rzędu i pewnie, z pierwszego miejsca, wyszła z grupy H. Na szczególną uwagę zasługują podwójne triumfy (u siebie i na wyjeździe) z solidnymi europejskimi drużynami pokroju Valencii czy Lyonu. Ataki konstruowane przez Zenit były niezwykle energetyczne, przeprowadzane z pasją i na dużej szybkości. Prym w ekipie z Petersburga wiedli ofensywni piłkarze, na czele z Brazylijczykiem Hulkiem (3 gole i 4 asysty), Rosjaninem Artyomem Dzyubą (trzeci strzelec rozgrywek – 6 goli, a do tego dwa finalne dogrania) oraz kreatywnym pomocnikiem, Olegiem Shatovem (dwie bramki i trzy ostatnie podania).

10. Lyon i Valencia największymi rozczarowaniami

Zespoły typowane do zajęcia dwóch pierwszych miejsc w grupie H niespodziewanie musiały przełknąć gorycz porażki. Zarówno Lyon, jak i Valencia bardzo zawiodły w tegorocznej edycji Champions League. Francuski zespół wygrał zaledwie jeden mecz i pożegnał się już na dobre z grą w europejskich pucharach w sezonie 2015/16. Cieniem samego siebie był król strzelców poprzedniego sezonu Ligue 1, Alexander Lacazette, zdobywca zaledwie dwóch goli w tej edycji. Natomiast team z Estadio Mestalla cieszył się z wygranej tylko dwa razy i ostatecznie będzie musiał się zadowolić występami w rozgrywkach pocieszenia, Lidze Europy. Główne zarzuty kierowane i wytykane Nietoperzom dotyczyły zbyt małej jakości gry ofensywnej oraz bierności w defensywie, pozbawionej wysokiego poziomu agresji.

Artykuł został także opublikowany na portalu NaszFutbol.com.