Dobre wyniki uzyskiwane przez
Roberto Martíneza w pierwszym sezonie pracy na Goodison Park i
rewelacyjna 5. pozycja na mecie rozgrywek pozostały już tylko miłą
refleksją. Poprzednia i obecna kampania jest niczym koszmar wyjęty ze
snów, w niczym nieprzypominająca dawnego oblicza Evertonu. Po zajęciu
odległego 11. miejsca przez The Toffees w zeszłorocznych
rozgrywkach Premier League, na głowę hiszpańskiego szkoleniowca posypało
się wiele negatywnych komentarzy. Część kibiców, ekspertów, a nawet
jego podopiecznych zaczęła mu zarzucać, że metody szkoleniowe i styl
uprawiany przez 42-latka jest nie tylko mało atrakcyjny, ale przede
wszystkim nie przynosi pożądanych rezultatów, co w ostatecznym
rozrachunku prowadzi do tego, że grę zespołu z Liverpoolu momentami
ogląda się z wielkim bólem serca. Pytanie na dzisiaj brzmi: czy Roberto
Martínez w przyszłym sezonie powinien dalej pracować na Goodison Park?
Poniżej przedstawiamy serię błędów, jakie Hiszpan popełnił podczas
trwającej kadencji w ekipie z niebieskiej części Merseyside i
analizujemy, co szwankuje w grze zespołu z Liverpoolu.
Droga obrana przez Martíneza i sztywne
przywiązanie do koncepcji taktycznych sprawia, że w bieżącym sezonie
wyniki Evertonu wołają o pomstę do nieba i wyglądają jeszcze gorzej, niż
w poprzedniej ligowej kampanii.
źródło: Wikimedia Commons, CC 2.0, Jon Candy |
„Piłkarze prosili trenera, aby postawił na grę bardziej bezpośrednią. Zapytałem ich i wszyscy z nich powiedzieli zgodnie menedżerowi: Czy możemy grać czasem piłkę bezpośrednią? Mamy odpowiedni styl do tego, aby przetrzymać częściej piłkę, zastosować arytmię gry, zmienić sposób rozegrania akcji oraz zagrać czasem dłuższą piłkę do przodu. Wiemy, że potrzebujemy wziąć na siebie większą odpowiedzialność”
Wspomniane na wstępie gorzkie słowa są
autorstwa czołowego snajpera Evertonu, ale również jednego z najlepszych
napastników całych rozgrywek ligi angielskiej – Romelu Lukaku. Belg odniósł się jakiś czas temu na łamach serwisu internetowego dziennika TheGuardian do taktyki stosowanej przez Roberto Martíneza i dał w ten sposób jasny przekaz, że The Toffees potrzebują nagłego impulsu, odmiany, aby gra zespołu ponownie mogła cieszyć oczy kibiców i sprawiać im przyjemność.
Sprowadzony na Goodison Park z Chelsea
za rekordową sumę 28 mln £ Lukaku podkreślił także, że tylko taki sposób
gry, jak przedstawiony powyżej, będzie dla silnego fizycznie
napastnika znacznie bardziej korzystny, dzięki czemu wykorzysta swoje
atuty, gdy znajdzie się w sytuacji sam na sam z rywalem.
Słowa byłego gracza Anderlechtu Bruksela Martínez powinien wziąć sobie szczególnie do serca. W rozgrywkach 2013/14 Everton, zamiast ataków pozycyjnych, przeprowadzał częste kontrataki, które przynosiły odpowiednie rezultaty w postaci bramek Lukaku.
Wracając do samego trenera, który przychodził na Goodison Park z łatką utalentowanego szkoleniowca, a dodatkowo opromienionego sukcesem i zbierającego zewsząd gratulacje za zdobycie sensacyjnego Pucharu Anglii z ekipą Wigan Athletic w sezonie 2012/13 (zwycięstwo w finale z Manchesterem City 1:0 – przyp. red.), w Evertonie zastał zupełnie inną rzeczywistość, a narastające problemy z biegiem czasu po prostu go przerosły.
Hiszpański szkoleniowiec, trzymający się
kurczowo swojej taktyki 1-4-2-3-1 i bezgranicznie do niej przywiązany, w
grudniu 2014 roku mówił na łamach portalu mirror.co.uk, że nie zamierza niczego zmieniać:
„Nasz styl jest oczywisty. W poprzednim sezonie (2013-14) był bardzo skuteczny. Dał naszemu klubowi najwięcej punktów w historii swoich występów w Premier League. Nie jestem kimś, kto pracuje dla korzyści i dla bicia rekordów w defensywie. Skupiamy się na innych aspektach i chciałbym mieć utalentowanych chłopaków, którzy będą wygrywać mecze. Ponadto, to nie jest kwestią naszego stylu, ale bycia dobrym w tym, co się wykonuje” – Roberto Martinez
Wracając do aktualnych źródeł problemu i
bardzo słabej gry Evertonu w obecnym sezonie, należy spojrzeć przede
wszystkim na błędne decyzje podejmowane przez 42-letniego trenera z
Katalonii. Martinez ustawia zespół nie zwracając kompletnie uwagi na
opinie z zewnątrz, nie reagując na żadne głosy mówiące, że powinien coś
zmienić w strategii ekipy z Liverpoolu.
Po pierwsze, porównując poprzedni i obecny sezon ligowy, należy zwrócić uwagę na to, że fatalnie spisuje się linia defensywna The Toffees.
W kampanii 2014/15 gracze Evertonu stracili aż 50 bramek w 38.
kolejkach i odnieśli zaledwie 12 zwycięstw. Te rozgrywki mogą się
skończyć jeszcze większą klapą. Po rozegraniu 32. meczów ekipa Martíneza
plasuje się na 12. pozycji z marnym dorobkiem 40 punktów i zaledwie 9
wygranych. Dodatkowo klub z Liverpoolu stracił aż 43 gole i obecnie
notuje passę 5 meczów z rzędu bez triumfu! Jakby tego było mało, bardzo
słabo wyglądają zwłaszcza występy przed własną publicznością. Aż trudno
to sobie wyobrazić, ale statystyki klubu z Liverpoolu biją na alarm i są
zatrważające dla sympatyków The Toffees – spośród całej stawki Premier League Everton stracił najwięcej goli u siebie – aż 28!
Poniżej statystyka indywidualnych błędów
popełnianych przez 10 zespołów Premier League. Wysoka pozycja
podopiecznych ekipy Martíneza w tej niechlubnej klasyfikacji nie powinna
zatem ani trochę dziwić.
Nurtującym problemem, budzącym dodatkowo niemałe kontrowersje, jest
identyczne zestawienie bloku obronnego w praktycznie każdym meczu. Może i
nie byłoby do formacji defensywnej aż tak dużych zastrzeżeń, gdyby nie
to, że, błędy popełniane przez każdego gracza z linii obrony są wręcz
niedopuszczalne i prowadzą do coraz większej liczby straconych bramek.
Młody, niezwykle utalentowany John Stones, zamiast się rozwijać,
ostatnio zdecydowanie przygasł. Przyczepić można się też do jego kolegów
– Phila Jagielki oraz Ramiro Funesa Moriego. Pierwszy, niezwykle
doświadczony, natomiast drugi – perspektywiczny, ale „zbyt miękki” i
przegrywający sporo pojedynków powietrznych. Nie najlepiej wyglądają
również Seamus Coleman i Leighton Baines, ofensywnie usposobieni boczni
obrońcy, których statystyki w obecnym sezonie są koszmarne. Nie dość, że
słabo spisują się w defensywie, to w ataku są właściwie
bezprodunktywni. Kto dzisiaj pamięta zdobywane przez nich bramki czy
posyłane na nos kapitalne podania do partnerów? Obecnie na ich koncie
widnieją łącznie zaledwie 4 asysty i 3 bramki w sezonie 2015/16, z czego
Baines zanotował… tylko jedno ostatnie podanie.
Trudno także doszukać się jakiekolwiek
logiki, biorąc pod uwagę eksperymenty taktyczne przeprowadzane przez
Martíneza w linii pomocy i ataku. Gerard Deulofeu, który na jesieni grał
porywająco, nagle zatracił gdzieś swój główny atut, czyli idealne
dośrodkowanie na nogę bądź głowę kolegów. Kevin Mirallas i Aaron Lennon
dostają bardzo mało szans na grę, ale również nie wnoszą nic pozytywnego
do ekipy The Toffees.
W ostatnich tygodniach pozycję na
skrzydle zajmuje Arouna Kone. Piłkarz z Wybrzeża Kości Słonowej blokuje
niejako nominalnym skrzydłowym okazję do częstszego zaprezentowania się
na boisku. Przynosi to raczej mierny skutek. Jedynym znaczącym
osiągnięciem gracza z Afryki był hat-trick zdobyty w starciu ze słabym
Sunderlandem, ale miało to miejsce prawie pół roku temu…
Zastanawia również pewien inny,
niezwykle istotny fakt. Decyzja Katalończyka o kupnie w zimowym okienku
transferowym za 13,5 mln € Oumara Niasse z Lokomotiwu Moskwa okazała
się kompletnie nieprzemyślana. Senegalczyk, sprowadzony
za spore pieniądze, jest kandydatem do miana niewypału roku. W trwającym
sezonie zagrał w sumie… 19 minut, a swoimi umiejętnościami nie
przekonał Hiszpana. Może to dziwić, zważywszy na fakt, że w poprzednim
klubie imponował formą i w rosyjskiej Premier Lidze trafił do siatki 8
razy w 15 meczach. Wydaje się, że problem leży znacznie głębiej. Należy
go szukać w konserwatywnym podejściu Martíneza.
Kolejnym problemem, któremu
Katalończyk musi stawić czoła, jest liczba remisów – największa w lidze.
W przeważającej większości z tych meczów Everton zwycięstwo miał na
wyciągnięcie ręki. Wystarczyło utrzymać koncentrację, aby dowieźć
prowadzenie do końcowego gwizdka. Stało się jednak inaczej, bowiem w aż 6
spotkaniach, będąc na prowadzeniu, ekipa The Toffees dała sobie
wydrzeć, zdawałoby się, pewną wygraną. Wystarczy chociażby wspomnieć o
meczach z Chelsea (3:3, pomimo prowadzenia 2:0), Bournemouth (3:3 i
identyczna sytuacja) oraz czterech spotkaniach, w których jednobramkowe
prowadzenie okazało się niewystarczające (za każdym razem kończyło się
remisem w stosunku 1:1)
Następnym aspektem, któremu należy się
uważniej przyjrzeć jest to, że Roberto Martínez za bardzo przywiązuje
się do tych samych nazwisk, gra niemal „żelazną jedenastką”. Przez to
praktycznie nie stosuje żadnych rotacji, a skutki takich decyzji są
opłakane. Przykłady? Nie trzeba długo szukać. Od wielu lat bramkarz Tim
Howard był nie do ruszenia. Na Wyspach wyrobił sobie solidną markę, a
czas upływał i nie było widać, aby znalazł się jego godny następca.
Zaawansowany wiekowo amerykański zawodnik już w poprzednim sezonie
przestał dawać odpowiednią jakość ekipie z Liverpoolu. Puszczał
niezwykle dużo goli, a za część z nich z pewnością ponosi sporą winę.
Przytwierdzony do ławki rezerwowych Joel Robles cierpliwie czekał na
swoją szansę i gdy takowa się nadarzyła, to w 3 meczach z rzędu zachował
czyste konto. W obecnym sezonie sytuacja na korzyść 25-letniego
Hiszpana zmieniła się diametralnie. Howard w zimowym okienku
transferowym niespodziewanie postanowił po długich niespełna 9 latach
odejść do grającego w MLS Colorado Rapids. Dodajmy, że w 23 meczach
trwających rozgrywek reprezentant USA zachował zaledwie 6 czystych kont,
natomiast Robles w 9 spotkaniach już 3 i zdaje się, że gdyby nie
decyzja 37-latka, to Martínez dalej korzystałby z usług Howarda.
Przykłady takie jak powyższy można tylko mnożyć.
Absurdalne decyzje hiszpańskiego
szkoleniowca pogrążają go coraz bardziej. Wystarczy wspomnieć, że wybory
personalne dokonywane przez byłego menedżera Swansea są kompletnie
niezrozumiałe i działają na niekorzyść Evertonu. W ekipie z Goodison
Park miejsce w linii pomocy mają na stałe dwaj defensywni pomocnicy –
Gareth Barry (opisywany przez trenera jako… jeden z najlepszych Anglików
w historii!) i James McCarthy. Trzymanie obu graczy o podobnej
charakterystyce i parametrach na murawie zdaje się nie mieć żadnego
sensu. Nie dość, że zarówno Anglik, jak i Irlandczyk ograniczają się
tylko do przerywania akcji w strefie obronnej, to w ataku są kompletnie
bezużyteczni.
W ogóle patrząc na całą kadrę zespołu z
niebieskiej części Merseyside, można pokusić się o stwierdzenie, które
nie będzie ani trochę na wyrost, że między formacją obronną, a siłą
ofensywną The Toffees są ogromne dysproporcje. Oczywiście to nie wina graczy, którzy tworzą team Evertonu,
ale trenera przekonanego o swoich racjach, co do podstawowej „11”,
skostniałego aż do bólu oraz niesłuchającego żadnych rad czy
podpowiedzi.
Fala krytyki i protesty kibiców, domagające się zwolnienia Martineza, przybierają z każdym tygodniem coraz bardziej na sile.
Chris Sutton, była gwiazda Celticu Glasgow i Blackburn
Rovers, posunął się jeszcze dalej i opublikował jakże znamiennego
Tweeta, mówiącego wiele o pracy 42-letniego trenera The Toffees:
"Roberto Martinez is becoming a joke," says Chris Sutton.— BBC Sport (@BBCSport) 8 marca 2016
Watch the @5liveSport clip: https://t.co/3R6n0ruGux pic.twitter.com/T4RfOrjP8v
Były znakomity napastnik na antenie BBC Radio niepochlebnie wypowiedział się o Katalończyku:
Roberto Martínez nie zraża się ani trochę nieprzychylnymi mu opiniami i wykonuje swoją pracę najlepiej jak potrafi. Porównując statystyczne zestawienie byłego trenera Evertonu, Davida Moyesa, z obecnym, można dojść do wniosku, że filozofia Hiszpana i obecna gra klubu z Goodison Park różnie się tym, iż polega na wzmożonej intensywności i wymianie większej liczby podań, co jednak w konsekwencji prowadzi do spadku liczby strzałów i kreowanych okazji bramkowych.„Martínez po każdym meczu obwinia każdego dookoła, tylko nie siebie. A jego wywiady to jeden wielki żart, przynoszący mu tylko wstyd” – podsumował Sutton
źródło: SkySports |
Hiszpański szkoleniowiec ma także swoich
zwolenników. Arsener Wenger, menedżer Arsenalu Londyn, podkreśla, że
Katalończyk ma odpowiednie umiejętności i predyspozycje, aby stać się
trenerem wysokiej klasy.
Powoli zbliżający się do końca sezon
Premier League jest dla Evertonu bardzo bolesnym przeżyciem, pełnym
upokorzeń, naznaczonych błędami w defensywie. Praca Roberto Martíneza
coraz bardziej może utwierdzać wszystkich w przekonaniu, że formuła
hiszpańskiego szkoleniowca nie zdaje egzaminu i powoli się wyczerpuje.
Los 42-latka zawisł na włosku, a jego taktyczne koncepcje i pomysł na
prowadzenie The Toffees rozsypał się niczym domek ułożony z
kart. Ostatnie decyzje personalne przynoszą koszmarne skutki, a błędy
popełnione przez ostatnie dwa lata są wyraźnym sygnałem, że zbliża się
nieuchronnie moment, aby włodarze klubu podjęli jedyną słuszną decyzję i
zwolnili Hiszpana.
Martínez znalazł się w bardzo trudnym
położeniu i stąpa po grząskim gruncie, a swoim zachowaniem i wyborami
personalnymi coraz bardziej naraża się nie tylko kibicom, ale również
włodarzom klubu z Liverpoolu. W ciągu dwóch sezonów z zespołu walczącego
w europejskich pucharach, Everton stał się średniakiem Premier League.
Drużyna z niebieskiej części Liverpoolu, pozbawiona wyrazu i charakteru,
musi powoli zacząć rozglądać się za nowym trenerem. Na następcę
Martineza typuje się obecnie Marcelo Bielsę, który w styczniu był
niezwykle blisko dostania angażu na Wyspach (w Swansea – przyp. red.), a
ostatnio pracował w Olympique Marsylia, z którym również jest łączony.
Wydaje się, że w aktualnej sytuacji wybór Chilijczyka byłby idealnym
rozwiązaniem.
Artykuł został również opublikowany na nowym portalu sportowym NaszFutbol.com.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz