sobota, 26 listopada 2016

Cienki śpiew Łabędzi. Swansea drży o utrzymanie w Premier League

źródło: Christopher Elkins, CC 2.0
Pogrążona w kryzysie ekipa Swansea City notuje najgorszy start w swojej niespełna sześcioletniej historii w Premier League. Po 12. kolejkach Łukasz Fabiański wraz z kolegami zajmują ostatnią pozycję w tabeli z dorobkiem zaledwie jednej wygranej! Podopieczni Boba Bradleya niebezpiecznie dryfują w stronę Championship, co byłoby dla walijskiego klubu totalną katastrofą. Szereg zawirowań wokół zespołu z Liberty Stadium może częściowo tłumaczyć fatalną postawę Łabędzi w obecnym sezonie.

Już samo porównanie wyników Swansea z kampanii 2015/16 i obecnej pokazuje, jak istotny zjazd zaliczył klub z południa Walii. W ubiegłym roku na tym etapie sezonu angielskiej ekstraklasy Łabędzie miały na koncie aż 7 oczek więcej niż obecnie i plasowały się na 14. pozycji. Teraz zespół jest totalnie rozbity i na dobre utkwił na samym dnie ligowej tabeli.
Wpływ na katastrofalną formę The Swans w pierwszej części sezonu ma przede wszystkim bałagan związany z częstymi zmianami w sztabie trenerskim. Po serii słabych wyników za pracę podziękowano Francesco Guidolinowi, który piastował funkcję szkoleniowca od stycznia 2016 roku. W ubiegłej kampanii 61-letniemu Włochowi udało się jeszcze uratować dla walijskiego klubu ligowy byt w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale początek obecnej to już prawdziwy koszmar. Łabędzie zakotwiczyły w strefie spadkowej i tkwią w niej już od kilku kolejek.

Wobec tego stery zespołu powierzono Bobowi Bradleyowi, który w latach 2006-11 był selekcjonerem reprezentacji USA. Z przyjściem na Liberty Stadium 58-letniego Jankesa wiązano duże nadzieje, bowiem został on pierwszym trenerem ze Stanów Zjednoczonych, który podjął się pracy Premier League – jednej z najbardziej wymagających lig na świecie.

Bradley nie zdołał jednak ugasić pożaru w Swansea. W pięciu meczach pod jego wodzą Łabędzie przegrały aż 3 mecze i straciły w sumie 10 bramek. Zatrudnienie Amerykanina okazało się więc kompletnym nieporozumieniem. Nieznajomość brytyjskich realiów oraz praca w zupełnie innym środowisku najzwyczajniej go przerosła.
Ki Sung-Yeung, południowokoreański pomocnik Łabędzi, broni 58-letniego szkoleniowca, który w klubie pracuje dopiero od miesiąca i w związku z tym miał bardzo mało czasu, aby uporządkować grę Swansea.
„Zespół jest na ostatnim miejscu, więc atmosfera nie może być dobra. Czujemy ogromną presję. Aby ją przezwyciężyć, potrzebujemy wygranej jak najszybciej – wtedy będziemy mogli myśleć o ucieczce ze strefy spadkowej. Bob Bradley próbuje coś wymyślić dla zespołu, ale nie jest łatwo zmienić drużynę w miesiąc. Nadchodzące spotkania będą niezwykle istotne. Miałem już doświadczenie związane z walką o utrzymanie, więc dobrze znam taką sytuację. Nie mogę sam poprowadzić zespołu do zwycięstw, ale staram się pracować z kolegami, aby uporać się z kryzysem” – powiedział w wywiadzie dla goal.com
Powodów fatalnej dyspozycji defensywy Swansea należy się doszukiwać w ogromnym osłabieniu zespołu w letnim okienku transferowym. Odejście kapitana Ashleya Williamsa do Evertonu pozostawiło wielką wyrwę w linii obrony. Łabędzie zostały pozbawione lidera, piłkarza, który przenosił dużo pewności siebie na kolegów i zapewniał spokój całej formacji. Jak ważnym graczem dla Swansea był Williams niech świadczy fakt, że reprezentant Walii w trwających rozgrywkach już 82 razy zażegnywał niebezpieczeństwo pod bramką The Toffees, czyli więcej niż 8 defensorów The Swans razem wziętych!

Na Wyspach media kontestują także niezbyt trafione wybory personalne amerykańskiego szkoleniowca. Bradley często zmienia zestawienie obrońców, co z pewnością nie działa korzystnie na postawę defensywy Swansea. W przegranym meczu z Arsenalem (2:3) formację tą tworzyli Kyle Naughton, Federico Fernández, Jordi Amat i Neil Taylor. Zaledwie tydzień później w domowej potyczce z Watfordem Amerykanin wymienił niemal cały blok obronny! W pierwszym składzie ostał się tylko Naughton na prawej stronie, a pozostałe miejsca zajęli: na środku – zamiast stoperów rodem z Hiszpanii – Alfie Mawson i Mike Van der Hoorn, a na lewej flance Stephen Kingsley. Kolejne spotkanie ze Stoke City i kolejna roszada w obronie – w miejsce Szkota Kingsleya wskoczył Neil Taylor. Przedostatni mecz z Manchestetem United – tym razem jako prawy obrońca biegał Àngel Rangel. To oznacza, że pod wodzą Bradleya Łabędzie ani razu nie zagrały w identycznym ustawieniu w defensywie! Częste zmiany w składzie walijskiego zespołu doprowadziły w tym czasie do straty aż 13 punktów. Poniżej statystyka przedstawiająca zatrważającą liczbę błędów The Swans w asekuracji w trwającym sezonie ligowym (aż 3 sprokurowane rzuty karne!):


Nie może zatem dziwić, że Łukasz Fabiański należy w obecnych rozgrywkach do najgorszych bramkarzy w lidze, biorąc pod uwagę liczbę puszczonych goli. „Fabian” wyjmował piłkę z siatki już 21 razy, ale sytuacja związana z częstymi rotacjami w formacji obronnej z pewnością pracy Polakowi nie ułatwia. Co gorsza, 31-latek nie ma nawet sposobności, aby się wykazać. Oczywiście swoje na sumieniu ma także kadrowicz Adama Nawałki. W bieżącej kampanii ligowej Fabiański zatrzymał zaledwie 32 uderzenia rywali, a jego wskaźnik udanych interwencji wynosi tylko 60% i jest najgorszy w angielskiej ekstraklasie. Być może nadszedł czas, aby były golkiper Arsenalu zmienił otoczenie, ponieważ granie na zapleczu Premier League byłoby dla niego sporym regresem. Wychowanek Andrzeja Dawidziuka wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że w ekipie z Liberty Stadium panuje bardzo przyjazna, niemal rodzinna atmosfera, ale w przypadku spadku nie będzie to miało większego znaczenia…

Remedium na problemy Bradleya ma być zatrudnienie do sztabu szkoleniowego Paula Williamsa, w przeszłości związanego z Nottingham Forrest, a ostatnio pracującego w młodzieżowej kadrze Anglii U-20. Z Młodymi Lwami szło mu całkiem nieźle – aż 5 z 6 spotkań zakończyło się zwycięstwami. W trakcie kariery piłkarskiej Williams rozegrał jako środkowy obrońca oraz defensywny pomocnik ponad 200 spotkań w Premier League. To właśnie on położył podwaliny pod późniejszy rozwój takich graczy jak Callum Chambers czy Luke Shaw. 45-letni Anglik przed kilkoma dniami podpisał kontrakt na 2,5 roku i został mianowany asystentem Bradleya. Co prawda nie ma żadnego doświadczenia w prowadzeniu klubu na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, ale sam przedstawia się jako „doświadczony i nowatorski szkoleniowiec chłonący wiedzę”

 Jestem punktualny i godny zaufania. Oddałem swoje życie futbolowi. Pracuję bardzo dobrze pod presją i jestem skrupulatny w każdym wyzwaniu, którego się podejmuję” – w takich słowach zareklamował się Williams na łamach portalu http://www.walesonline.co.uk

Ostatnie okienko transferowe w wykonaniu Swansea okazało się kompletnym niewypałem, chociaż na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że latem walijski zespół dokonał kilku naprawdę wartościowych wzmocnień. Na Liberty Stadium postawiono tym razem na zaciąg holenderski. Ekipę Łabędzi zasiliło dwóch piłkarzy z Beneluksu – Mike Van Der Hoorn oraz Leroy Fer, którzy kosztowali w sumie ponad 8 mln €. Pierwszy z wymienionych, były gracz rezerw Ajaxu Amsterdam, nie zbawił jednak defensywy The Swans będąc w wielu spotkaniach jednym z jej najsłabszych ogniw. Z kolei Fer już w poprzedniej kampanii występował w ekipie znad rzeki Tawe na zasadzie wypożyczenia z QPR. Włodarze Swansea zdecydowali się wykupić 26-letniego pomocnika za kwotę 5,6 mln € i wydaje się, że ta decyzja była akurat znakomita, ponieważ Holender jest obecnie jednym z nielicznych piłkarzy Łabędzi, do którego nie można mieć większych zastrzeżeń. W 11 meczach ligowych Fer zdobył już 4 bramki, które dały drużynie cenne 4 punkty.

Konsekwencji nietrafionych letnich zakupów Swansea doświadcza na własnej skórze niemal co tydzień. Hiszpański duet Borja Bastón – Fernando Llorente, sprowadzony na Liberty Stadium za sporą sumę niemal 24 mln €, póki co jest pośmiewiskiem ligi. Obaj gracze z Półwyspu Iberyjskiego w 12. kolejkach Premier League uzbierali łącznie… 2 gole. Głównie przez fatalną dyspozycję Bastóna i Llorente (tylko 1,8 strzału na mecz! – dod. red.) kuleje gra ofensywna Łabędzi – piłkarze Swansea zaledwie 11-krotnie znajdowali w tym sezonie drogę do siatki rywali w lidze.

Obniżka formy dopadła także najlepszego gracza The Swans w dwóch poprzednich kampaniach. Gylfi Sigurðsson był mózgiem drużyny z Liberty Stadium i to właśnie przez reprezentanta Islandii przechodziły wszystkie ofensywne akcje walijskiego zespołu. Dość powiedzieć, że przez ostatnie dwa lata 27-letni pomocnik zdobył dla Swansea aż 19 ligowych goli, do których dołożył pokaźną liczbę 13 asyst. Bieżące rozgrywki są już dla Sigurðssona znacznie mniej udane. W trwającej kampanii Premier League trafił do siatki tylko 3 razy i rozdał 3 decydujące podania. Suche statystyki nie wyglądają jeszcze tak dramatycznie, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę także pozostałych graczy linii pomocy – zwłaszcza po tym, jak klub opuścił André Ayew – otrzymamy pełny obraz sytuacji. Od czasu odejścia reprezentanta Ghany efektywność i skuteczność drużyny Łabędzi znacząco ucierpiała. Wychowanek Olympique’u Marsylia zdobył w poprzednim sezonie aż 12 bramek i był jedną z pierwszoplanowych postaci Swansea. W południowej Walii nie doczekali się jednak godnego zastępcy. Większość sprowadzonych piłkarzy wciąż nie potrafi ustabilizować formy. Symptomatyczne jest, że do tej pory tylko Southampton (poniżej 9%) razi większą nieskutecznością niż ekipa Boba Bradleya (9,8%). Zaledwie 17 żółtych kartek to z kolei drugi po Hull City najlepszy wynik w Premier League. Sęk w tym, że taka statystyka wcale nie musi przynosić chluby. Może natomiast świadczyć o zbyt małym zaangażowaniu, niewłaściwym podejściu do obowiązków czy po prostu przechodzeniu graczy Swansea obok spotkania…

Cienki śpiew Łabędzi jest już coraz słabiej słyszalny. Uratowanie ligowego bytu dla walijskiego zespołu, który przez 5 lat zdążył się zadomowić w angielskiej elicie, wydaje się w tej chwili mało prawdopodobny, zwłaszcza że z ostatniej wygranej w Premier League cieszyli się w Swansea… na inaugurację, czyli ponad 3 miesiące temu. Każdy mecz dla zespołu Bradleya zaczyna w tej chwili urastać do rangi najważniejszego. Światełkiem w tunelu może być jednak terminarz kolejnych spotkań, który wygląda dla The Swans całkiem obiecująco. Konfrontacje z typowymi średniakami pokroju Sunderlandu, West Bromu, Middlesbrough, West Hamu czy Bournemouth wskażą ekipie z Liberty Stadium obecne miejsce w szeregu. Jeśli nie uda się w Swansea szybko uporządkować problemów wewnętrznych, wkrótce może się okazać, że w Premier League znowu zabraknie przedstawiciela Cymru.

Tekst został również opublikowany na portalu Naszfutbol.com.

sobota, 19 listopada 2016

Z kosmosu na ziemię – bolesny powrót do rzeczywistości Leicester City

Po niewyobrażalnym sezonie 2015/16, zakończonym zdobyciem sensacyjnego mistrzostwa Anglii, w obecnych rozgrywkach ligowych Leicester nie przypomina ani trochę zespołu, który zaszokował całą piłkarską Europę. Obecnie Lisy błąkają się w dolnych rejonach tabeli i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że czeka ich walka o uniknięcie degradacji. Jakie są powody nagłego załamania formy podopiecznych Claudio Ranieriego?

 

źródło: Pioeb, CC 4.0
Wyniki aktualnego mistrza Anglii w trwającym sezonie Premier League są wyjątkowo mizerne i niektórych kibiców mogą wprawiać w osłupienie, tak samo zresztą jak fantastyczne rezultaty osiągane przez The Foxes jeszcze kilka miesięcy temu. Dość powiedzieć, że w bieżących rozgrywkach – a mamy przecież za sobą dopiero 11 kolejek – Leicester już 5 razy schodziło z boiska pokonane, czyli o dwa więcej niż w całej mistrzowskiej kampanii!
Źródło problemów ekipy z King Power Stadium jest bardzo złożone, bowiem wpływ na bolesne zderzenie Lisów z rzeczywistością miało co najmniej kilka czynników. Wielu kibiców i ekspertów po zdobyciu mistrzostwa Anglii przez piłkarzy Leicester City wieszczyło im zresztą rychły koniec twierdząc, że kolejny raz nie ma prawa powtórzyć się tak romantyczna historia, jaka była udziałem Vardy’ego i spółki. Zgodnie z ich przewidywaniami początek obecnego sezonu okazał się dla podopiecznych Ranieriego pasmem klęsk. To był bolesny upadek mistrza Anglii, szybki powrót z piłkarskiego kosmosu na ziemię.

Regularne gromadzenie punktów przez Leicester w minionej kampanii było czymś niewytłumaczalnym. Porównując listopad poprzedniego i obecnego roku zauważalna jest olbrzymia dysproporcja punktowa. W ubiegłym sezonie The Foxes mieli na tym etapie sezonu aż 22 oczka, teraz – o 10 mniej. Sam Ranieri przed startem tegorocznych rozgrywek był świadomy, że ekipa z King Power Stadium nie będzie w stanie powtórzyć niesamowitego sukcesu. Niespełna 66-letni Włoch powiedział wówczas bardzo znamienne zdania:
Prędzej E.T. wyląduje na Picadilly Circus w Londynie, niż to zrobimy. Celem zespołu jest zdobycie 40 punktów, które zagwarantuje utrzymanie”Claudio Ranieri
Duet Jamie Vardy – Riyad Mahrez był do niedawna postrachem Premier League. Anglik i Algierczyk niemalże we dwójkę stanowili o sile ofensywnej Lisów, ratując im skórę w wielu spotkaniach angielskiej ekstraklasy. Potwierdzeniem tego były ich oszałamiające liczby. Rok temu o tej samej porze Vardy i Mahrez mieli na koncie łącznie aż 19 bramek, podczas gdy aktualnie legitymują się zaledwie… trzema trafieniami. Jakby tego było mało, 25-letni skrzydłowy w ubiegłym sezonie został uznany najlepszym graczem ligi, a jego wysoka forma nie podlegała praktycznie żadnym wahaniom. Riyad nie tylko seryjnie zdobywał gole (w sumie 17), ale również czarował dryblingami i otwierał kolegom drogę do bramki (aż 11 razy w sezonie 2015/16). Teraz w większości meczów słania się po boisku i nie stwarza żadnego zagrożenia pod polem karnym rywali. Poniżej jego zatrważający bilans strzałów w sześciu ostatnich spotkaniach Lisów.
Mahrez jest w tym sezonie cieniem samego siebie, piłkarzem, który wyraźnie spoczął na laurach. Algierczyk ma obecnie znikomy wpływ na poczynania ofensywne Leicester, bo jak inaczej określić zaledwie jedną ligową bramkę (i to z rzutu karnego) oraz asystę z meczu 11. kolejki przeciwko West Bromwich Albion (przegrana Lisów 1:2 – przyp. red.), która notabene była jego pierwszą na własnym stadionie od marca!

Na bardzo słabą postawę ekipy z King Power Stadium niemały wpływ ma również forma Jamie’ego Vardy’ego, a właściwie… jek brak. W poprzednim sezonie reprezentant Trzech Lwów brylował i do końca walczył o tytuł króla strzelców Premier League (24 trafienia – przyp. red.). Obecnie 29-latek zupełnie nie przypomina siebie sprzed kilku miesięcy i można stwierdzić, że jest jednym z synonimów upadku Lisów. Po 11. kolejkach Vardy ma w dorobku tylko 2 gole i 2 asysty. Co więcej, ostatnią bramkę Anglik zdobył 10 września i już od 13 spotkań nie jest w stanie przerwać tej niechlubnej serii. Co ciekawe, wcale nie przeszkodziło to snajperowi The Foxes w otrzymaniu powołania na mecz eliminacji Mistrzostw Świata ze Szkocją, w przeciwieństwie do chociażby Charliego Austina, napastnika Southampton, który w ostatnich spotkaniach imponował niesamowitą skutecznością.
Obaj zawodnicy, którzy byli głównymi architektami największego sukcesu w historii Leicester City, przed początkiem obecnych rozgrywek podpisali kontrakty gwarantujące pensje na poziomie 100 tys. £. Najwyraźniej jednak świadomość wyższych zarobków nie wpłynęła korzystnie na Vardy’ego i Mahreza…

Emile Heskey, były znakomity snajper Leicester City i Liverpoolu, odniósł się w niedawnej rozmowie z goal.com do drastycznego obniżenia lotów przez dwie największe gwiazdy Lisów.
„Vardy ciągle gra na takiej samej intensywności i z taką ochotą jak w poprzednich rozgrywkach, kiedy regularnie trafiał do siatki. Problem w tym, że teraz po prostu nie wykorzystuje okazji, które ma przed sobą. Gole zniknęły, ale ciągle oczekuję do niego, że będzie pojawiał się w polu karnym i stwarzał sytuacje nie tylko sobie, ale również kolegom”
„W ostatnim sezonie (Vardy i Mahrez – red.) to było coś w rodzaju nieznanej wielkości. Ten duet zaskoczył wiele osób. Inne zespoły zdają już sobie sprawę, jak dużym zagrożeniem potrafi być ta dwójka. Rywale odrobili pracę domową i wiedzą, jak ich powstrzymać – ograniczają im swobodę na boisku podczas kontrataków i szybkiego przemieszczania się z piłką”
Znaczący regres formy superduetu Lisów spowodował, iż defensywa Leicester jest teraz osadzona znacznie głębiej, a to z kolei sprawia, że Vardy nie potrafi zrobić użytku ze swojej szybkości, na której bazował w poprzednim sezonie. Z kolei Mahrez w chwili, gdy przyjmuje piłkę jest natychmiast otaczany przez kilku rywali, co przeważnie kończy się stratą. Słaba dyspozycja Anglika zmusiła więc Ranieriego do posadzenia go na ławce rezerwowych w dwóch domowych meczach z rzędu, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia.
Kolejną bolączką Leicester jest oczywiście łączenie rozgrywek na kilku frontach. Dla The Foxes występy w Lidze Mistrzów są zjawiskiem zupełnie nowym. Mimo tego odnalezienie się w gronie najlepszych klubowych zespołów Starego Kontynentu nie sprawiło dotychczas Lisom żadnego problemu. Po 4. kolejkach drużyna z King Power Stadium nie straciła w Champions League choćby bramki i z 10 punktami pewnie przewodzi tabeli grupy G. Przeniesienie dyspozycji prezentowanej w rozgrywkach europejskich na krajowe podwórko jest jednak zadaniem ponad siły ekipy Ranieriego. 14. pozycja w Premier League i zaledwie 2 punkty przewagi nad strefą spadkową nie wróżą mistrzom Anglii niczego dobrego przed kolejnymi meczami ligowymi.

Nie można również przejść obojętnie obok zmian kadrowych, jakie nastąpiły w zespole Leicester. Niemal cały trzon mistrzowskiej ekipy został utrzymany, a dodatkowo Lisy znacząco się wzmocniły sprowadzając kilku graczy o uznanych nazwiskach. Na pierwszy plan wysuwa się kupno Islama Slimaniego, za którego trzeba było zapłacić aż 30 mln €. 28-letni napastnik doskonale zna się z Riyadem Mahrezem, bowiem obaj reprezentują barwy Algierii. Nie należy także zapominać o naszym rodaku Bartoszu Kapustce, który co prawda jeszcze nie zdążył zadebiutować w oficjalnym meczu, ale z pewnością będzie dobrą inwestycją na przyszłość. Mistrz Anglii pozyskał także Ahmeda Musę, dynamicznego reprezentanta Nigerii zbierającego bardzo dobre recenzje podczas gry w CSKA Moskwa.


Na King Power Stadium przybył ponadto solidny hiszpański defensor Luis Hernández oraz utalentowany pomocnik z Ghany Daniel Amartey. Konkurencję w bramce miał z kolei zwiększyć przybyły z Hannoveru za 3,5 mln € Ron Robert Zieler. Wydaje się jednak, że wszystkie wzmocnienia składu Leicester są niczym wobec straty piłkarza, który w poprzednim sezonie był niekwestionowaną rewelacją rozgrywek. Mowa rzecz jasna o N’Golo Kanté, który wprowadził nowe standardy na pozycji defensywnego pomocnika. Filigranowy Francuz (169 cm wzrostu) miał olbrzymi wpływ na grę Lisów, bowiem nie tylko należał do najlepszych graczy w Premier League odpowiadających za przechwyty, ale jego wizja gry wnosiła do zespołu dużo spokoju. W letnim okienku transferowym Kanté został sprzedany do londyńskiej Chelsea za pokaźną sumę 38 mln € i jego brak jest niezwykle odczuwalny. Sprowadzony na jego miejsce rodak Nampalys Mendy nie jest graczem tego formatu, który byłby w stanie w takim stopniu zabezpieczyć i zdominować środek pola.

Były reprezentant Anglii Gary Lineker twierdzi, że odejście Kanté nie wyjdzie Lisom na dobre:
„Kanté pozwalał grać Ranieriemu takim systemem, w jakim czuł się najlepiej. Ale już nie będzie mógł. Spośród gwiazd Leicester City Francuz był najbardziej niedoceniony, a prawdopodobnie najważniejszy”
Istotnym czynnikiem, który w trakcie poprzedniego sezonu nie był przez Ranieriego brany pod uwagę, są rotacje składu. Z uwagi na to, że Leicester musi dzielić występy na dwóch frontach (Liga Mistrzów i Premier League, a w styczniu dojdą jeszcze rozgrywki Pucharu Anglii – przyp. red.), popularny „Tinkerman” – wbrew swojej ksywce – stosuje częste zmiany, które odbijają się na grze drużyny. Widać to wyraźnie na przykładzie skrzydłowego Marca Albrightona, który w mistrzowskim sezonie stanowił ważne ogniwo, a lewa strona pomocy była jego suwerennym terenem. W obecnym wychowanek Aston Villi grał w wyjściowej jedenastce aż do meczu z Chelsea Londyn, bezdyskusyjnie przegranym przez Lisy 0:3. W kolejnym stracił miejsce w składzie i na dobre ugrzązł na ławce rezerwowych. Kosztem Anglika do składu wskoczył Musa, którego styl znacznie różni się od prezentowanego przez 26-latka, co ma również przełożenie na grę całego zespołu. Albrighton w taktycznej układance Ranieriego miał za zadanie często posyłać długie diagonalne podania na wolne pole do Vardy’ego, z którym na pełnej szybkości praktycznie żaden z obrońców Premier League nie był w stanie skutecznie rywalizować. Dodatkowo kreował Anglikowi (czasem także Mahrezowi) wiele sytuacji bramkowych. Musa jest natomiast zawodnikiem o zupełnie innym profilu. Nigeryjczyk lubi wdawać się w dryblingi, co powoduje, że jego współpraca z partnerami z formacji ataku nie zawsze wygląda wzorowo.

Słaba postawa w ofensywie to bynajmniej koniec kłopotów Leicester. Ich lista jest znacznie dłuższa niż mogłoby się wydawać. Inną bolączką mistrzów Anglii jest obniżenie jakości gry destrukcyjnej. W poprzednich rozgrywkach znakomicie prezentowała się żelazna para środkowych obrońców Robert Huth – Wes Morgan, która w wielu spotkaniach była zaporą nie do przejścia. Wystarczy wspomnieć, że Lisy w ostatnich 16 meczach ubiegłej kampanii aż dziewięciokrotnie zachowywały czyste konto, tracąc zaledwie 9 bramek! Solidność w bloku defensywnym gwarantowali również grający na flankach Christian Fuchs i Danny Simpson. Jakże inaczej wygląda współpraca tej czwórki obrońców w bieżącej kampanii…
Ekipa z King Power Stadium zatraciła swoją moc w defensywie. Obrona Lisów nie stanowi już monolitu i dopuszcza do straty wielu goli. Po 11. kolejkach Kasper Schmeichel i jego zmiennik Zieler musieli wyciągać piłkę z siatki aż 18 razy, co stanowi dokładnie połowę dorobku z całego poprzedniego sezonu!
Ubiegłoroczny spektakularny sukces Leicester City powoli staje się już tylko miłym i coraz bardziej odległym wspomnieniem. Bezdyskusyjne porażki z Chelsea, Liverpoolem czy też Manchesterem United, a zwłaszcza ostatnia domowa przegrana z przeciętnym West Bromem są przestrogą przed dalszą częścią sezonu, a jednocześnie alarmem dla wszytkich tych, którzy na King Power Stadium nadal żyją w pięknym śnie. Degradacja do Championship zaledwie rok po zdobyciu tytułu mistrzowskiego byłaby chyba jeszcze większym szokiem niż to, czego dokonała ekipa Ranieriego w poprzednich rozgrywkach.

Tekst został także opublikowany na portalu NaszFutbol.com.

poniedziałek, 14 listopada 2016

Duet skrojony na miarę Evertonu. Perfekcyjna komunikacja Bolasiego i Lukaku

W trwającym sezonie Premier League dobra postawa Evertonu może być pewnego rodzaju zaskoczeniem, ale jeżeli zwrócimy uwagę na wspaniale współpracujący ze sobą na boisku ofensywny duet The Toffees – Yannick Bolasie & Romelu Lukaku – wszystko wydaje się być znacznie prostsze. W czym tkwi sekret ich doskonałej komunikacji, która sprawia, że ekipa z Goodison Park zgłasza swój akces do występów w przyszłorocznej edycji europejskich pucharów? 

 

źródło: CC 2.0, EFCsophie
 W ubiegłym sezonie klub z niebieskiej części Liverpoolu zakończył ligę na rozczarowującej 11. pozycji. Kiepskie wyniki i lokata nieprzystająca do możliwości klubu pozbawiła stanowiska trenera Roberto Martineza. Latem włodarze The Toffees postawili na fachowca rodem z Holandii. Ronald Koeman doskonale znał już Premier League – przez 2 lata z powodzeniem pracował w Southampton FC, gdzie udało mu się zakończyć sezon kolejno na 7. i 6. miejscu w angielskiej ekstraklasie. 53-letni szkoleniowiec podjął się niełatwej misji poprowadzenia Evertonu i z perspektywy czasu można śmiało postawić tezę, że decyzja o zatrudnieniu byłego znakomitego piłkarza Barcelony w zespole z Goodison Park była jak najbardziej słuszna. The Toffees wrócili na właściwe tory i póki co skutecznie walczą o miejsce gwarantujące grę w europejskich pucharach.

Everton poprawił znacząco grę w defensywie nie tylko za sprawą nowego stopera Ashley’a Williamsa trzymającego całą formację mocno w ryzach, ale również dzięki sprowadzonemu z Aston Villi Idrissy Gueye’owi będącemu łącznikiem między obroną a pomocą. Senegalczyk należy do najlepszych „szóstek” w całej lidze pod względem skutecznego przerywania akcji rywali. 27-latek ma na koncie już 44 takie zagrania i idzie łeb w łeb z liderem tej klasyfikacji Dannym Drinkwaterem z Leicester City.

Ronald Koeman stara się bardzo sumiennie podchodzić do swoich obowiązków. Holender w przeszłości był znakomitym obrońcą, więc szczególną uwagę zwraca na te aspekty piłkarskiego rzemiosła, które dotyczą gry w destrukcji. W poprzednim sezonie jedną z pięt achillesowych ekipy z Goodison Park były stałe fragmenty gry, a konkretnie gole po nich tracone. Pod wodzą Roberto Martineza drużyna z Liverpoolu dała sobie wbić aż 14 bramek po rzutach rożnych, wolnych bądź karnych.

W bieżącym sezonie Koeman postanowił mocno popracować nad tym elementem. Doszło nawet do tego, że całej drużynie organizuje dodatkowe sesje treningowe ukierunkowane wyłącznie na poprawę ustawienia w sytuacjach, gdy przeciwnik dośrodkowuje z piłki stojącej. Na efekty pracy Holendra nie trzeba było długo czekać, co zresztą ma swoje odzwierciedlenie w liczbach. Po 10. kolejkach Premier League The Toffees mogą się pochwalić najmniejszą liczbą straconych bramek ze stałych fragmentów gry. Poniżej statystyka, która pokazuje różnicę w tym elemencie za kadencji Martineza i Koemana.

stan na 4.11.2016 r.
Everton nie tylko opanował sztukę obrony przed rzutami różnymi czy wolnymi, ale równie dobrze wygląda pod względem liczby straconych bramek w całym sezonie – 13 goli to wciąż jeden z najlepszych wyników w angielskiej ekstraklasie. Dopiero ostatni mecz ligowy, przegrany aż 0:5 z Chelsea, nieco zaburzył tę tendencję.

Pod wodzą Koemana The Toffees prezentują nie tylko efektywną grę w obronie, ale także stawiają na futbol znacznie bardziej wyrafinowany niż miało to miejsce pod wodzą Martineza. Zespół z Liverpoolu jest teraz bardziej dynamiczny oraz nieprzewidywalny w ofensywie.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie Yannick Bolasie, skrzydłowy sprowadzony w letnim okienku
źródło: CC 2.0, Tom Brogan
transferowym z Crystal Palace za bagatela 30 mln €! Ciemnoskóry pomocnik znakomicie zaaklimatyzował się na Goodison Park i od samego początku nawiązał niezwykłą nić porozumienia ze swoim kolegą z przedniej formacji Romelu Lukaku, który co prawda jest reprezentantem Belgii, ale również pochodzi z Demokratycznej Republiki Konga. Podstawą świetnej współpracy tej dwójki jest pewien afrykański dialekt. Jak się okazało, Bolasie i Lukaku porozumiewają się na boisku w kongijskim języku… Lingala (popularnym wśród mieszkańców Demokratycznej Republiki Konga, Angoli oraz Republiki Środkowoafrykańskiej – przyp. red.), którego oczywiście nie zna większość obrońców Premier League. Duetowi graczy Evertonu daje to dodatkową przewagę.

Bolasie podkreśla, że skuteczna komunikacja pomiędzy nim a Lukaku sprawia, że także gra całego zespołu wygląda coraz lepiej.
„Lingala jest bardzo zwięzły, co sprawia, że jest też bardzo praktyczny” – powiedział skrzydłowy Evertonu w rozmowie z portalem http://www.liverpoolecho.co.uk
Język futbolu jest podobno uniwersalny, ale dzięki znajomości afrykańskiego narzecza Bolasie i Lukaku komunikują się na boisku werbalnie, a ich wspólne ustalenia mają potem odzwierciedlenie w czynach. Dowód? Statystyki reprezentanta DRK w bieżącym sezonie ligowym. 27-latek już 4-krotnie asystował przy golach snajpera The Toffees, dzięki czemu znajduje się w ścisłej czołówce najlepszych podających angielskiej ekstraklasy.

Dodatkowo Bolasie i Lukaku po 10. kolejkach Premier League są najskuteczniejszym duetem klubowym!


Statystyki reprezentanta Czerwonych Diabłów wyglądają zresztą niemniej okazale, bowiem z 6 bramkami Lukaku jest jednym z czołowych strzelców na Wyspach.

Wracając do samej współpracy dwójki piłkarzy Evertonu, nie można przejść obojętnie obok liczb, jakie wykręcają w obecnym sezonie. Bolasie wykreował już 7 stuprocentowych sytuacji bramkowych w lidze (więcej niż jakikolwiek inny zawodnik), natomiast Lukaku najczęściej podaje piłkę właśnie do reprezentanta DRK – w ciągu 10. kolejek zagrywał mu aż 34 razy!

Oto szczegółowe statystki Yannicka Bolasiego, który w zespole z niebieskiej części Merseyside zaczyna odgrywać kluczową rolę.

stan na 2.11.2016

Duet Evertonu wydaje się być idealnie skrojony na miarę ekipy z Goodison Park. Lukaku i Bolasie coraz częściej czynią zauważalną różnicę, a pozostałe drużyny (za wyjątkiem Chelsea) nie potrafią w ostatnim czasie zatrzymać dwójki czarnoskórych piłkarzy odpowiadających za natarcia ofensywne The Toffees. Czy w przyszłości ich współpraca będzie nadal funkcjonowała na podobnych zasadach jak dotychczas, zależy nie tylko od tego, czy obrońcy pozostałych ekip nauczą się języka Lingala. Istotne będzie również to, czy rywale będą w stanie nadążać za żywiołowymi atakami najbardziej efektywnego w tej chwili duetu na Wyspach, który – jeśli znajduje się w optymalnej formie – jest w stanie rozmontować niemal każdą ekipę Premier League.

Artykuł został także opublikowany na portalu NaszFutbol.com.

środa, 9 listopada 2016

10 najgorszych trenerów Ekstraklasy w XXI wieku

źródło: Hasi Богдан Заяць, CC 3.0
Ekstraklasa jest specyficznym miejscem, w którym dochodzi do wyjątkowo częstych zmian trenerów. Najświeższym przykładem jest aktualny mistrz Polski. Tylko w ciągu ostatniego roku kalendarzowego nastąpiły już cztery roszady na stanowisku szkoleniowca Legii Warszawa! Zwolnienie Besnika Hasiego po zaledwie trzech i pół miesiącach pracy na Łazienkowskiej i zatrudnienie Jacka Magiery skłoniło nas do stworzenia rankingu 10 najgorszych trenerów Ekstraklasy w XXI wieku.

1. Miroslav Čopjak (Świt Nowy Dwór Mazowiecki, sezon 2003/04)

Czeski szkoleniowiec zapisał się niechlubnie w annałach Ekstraklasy. Po wywalczeniu awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej przy zielonym stoliku, z 10 meczów, w których prowadził klub z Mazowsza, nie odniósł choćby jednej wygranej! Miarka przebrała się po 5 porażkach z rzędu – 2 listopada 2003 roku Čopjak z hukiem został zwolniony. Mimo że osiągnął ze Świtem kompromitującą średnią 0,4 punktu na spotkanie, znalazł później zatrudnienie w innym polskim klubie – Odrze Opole, z którą nawet udało mu się awansować do II ligi. Największym problemem 53-letniego szkoleniowca było to, że miał trudny charakter i niezwykle często popadał w konflikty. Nagminnie wchodził również w niepotrzebną polemikę z arbitrami, która przeważnie kończyła się odsyłaniem na trybuny.

2. František Straka (Arka Gdynia, 2010/11)

Wydawałoby się, że zatrudnienie czeskiego trenera, który wcześniej mógł się pochwalić prowadzeniem Sparty Praga, a nawet przez moment swojej reprezentacji narodowej (1 mecz), wyjdzie Gdynianom na dobre. Tymczasem powierzenie sterów zespołu Františkowi Strace odbiło się Żółto-Niebieskim wielką czkawką. Szkoleniowiec rodem z Budziejowic piastował swoją funkcję przez 11 spotkań, z których wygrał zaledwie dwa (oprócz tego 3 zremisował i aż 6 przegrał – przyp. red.). Średnia 0,82 punktu na mecz chluby także mu nie przyniosła. Straka dał się poznać jako trener, który żywo gestykulował przy linii bocznej i kontestował niemal każdą boiskową sytuację. Podczas konferencji prasowych zdarzało mu się uronić łzę, a jedyne czego mu zabrakło, to regularnego zdobywania punktów.

3. Tomasz Unton (Lechia Gdańsk, 2014/15)

Przygoda 45-latka w roli pierwszego trenera Biało-Zielonych trwała zaledwie 57 dni. Niedoświadczony szkoleniowiec przejął zespół po Joaquimie Machado otrzymując spory kredyt zaufania od właściciela klubu Josefa Wernze’go. Unton w duecie z Maciejem Kalkowskim mieli prowadzić ekipę z Gdańska do końca 2014 roku. Rozczarowujące wyniki w lidze i szybkie odpadnięcie z Pucharu Polski (przegrana 1:2 ze Stalą Stalowa Wola – przyp. red.) sprawiły jednak, że zarząd Lechii postanowił zrezygnować z usług 46-latka już w połowie listopada. Przy bilansie zaledwie 5 punktów zdobytych w 6 spotkaniach i średnią 0,83 punktu na mecz decyzja ta wydawała się być jak najbardziej słuszna. Unton pozostał jednak w klubie i w rundzie wiosennej objął drużynę rezerw.

4. Dariusz Kubicki (Podbeskidzie Bielsko-Biała, 2015/16)

Zaledwie 138 dni wytrwał na ławce Górali Dariusz Kubicki. Niezbyt udaną kadencję rozpoczął 4 maja 2015 roku. Prowadził Bielszczan w 16 ligowych spotkaniach i zdobył w nich tylko 14 punktów (bilans 3-5-8, średnia 0,88 punktu na mecz). Cierpliwość właścicieli Podbeskidzia do Kubickiego wyczerpała się po najwyższej domowej klęsce w historii klubu z Wisłą Kraków (0:6). Były obrońca reprezentacji Polski z przeszłością w Premier League w momencie zwolnienia pozostawił zespół spod Klimczoka na odległej 14. pozycji w lidze.

5. Josef Csaplár (Wisła Płock, 2005/06 i 2006/07)

Początek pracy Czech miał wymarzony – zdobył z płockim klubem pierwszy w historii Puchar i Superpuchar Polski, a kibice niemal nosili go na rękach. Jednak z biegiem czasu było coraz gorzej. Csaplár zbytnio przywiązywał się do swoich rodaków, którzy z miejsca otrzymywali pewne miejsce w składzie Wisły. W drugim sezonie jego pracy rozwiązanie to okazało się być opłakanym w skutkach, gdyż ekipa z Mazowsza z hukiem spadła z ligi. Csaplár zwolniono dopiero po 23. kolejce sezonu 2006/07, a jego bilans zamknął się na 40 spotkaniach (8-12-20), przy stosunku bramkowym 31-68 i mizernej średniej 0,9 punktu na mecz.

6. Thomas Von Heesen (Lechia Gdańsk, 2015/16)

Niemiec od samego początku, odkąd pojawił się w klubie z Trójmiasta, imponował pewnością siebie, obiecując złote góry, co w rzeczywistości nie miało żadnego pokrycia. Dodatkowo dokonywał częstych zmian w składzie, a to mocno odbijało się na formie gdańskiego zespołu. Słynący z częstej krytyki swoich podopiecznych Von Heesen poprowadził Lechię w zaledwie 11 spotkaniach (bilans 3-2-6), a gwoździem do jego trumny była koszmarna seria 5 porażek z rzędu.

7. Besnik Hasi (Legia Warszawa, 2016/17)

Albańczyk rozpoczął pracę w Legii 3 czerwca 2016 roku i na stołku trenerskim wytrwał niewiele ponad trzy miesiące. W tym czasie poprowadził Wojskowych w 9 meczach ligowych. Bilans jego 108 dni pracy jest doprawdy zatrważający, bowiem mówimy o ekipie mistrza Polski. Zaledwie 2 wygrane, 3 remisy i aż 4 porażki dają fatalną średnią punktu na spotkanie. Po Hasim nikt na Łazienkowskiej płakać nie będzie, a do historii przejdą jego niezrozumiałe decyzje personalne. Otwarta krytyka piłkarzy w mediach, brak jakiegokolwiek autorytetu w szatni i pomysłu na zespół – taki obraz pozostawił po sobie w Warszawie był opiekun Anderlechtu.

8. Robert Warzycha (Górnik Zabrze, 2015/16)

źródło: Wwongbc, CC 3.0
Warzycha powrócił na Roosevelta po 24 latach. Trenerskie szlify zbierał w tym czasie jako szkoleniowiec amerykańskiego Columbus Crew. Początek pracy z ekipą z województwa śląskiego był dla popularnego „Gucia” nadzwyczaj udany, bowiem na mecie rozgrywek 2014/15 Zabrzanie uplasowali się na 6. miejscu. Najbardziej zapadł jednak w pamięci fakt, że oficjalnie pierwszym trenerem Górnika był wówczas… jego współpracownik Józef Dankowski. W rzeczywistości to jedbak były reprezentant Polski pociągał za sznurki z tylnego siedzenia i decydował o wszystkich sprawach taktyczno-personalnych. Innowacyjnym pomysłem, który Warzycha wprowadził na polskie boiska była taktyka 1-3-5-2. W sezonie 2015/16, po fatalnym starcie i 4 meczach z rzędu bez wygranej, Górnik zamykał ligową tabelę z zaledwie jednym punktem na koncie, w efekcie czego władze klubu postanowiły rozwiązać kontrakt z 53-letnim szkoleniowcem. W sumie Warzycha zakończył pracę z bilansem 15-16-22 i marną średnią 1,15 punktu na mecz.
 
 
9. Joaquim Machado (Lechia Gdańsk, 2014/15)

Kolejny zagraniczny szkoleniowiec Lechii, który nie zrobił furory na ławce trenerskiej. Portugalczyk zasiadał za sterami Biało-Zieloni tykko przez 9 spotkań. W tym czasie klub z Trójmiasta zwyciężył zaledwie raz na własnym terenie (z Podbeskidziem 1:0) oraz dwukrotnie na wyjeździe (z Zawiszą Bydgoszcz 2:0 i Piastem Gliwice 3:1). Tym samym Machado zakończył swoją przygodę z Biało-Zielonymi ze średnią 1,33 punktu na mecz, po czym wrócił do swojej ojczyzny, gdzie zadziwił wszystkich niespodziewanym awansem do Ligi Sagres z Tondelą.

10. Jorge Paixão (Zawisza Bydgoszcz, 2014/15)
 
Portugalczyk został zapamiętany głównie z tego, że wraz z pojawieniem się w Bydgoszczy postawił na zaciąg marnej jakości obcokrajowców, którzy nie stanowili wartości dodanej i z biegiem czasu zaczęli ciągnąć klub na samo dno ligowej tabeli. Szkoleniowiec z Półwyspu Iberyjskiego miał jednak wyborny początek, bowiem Zawisza sięgnął najpierw po Superpuchar Polski ogrywając Legię Warszawa 3:2, a następnie na inaugurację rozgrywek pokonał Koronę Kielce 2:0. Kolejne rezultaty były już zjazdem po równi pochyłej (tylko 0,43 punktu na mecz). W sumie Paixão wytrwał nad Brdą zaledwie 74 dni. Po serii 6 kolejnych porażek cierpliwość Radosława Osucha, ówczesnego właściciela ekipy z województwa kujawsko-pomorskiego, skończyła się i 50-letni szkoleniowiec w pośpiechu musiał opuszczać tonący bydgoski okręt.

Artykuł został również opublikowany na portalu NaszFutbol.com.