sobota, 31 grudnia 2016

Zachwiana kariera Anthony'ego Martiala na Old Trafford

źródło: Дмитрий Голубович, CC 2.5
Francuski napastnik został kupiony przez Manchester United niemal 16 miesięcy temu nie tylko jako wielki talent o ponadprzeciętnych umiejętnościach, ale przede wszystkim najdroższy nastolatek w historii futbolu. Anthony Martial miał być przyszłością ekipy z Old Trafford na długie lata, tymczasem po nastaniu rządów José Mourinho jego pozycja w ekipie Red Devils zaczęła słabnąć z dnia na dzień i coraz częściej mówi się, że to koniec kariery 21-latka na Wyspach. Czy jedyną szansą na odbudowanie formy jest zimowe wypożyczenie?

Start w ekipie United reprezentant Les Bleus miał wymarzony. Jeszcze za kadencji Louisa Van Gaala brawurowe rajdy na skrzydle Martiala połączone z nieprzewidywalnością i swobodą stanowiły nieodłączny, a także niezwykle efektywny atrybut MU. Nieszablonowy drybling wyłamujący się z taktycznych schematów, wygrywanie na wielkim luzie indywidualnych pojedynków – to elementy, które na stałe wpisały się w charakterystykę gry wychowanka Olympique’u Lyon. Sezon 2015/16 Anthony zakończył nawet jako najlepszy strzelec Czerwonych Diabłów – jego dorobek 11 ligowych goli w 31 meczach uzupełniały również 4 asysty.

Wraz z przyjściem na Old Trafford José Mourinho na początku obecnych rozgrywek sytuacja młodego atakującego uległa diametralnej zmianie. Portugalczyk zmarginalizował rolę Martiala, niemal całkowicie odstawiając go na boczny tor. W trwającym sezonie Francuz tylko 11 razy pojawiał się na murawie w rozgrywkach angielskiej ekstraklasy, przez co uzbierał w sumie 556 minut, a do siatki rywala trafił zaledwie raz. Nieustanna presja, której był poddawany 21-latek, a także duża powściągliwość Mourinho w stosunku do swojego podopiecznego sprawiły, że od pewnego czasu były piłkarz Monaco jest traktowany w ekipie Czerwonych Diabłów niczym piąte koło u wozu.

Geneza słabnącej pozycji Martiala w zespole z czerwonej części Manchesteru jest jednak znacznie bardziej złożona. Mourinho uważa, że Francuz potrzebuje czasu, aby zaadaptować się do stylu gry MU, tak jak swego czasu Henrikh Mkhitaryan. Sprowadzony latem z Borussii Dortmund Ormianin nie potrafił w pierwszych miesiącach sprostać wymogom Premier League, a obecnie stanowi integralną część drużyny z Old Trafford.
„Każdy piłkarz jest inny. Miałem już w tym sezonie sytuację, która była znacznie bardziej skomplikowana. Chodzi o Mkhitaryana. On zrozumiał różnicę pomiędzy mną, a innymi szkoleniowcami, z którymi miał do czynienia. Pracował niezwykle ciężko, gdy nie mógł grać, aby osiągnąć odpowiedni poziom. Wracając do Anthony’ego, on jest bardzo młody, o czym ludzie zapomnieli. W poprzednich rozgrywkach grał zupełnie inaczej niż ma to miejsce teraz. Zespół preferował futbol oparty na pasywnym posiadaniu piłki i szukaniu wolnej przestrzeni, aby zagrać do Martiala, który potrafił wykończyć akcję. Obecna kampania jest jednak znacznie trudniejsza. On potrzebuje czasu, aby przystosować się do mojej taktyki” – stwierdził Mourinho na łamach portalu metro.co.uk wyjaśniając, dlaczego Martial nie może liczyć na taryfę ulgową i tak rzadko pojawia się w obecnych rozgrywkach w pierwszym składzie Manchesteru United
Z perspektywy czasu może się wydawać, że astronomiczne pieniądze zapłacone za Martiala odbijają się Czerwonym Diabłom czkawką. Aktualny wicemistrz Europy nie cieszy się zaufaniem Mourinho głównie ze względów taktycznych i zbyt małego przykładania się do treningów. Istotny wpływ na taki obrót sprawy miały także transfery Zlatana Ibrahimovicia, Paula Pogby i Henrikha Mkhitaryana. Wobec dużej konkurencji w ofensywie, młodemu Francuzowi niezwykle trudno wywalczyć miejsce w podstawowej jedenastce United. Tym bardziej, że ostatnio na pozycji lewoskrzydłowego coraz lepiej radzi sobie Jesse Lingaard, który zaczął dystansować Anthony’ego w wyścigu o podstawowy plac. Na niekorzyść Martiala działa także fakt, że Red Devils w ostatnich tygodniach nie przegrali 9 spotkań z rzędu i notują passę 4 kolejnych ligowych zwycięstw. W związku z rosnącą dyspozycją swoich podopiecznych José Mourinho z pewnością nie będzie chciał niczego zmieniać w coraz lepiej funkcjonującym mechanizmie, więc szanse na grę napastnika rodem z Massy są znikome.

Dodatkowo, już po przyjściu Ibrahimovicia na Old Trafford w letnim okienku transferowym, Martial musiał odstąpić Szwedowi swoją ulubioną koszulkę z numerem „9”, a sam dostał „11”, co stanowiło dla młodziana pewnego rodzaju dyshonor. Pojawił się zatem kolejny punkt zapalny w trudnych relacjach z klubem i samym „Mou”, bowiem nikt wcześniej nie porozmawiał z samym zainteresowanym o tej sytuacji. Martial w odwecie… przestał obserwować profil swojego klubu na Facebooku, czym zamanifestował swoje niezadowolenie. Francuz jest wyraźnie sfrustrowany tym, że dostaje tak mało szans od José Mourinho:
„To jest irytujące siedzieć cały czas na ławce, ale z drugiej strony stanowi to próbę, którą trzeba przezwyciężyć, aby dokonać postępu. Jest to niezwykle trudne, bowiem wszystko, czego chcesz, to pomóc zespołowi. Jednak nie możesz tego zrobić, jeśli jesteś na rezerwie. Ale to są wybory trenera i trzeba je zaakceptować” – zakończył Martial w rozmowie ze Sky Sports
Francuz nie może liczyć na regularne występy w zespole 20-krotnych mistrzów Anglii, dlatego najlepszą opcją wydaje się być w tej chwili wypożyczenie do innego klubu w styczniowym okienku transferowym, o czym wspomina agent piłkarza:
„Rzeczywiście, rozważamy opcję z Sewilli, a przecież rozmawiamy o wielkim klubie. Sevilla FC jest na wysokiej pozycji w lidze hiszpańskiej i ma wspaniałego szkoleniowca. W tym momencie nie mogę powiedzieć nic więcej” – zakończył Philippe Lamboley
Ekspert ESPN i były obrońca Liverpoolu Steve Nicol uważa, że zmiana klimatu byłaby dla Martiala rozsądnym wyborem.
“Nie jestem pewny, czy pozostanie w MU byłoby dla niego dobrym ruchem. Odejście gdziekolwiek i regularne granie mogłoby mu pomóc. To jasne, że Martial nie mieści się w planach Mourinho. W tej chwili ma szczęście, jeśli w ogóle podniesie się z ławki”
Wraz z przyjściem José Mourinho hierarchia w ofensywie Czerwonych Diabłów została z góry ustalona. Pierwsze skrzypce miał grać Zlatan Ibrahimović (i rzeczywiście, Szwed ma w trwającym sezonie już 17 trafień na wszystkich frontach, a więc tyle samo co Francuz w całym poprzednim w barwach United – przyp. red.), mając do pomocy Paula Pogbę – transferowego rekordzistę świata. Rola Martiala, najdroższego nastolatka w historii futbolu, została w ekipie z Old Trafford znacząco zredukowana. Portugalski menedżer od pewnego czasu nie daje mu się zbytnio wykazać, wpuszczając przeważnie na kilkanaście ostatnich minut. Może zatem Francuz rzeczywiście powinien poważnie rozważyć ofertę z Sevilli i przenieść się do słonecznej Andaluzji, gdzie sukcesywnie odbudowuje już swoją formę jeden z piłkarzy Premier League – Samir Nasri (wypożyczony z Manchesteru City – przyp. red.), zamiast wegetować w deszczowym, mało atrakcyjnym do życia, przemysłowym Manchesterze i walczyć uporczywie o minuty w ekipie United? Minione półrocze może już bowiem uznać za stracone…
Tekst ukazał się również na portalu NaszFutbol.com.

sobota, 24 grudnia 2016

Virgil Van Dijk - najbardziej pożądany stoper świata?

Kto jest obecnie najbardziej rozchwytywanym środkowym obrońcą w Europie, a może i na świecie? Odpowiedź na to pytanie z pewnością dla wielu będzie wielkim zaskoczeniem. Ostatnie tygodnie i niemal perfekcyjna gra ekipy Southampton w defensywie, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę rozgrywki Premier League, sprawia, że nie sposób przejść obojętnie obok popisów Virgila van Dijka, lidera obrony Świętych, który urasta do miana najbardziej kompletnego stopera na Starym Kontynencie i zbiera zewsząd mnóstwo komplementów.

25-letni zawodnik Southamptonu rośnie piłkarsko z miesiąca na miesiąc, ale dopiero teraz kibice na Wyspach mogą podziwiać pełen wachlarz jego niezwykłych umiejętności gry w defensywie. Przygoda van Dijka z ekipą z St. Mary’s Stadium rozpoczęła się 1 września 2015 roku po tym, jak Celtic z rosłym obrońcą w składzie nie zdołał awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów, wobec czego postanowił go wytransferować do zespołu The Saints za sumę 15 mln €. W barwach mistrza Szkocji Holender w ciągu dwóch lat wyrobił sobie niezwykle wysoką markę i dał się poznać nie tylko ze sporych zdolności destrukcyjnych, ale także wysokiej skuteczności pod bramką rywali. W barwach The Bhoys środkowy obrońca rozegrał ponad 100 spotkań, w których trafił do siatki aż 15 razy!

Najlepszą rekomendacją dla Holendra były dodatkowo wyróżnienia indywidualne. Na szkockich boiskach przez 2 lata z rzędu był wybierany do najlepszej jedenastki sezonu oraz uznano go najlepszym piłkarzem Celticu w kampanii 2013/14. Warto także wspomnieć o tym, że The Hoops we wspomnianych rozgrywkach ustanowili ligowy rekord bez straty bramki wynoszący aż 1215 minut!

Z perspektywy czasu, wiele dały van Dijkowi występy w elitarnej Lidze Mistrzów, gdzie najpierw mógł się sprawdzić na tle renomowanych firm na czele z Milanem czy Barceloną, a następnie doświadczył niezwykle bolesnego zderzenia z rywalami pokroju Legii oraz Mariboru, które mocno zaszły Celtikowi za skórę. Dzięki tym doświadczeniom z najlepszych klubowych rozgrywek na Starym Kontynencie Holender nie tylko wzmocnił się fizycznie, ale także nabrał dużo większej pewności siebie.

Największą zadrą pozostaje dla van Dijka dwumecz w 3. rundzie kwalifikacji Champions League z sezonu 2014/15, kiedy rywalem The Bhoys była Legia Warszawa. W pierwszym spotkaniu rozegranym przy Łazienkowskiej środkowi defensorzy gości zaliczyli koszmarny występ – Nigeryjczyk Efe Ambrose otrzymał czerwoną kartkę, a Van Dijk był niemiłosiernie ogrywany przez Michała Kucharczyka, co w ostatecznym rozrachunku doprowadziło do wysokiej porażki Celtów 1:4.


W rozegranym w Edynburgu rewanżu wychowanek Willem II Tilburg także wypadł znacznie poniżej oczekiwań (wyróżnił się jedynie żółtym kartonikiem), a jego zespół schodził z murawy pokonany 0:2. Mimo ogromnej przewagi Wojskowych na boisku, to jednak Celtic mógł cieszyć się z awansu do decydującego etapu kwalifikacji LM, a to z powodu pamiętnego występu w zespole Legii nieuprawnionego do gry Bartosza Bereszyńskiego i przyznania walkowera dla Szkotów. W play-offach The Hoops wcale nie zaprezentowali się lepiej i sensacyjnie ulegli w dwumeczu słoweńskiemu Mariborowi 1:2

Virgil wcale nie zniechęcił się jednak tymi niepowodzeniami i postanowił szukać szczęścia gdzie indziej, zwłaszcza że Celtic w kolejnym sezonie po raz kolejny potknął się w ostatniej rundzie eliminacyjnej, tym razem uznając wyższość szwedzkiego Malmö FF. Po transferze na Wyspy Holender bezboleśnie zaaklimatyzował się w zespole Świętych i szybko wskoczył do podstawowego składu. W kampanii 2015/16 rozegrał aż 34 mecze, a w obecnych rozgrywkach Premier League wybiegał na murawę we wszystkich spotkaniach. W sumie nie opuścił choćby minuty, biorąc pod uwagę czas, jaki spędził na boiskach angielskiej ekstraklasy w ostatnich dwóch latach!

Już w poprzednich rozgrywkach van Dijk pokazywał w wielu meczach, że ma zadatki na obrońcę światowej klasy, natomiast w trwającym bezapelacyjnie wyrósł na pierwszoplanową postać formacji defensywnej Southamptonu, stając się jej liderem przez duże L, nawet większym niż niegdyś Dejan Lovren czy też jego obecny partner José Fonte. To w głównej mierze zasługa 25-latka, że Southampton po 17. kolejkach zajmuje wysoką, 7. pozycję w tabeli i stracił zaledwie 16 goli (trzeci wynik w lidze). Mało tego, rywale The Saints uderzali celnie na bramkę Forstera zaledwie 45 razy! Defensywa S’oton stanowi teraz niezwykle trudną do sforsowania ścianę, którą przez ostatnie 4 tygodnie udało się skruszyć jedynie Hapoelowi Beer Szewa w Lidze Europy oraz Bournemouth w Premier League.

Obecny kontrakt van Dijka obowiązuje do połowy 2022 roku, ale wobec fantastycznej postawy w ostatnich miesiącach, Holender zapewne długo miejsca na St. Mary’s Stadium nie zagrzeje. Zdaniem legendy Świętych Matthew’a Le Tissiera suma odstępnego za holenderskiego stopera będzie zawrotna:
„Patrząc na jego grę śmiało można powiedzieć, że van Dijk jest wart od 40 do 50 mln £. Byłbym jednak zaskoczony, gdyby odszedł, bo podpisał długoterminową umowę” – stwierdził Le Tissier na łamach dziennika „Daily Mail”
Obserwując co tydzień występy van Dijka w Premier League można zauważyć wiele podobieństw w stylu gry do Jaapa Stama, byłego reprezentanta Oranje i Manchesteru United, a obecnie trenera pracującego w Reading. VVD imponuje na angielskich boiskach nie tylko odwagą i skuteczną, bezpardonową walką z czołowymi napastnikami, ale także niezwykle wysokimi wskaźnikami efektywności w pojedynkach z rywalami, bowiem wygrał ich już w tym sezonie 124!

Stoper Southamptonu króluje nie tylko na ziemi, ale również w powietrzu. W lidze podopieczny Claude’a Puel’a nie ma sobie równych w tym elemencie gry. Poniżej znakomite liczby van Dijka na tle innych obrońców angielskiej ekstraklasy:

źródło: Squawka
Van Dijk w ciągu dwóch sezonów z solidnego obrońcy wyrósł na czołowego stopera na Wyspach. Nic dziwnego, że zaczął wzbudzać zainteresowanie potężnych angielskich klubów. Menedżer zawodnika nie może się opędzić od ofert napływających niemal co chwilę, bowiem w swoich szeregach defensora The Saints chciałyby mieć wszystkie topowe drużyny Premier League na czele z Manchesterami: United i City, Liverpoolem czy Chelsea. Obok znakomitej formy reprezentanta Holandii nie przechodzą obojętnie również inne europejskie zespoły. Ostatnio w spekulacjach prasowych coraz częściej przewijała się nazwa Paris Saint-Germain, ale kwestią sporną pozostawała klauzula odejścia van Dijka z ekipy z St. Mary’s Stadium, która miała wynosić 25 mln £. Wątpliwości rozwiał trener Southamptonu Claude Puel:
„To nie jest prawda. Po wszystkich plotkach, które pojawiały się w ostatnich dniach, nie będę już tego więcej komentował. Virgil jest dla nas najważniejszym graczem. Dla mnie nie ma możliwości, aby mógł odejść teraz”
Szczególną uwagę potencjalnych nowych pracodawców zwróciły z pewnością fenomenalne występy van Dijka przeciwko Liverpoolowi, Evertonowi, Stoke oraz Middlesbrough, w których Święci nie stracili ani jednej bramki. Te spotkania okazały się być jednocześnie punktami kulminacyjnymi dla dynamicznego rozwoju stopera The Saints.
Mierzący aż 193 cm wzrostu Holender we wspomnianych spotkaniach zachwycił swoją grą niemal wszystkich ekspertów na Wyspach. Już trzy razy był wybierany na gracza meczu, a w całosezonowej klasyfikacji Premier League według serwisu WhoScored.com zajmuje okazałe 11. miejsce ze średnią not 7,53. Szkoleniowiec Świętych nie ma żadnych wątpliwości, że jego najlepszy obrońca cały czas się rozwija i w przyszłości może stać się jednym z najlepszych defensorów świata:
„Myślę, że Virgil od początku sezonu zanotował wielki postęp. Imponuje pod względem taktycznym, jak i technicznym. Wygrywane przez niego pojedynki są fantastyczne! Dla mnie on ma na tyle dużo jakości, aby stać się obrońcą doskonałym. Musi tylko kontynuować swoją pracę, aby robić stałe postępy” – wychwalał swojego podopiecznego Claude Puel
Bardzo pochlebnie o van Dijku wypowiada się również ekspert Sky Sports Jamie Redknapp:
„Polubiłem go odkąd był w Celticu. Przyszedł do Premier League i sprawia, że wszystko staje się proste. On ma te cechy, które powinien posiadać klasowy obrońca. Jest nie tylko wysoki, ale również szybki. To nowocześnie grający środkowy defensor, który dodatkowo potrafi szarżować z piłką przy nodze. W przyszłości wielkie kluby stoją przed nim otworem, włącznie z Realem Madryt czy Barceloną”
Były pomocnik reprezentacji Anglii i Liverpoolu w programie „Super Sunday” emitowanym na antenie Sky Sports odniósł się także do słabych stron Holendra:
„Jest często zbyt wyluzowany, ponieważ mecz jest dla niego zbyt łatwy”
Już w sezonie 2015/16 Virgil van Dijk udowodnił, że ma ogromny potencjał. W poprzednich rozgrywkach wygrał bowiem aż 163 pojedynki, czyli aż o 30% więcej niż inni czołowi piłkarze odpowiedzialni za destrukcję! W trwającej kampanii tylko potwierdza swoje walory, zwłaszcza w grze powietrznej. Jedyne, czego mu brakuje, to gole, gdyż w lidze nie zdobył jeszcze ani jednej bramki. Holender rekompensuje to sobie jednak w Lidze Europy, gdzie w 6 meczach grupowych już dwukrotnie posyłał piłkę do siatki rywali.

Stoper rodem z Bredy w ciągu kilkunastu miesięcy wyrósł na największą gwiazdę ekipy z St. Mary’s Stadium. Swoimi efektownymi interwencjami oraz pewnością siebie powoli zbliża się klasą do najlepszych obrońców na Starym Kontynencie. Nieprzypadkowo w kontekście ewentualnego transferu 25-latka w brytyjskiej prasie przewijają się sumy oscylujące w granicach 40 mln £. Holender trzyma obecnie w ryzach całą defensywę Southamptonu, dlatego określenie „najlepszy stoper na Wyspach” zaczyna nabierać coraz bardziej realnych kształtów. Pytanie na teraz brzmi, nie czy Święci zdołają utrzymać go w swoim zespole, tylko jak długo?

Tekst ukazał się również na portalu NaszFutbol.com.

sobota, 17 grudnia 2016

Sunderland znowu walczy o utrzymanie. Defoe i Anichebe ostatnią deską ratunku

źródło: CC 4.0, Egghead06
Prawdziwą huśtawkę nastrojów przeżywają w obecnych rozgrywkach Premier League fani Czarnych Kotów. Po koszmarnym początku sezonu i serii 10 meczów z rzędu bez zwycięstwa, Sunderland dopiero w 11. kolejce przełamał niekorzystną passę odnosząc premierowe zwycięstwo w kampanii 2016/17. W miniony weekend Czarne Koty ponownie osunęły się na samo dno ligowej tabeli. Ekipie Davida Moyesa mocno zatem zagląda w oczy widmo degradacji. Czy szkocki trener znajdzie skuteczne antidotum, aby uratować miejsce w angielskiej elicie dla klubu z hrabstwa Tyne and Wear?

Sunderland obudził się z letargu dopiero na początku listopada. Wygrane nad Bournemouth i Hull zwiastowały, że The Black Cats na dobre porzucili miano czerwonej latarni Premier League. Co prawda efektowną wygraną 3:0 na ekipą Mike’a Phelana przedzieliła porażka 0:2 z Liverpoolem, ale kolejny triumf nad wciąż panującym mistrzem Anglii Leicester City rozbudził apetyty i wlał nadzieję w serca sympatyków ze Stadium of Light, że sezon nie jest jeszcze stracony.

Dopiero ostatnia konfrontacja, nazwana starciem na szczycie dna ligowej tabeli, boleśnie zweryfikowała tę tezę. Porażka aż 0:3 z pikującą wówczas Swansea City ponownie zepchnęła ekipę Davida Moyesa na ostatnie miejsce w lidze. Obecna sytuacja jak żywo przypomina poprzednie rozgrywki, kiedy Czarne Koty również rozpaczliwie broniły się przed degradacją, ale bramki strzelane przez Jermaina Defoe okazały się być na wagę złota i pozwoliły ostatecznie zachować ekstraklasę dla hrabstwa Tyne and Wear (inny reprezentant tego regionu, Newcastle United, spadł w poprzednim sezonie – przyp. red.).

Sunderland w 15 meczach bieżącej kampanii Premier League odniósł tylko 3 wygrane i zanotował aż 10 porażek, najwięcej ze wszystkich drużyn w stawce. Bilans bramkowy 14:27 wygląda równie koszmarnie – w tej chwili tylko Middlesbrough ma na koncie mniej zdobytych goli.

Winny trener?

Cieniem na słabą postawę zespołu SAFC kładzie się praca Davida Moyesa. Szkot w lipcu 2015 roku zastąpił na Stadium of Light Sama Allardyce’a i wówczas mogło się wydawać, że 53-latek jest trenerem, który świetnie będzie pasował do profilu klubu. I chociaż ostatnie niepowodzenia w Manchesterze United i Realu Sociedad mocno nadszarpnęły reputację Moyesa, to kilka lat temu, zasiadając na ławce Evertonu, dał się poznać jako solidny menedżer z niezłym warsztatem i metodami, które przynosiły skutek. Urodzony w Glasgow szkoleniowiec powrócił więc na Wyspy, aby udowodnić wszystkim malkontentom, którzy postawili na nim krzyżyk, że jest w stanie osiągać podobne wyniki jak z drużyną z niebieskiej części Merseysde. Tymczasem Moyes zaliczył niezwykle bolesne zderzenie z rzeczywistością. W pierwszych 10. kolejkach Sunderland pod wodzą Szkota przeszedł do annałów Premier League zaliczając najgorszy start w historii angielskiej ekstraklasy!

źródło: Daily Mail
To zresztą nie pierwszyzna, bowiem Czarne Koty już od siedmiu sezonów nie potrafią udanie zainaugurować rozgrywek ligowych:
Klucz do poprawy wyników zdaje się leżeć w udoskonaleniu pewnych aspektów rzemiosła piłkarskiego. Wskaźnik skuteczności celnych podań Sunderlandu jest bardzo niski i wynosi obecnie zaledwie 73 %, tyle samo co Leicester City i Watford. Tylko ekipy Burnley (72%) i West Bromwich (71%) mają odrobinę gorszy współczynnik.

Źródło: Squawka
Dodatkowo dramatycznie słabo wygląda liczba strzałów oddawanych przez piłkarzy The Black Cats. Ich średnia wynosi 9,9 na mecz, co oznacza, że ekipa ze Stadium of Light w tym względzie zajmuje czwarte miejsce od końca w całej Premier League. Innym zarzutem kierowanym w stronę szkockiego menedżera jest brak jakiejkolwiek stabilizacji składu. Moyes w trwających rozgrywkach ligowych korzystał z usług aż 27 piłkarzy, co niekorzystnie odbija się na formie wielu graczy. Tak znaczące rotacje i przetasowania z pewnością nie pomagają Sunderlandowi w osiąganiu dobrych wyników.

W duecie snajperów nadzieja

Wybawienia z opresji należy szukać w duecie szalenie skutecznych napastników. Kibice zasiadający na Stadium of Light wierzą, że dzięki Jermainowi Defoe i Victorowi Aniechebe scenariusz o utrzymaniu w elicie jest jak najbardziej realny. Ciemnoskórzy snajperzy mają teraz żelazne miejsce w podstawowej jedenastce SAFC i w preferowanej przez Moyesa taktyce 1-4-4-2 pełnią kluczowe role. Obaj znakomicie uzupełniają się na boisku. Defoe – filigranowy, niski, a przy tym niezwykle szybki i dynamiczny, Anichebe natomiast – silny fizycznie, wysoki, dobrze zbudowany i mocno stojący na nogach, mówiąc krótko, idealny partner dla 34-letniego Anglika. Duet atakujących Sunderlandu zdobył już w sumie 11 goli, z czego 8 sam Defoe!

Były (?) reprezentant Synów Albionu, mimo zaawansowanego wieku, przeżywa na Stadium of Light kolejną młodość. Defoe jest niczym wino, bo im starszy, tym lepszy, czyli bardziej skuteczny. W klasyfikacji wszech czasów angielskiej ekstraklasy Jermain awansował niedawno na 8. pozycję z dorobkiem 151 goli. Wychowanek West Hamu cały czas utrzymuje niezwykle wysoki poziom i strzela bramki niczym na zawołanie – po prostu rasowy snajper. W czym tkwi sekret jego doskonałej formy? Napastnik Czarnych Kotów ma swoje zasady, które wielu mogłyby zaskoczyć. Nie chodzi tu wyłącznie o jogę i zabiegi związane z krioterapią, ale przede wszystkim całkowitą abstynencję od od alkoholu, która jest ponoć kluczem do utrzymywania wysokiej dyspozycji W wywiadzie dla brytyjskiego tabloidu Daily Mail zawodnik opowiedział pewną osobistą historię:
„Nigdy tego nie mówiłem, ale mój tata nadużywał alkoholu (zmarł na raka gardła w 2012 roku – przyp. red.). Mama zawsze mi powtarzała: „Staraj się nie pić, jeżeli możesz. Nie przyzwyczajaj się do tego, ponieważ nie jest to ci potrzebne, jeżeli chcesz grać na najwyższym poziomie przez wiele lat i być w formie” – zwierzył się Defoe
źródło: The Bohs, CC 2.0
Wracając zaś do Victora Anichebe’a, Nigeryjczyk przybył na Stadium of Light w letnim okienku transferowym w formie bezgotówkowej transakcji z West Bromwich Albion i bez cienia ryzyka można pokusić się o stwierdzenie, że była to znakomita inwestycja Sunderlandu. Powrót 28-latka do piłkarskiego świata żywych po kilku miesięcznej pauzie i nagła eksplozja formy była zaskoczeniem dla całego środowiska na Wyspach. Anichebe znakomicie wkomponował się do składu Czarnych Kotów za sprawą Davida Moyes’a, pomimo tego, że przez wiele miesięcy nie trenował i przyszedł do zespołu dopiero na początku września 2015 roku. Szkocki menedżer obdarzył swojego byłego podopiecznego z Evertonu dużym zaufaniem i potraktował niczym syna marnotrawnego. Dość powiedzieć, że od maja ubiegłego roku 28-latek przez trzy miesiące opalał się w blasku kalifornijskich plaż po rozwiązaniu kontraktu z West Bromem. Zadziwiające efekty pracy piłkarza rodem z Lagos, który wcale nie zaniedbał swojej formy fizycznej i podczas pobytu w Los Angeles zatrudnił osobistego trenera Nicky’ego Holendra, znanego w świecie celebrytów fitness guru, możemy teraz podziwiać na boiskach Premier League. Afrykanin dzielnie sekunduje Defoe i jest to jeden z nielicznych pozytywów w grze Sunderlandu w trwającym sezonie. Wspaniała forma napastnika przypominającego sylwetką gladiatora nie uszła również uwadze dyrektora technicznego reprezentacji Super Orłów Gernota Rohra. Anichebe został powołany do kadry narodowej na towarzyskie mecze z WKS i Senegalem po raz pierwszy od 2011 roku!

David Moyes właśnie od momentu pojawienia się Anichebe w pierwszym składzie (5.11.2016 r. – przyp. red.) postanowił nieco skorygować taktykę. Dotychczas formacja ofensywna Czarnych Kotów opierała się jedynie na kreatywności i skuteczności Defoe, który w ataku był osamotniony i nie miał praktycznie żadnego wsparcia ze strony pomocników. Efektem tego była koszmarna seria, którą przerwała dopiero wyjazdowa wygrana z Bournemouth. Victor wybiegł wówczas w podstawowej jedenastce i w tandemie z bardziej doświadczonym kolegą znakomicie funkcjonował – najpierw zaliczył trafienie po asyście Anglika, a następnie sam Defoe przesądził o wygranej Sunderlandu. Warto zwrócić uwagę na fakt, że ekipa ze Stadium of Light wygrała aż 3 z 5 spotkań, gdy obaj napastnicy występowali razem od pierwszej minuty.

Zachwycony ostatnimi występami byłego gracza West Bromu jest jego szkoleniowiec. Moyes podkreśla, jak ważnym i uniwersalnym graczem w jego taktycznej układance jest Anichebe, który nie tylko potrafi przetrzymać piłkę i poważne zagrozić bramce rywala, ale również, jeśli trzeba, doskonale sprawdza się w obowiązkach defensywnych. Podczas wygranego meczu z Leicester City to właśnie Nigeryjczyk wspomagał biegającego na lewej stronie obrony Patricka van Aanholta.
„On pozwala nam budować formę. Czasami zmieniamy pozycję graczy na boisku – z lewej do środka, czy też na prawą stronę. Tego niekiedy potrzebujemy, aby dostosować się do wymogów gry. Dzisiaj był jak młody Didier Drogba!” – tak David Moyes komplementował Anichebe po wygranym spotkaniu z Hull City, w którym napastnik zdobył 2 gole.
Nie jest wcale wykluczone, że Sunderland, pomimo okupowania obecnie ostatniej pozycji w ligowej tabeli, znowu zdoła cudownie uratować się przed spadkiem. Czarne Koty dysponują duetem znakomicie usposobionych napastników oraz niezwykle utalentowanym i młodym, bo zaledwie 22-letnim bramkarzem Jordanem Pickfordem (aż 58 obron, co daje drugi wynik w lidze ze średnią 72% skuteczności – dod. red.). To aktualnie wszystko, co mają najlepszego w klubie ze Stadium of Light. Światełko, które tli się w tunelu na szczęśliwe zakończenie sezonu, oznaczające utrzymanie w Premier League, za sprawą wspomnianego powyżej tercetu jest dla Sunderlandu wciąż jak najbardziej możliwe.

Tekst ukazał się również na portalu Naszfutbol.com.

sobota, 3 grudnia 2016

Niskie loty Orłów. Zapaści Crystal Palace nie widać końca

W zeszłym sezonie postawa Crystal Palace była niezwykle miłym zaskoczeniem. Orły były wynoszone pod niebiosa i momentami latały niezwykle wysoko. Oprócz pewnego utrzymania w elicie angielskiej ekstraklasy (15. pozycja), londyński zespół okrasił udaną kampanię awansem aż do finału Pucharu Anglii, gdzie w decydującej rozgrywce musiał uznać wyższość Manchesteru United. Doceniona została również praca trenera ekipy z Selhust Park Alana Pardewa, którego wybrano na najlepszego menadżera ligowych rozgrywek 2015/16. Jakże inaczej wygląda obecna sytuacja Palace, które od kilku tygodni znajduje się w poważnej zapaści.

źródło: CC 2.0, James Boyes
Sezon 2016/17 jest jednym wielkim pasmem rozczarowań i bolesnych upokorzeń. Crystal Palace po 13. kolejkach zajmuje fatalne 17. miejsce w Premier League z miernym dorobkiem zaledwie 11 punktów. W ostatnich 6 meczach gracze Alana Pardew’a nie zdobyli ani jednego punktu, tracąc przy tym aż 18 bramek!

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że obecna sytuacja, w której znalazła się ekipa Crystal Palace nie miała prawa się wydarzyć. Przemyślana polityka transferowa w letnim okienku (sprowadzenie do klubu Christiana Benteke, Jamesa Tomkinsa, Androsa Townsenda, Steve’a Mandandę, Loica Remy’ego oraz Mathieu Falminiego), ustabilizowana pozycja Alana Pardew’a, który sprawuje swoją funkcję od 3 stycznia 2015 roku oraz fantastyczny finisz na mecie poprzednich rozgrywek wskazywały raczej, że Orły nie będą przysłowiowym chłopcem do bicia i każdy angielski klub będzie musiał się liczyć z londyńskim zespołem. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała ten stan i okazała się być diametralnie inna. Crystal Palace znalazł się w niezwykle trudnym położeniu, bowiem po 1/3 sezonu zaledwie lepszym bilansem bramkowym wyprzedza Hull City, które zajmuje obecnie miejsce spadkowe.

Fatalna seria i ostatnie wyniki to nie jedyny powód słabej gry Orłów w sezonie 2016/17. Warto także zwrócić uwagę na fakt iż w poprzednich rozgrywkach Pardew wykrzesał spośród zawodników cały maksymalny potencjał. Obecnie trudno cokolwiek dobrego powiedzieć o formie wielu graczy z podstawowej jedenastki. Gra drużyny z Selhust Park uległa bardzo dużemu załamaniu i nie prezentuje świeżości, wystarczającego zaangażowania, którą imponowała w poprzednich rozgrywkach. Najlepszy snajper zespołu Christian Benteke – 5 ligowych trafień – w wielu spotkaniach znika na długie fragmenty, będąc cieniem gracza, który swego czasu błyszczał, jeszcze w barwach Aston Villi. Wtedy przez pełne 90 minut był pod grą, szukał wielu rozwiązań wykończenia akcji i dodatkowo był niezwykle skuteczny. Obecnie belgijskiemu snajperowi bardzo dużo brakuje do optymalnej formy. Najlepszym potwierdzeniem jest mierna postawa Benteke w spotkaniach domowych. 25-latek na Selhust Park ani razu nie trafił jeszcze do siatki, a wszystkie swoje bramki zdobył w starciach wyjazdowych! Na domiar złego w ostatniej ligowej potyczce ze Swansea fatalnej kontuzji zerwania więzadła krzyżowego doznał Connor Wickham, autor 2 ligowych trafień i w sezonie 2016/17 nie pojawi się już na boisku, co oznacza, że jeszcze większy ciężar i odpowiedzialność za strzelanie goli spadnie na Benteke, bowiem z gry wyłączony jest także Loïc Rémy, napastnik wypożyczony z Chelsea.
Pasja, dobra organizacja gry, wdzięk, zaangażowanie i poświęcenie to elementy, które określały obronną grę Orłów w poprzednim sezonie. Obecnie każdemu piłkarzowi z linii defensywnej są one całkowicie obce, nie wspominając już o cechach przywódczych. Dominuje chaos, niechlujstwo oraz niezdarność. Niskie loty Orłów i związane z tym nagłe załamanie formy obrońców jest jednym z głównych powodów obniżki jakości gry podopiecznych Alana Pardew’a. Orły spisują się znacznie poniżej oczekiwań w tej formacji,  mając jedną z najgorszych defensyw w angielskiej ekstraklasie. Popełnili aż 9 indywidualnych błędów, z których aż 3 skończyły się bezpośrednio bramką dla rywali i zajmują niechlubne pierwsze miejsce w tej klasyfikacji. Ostatnia ligowy mecz i porażka 4:5 ze Swansea uwypukliły, jak wielkie problemy mają The Eagles z utrzymaniem właściwego poziomu koncentracji, a także odpowiednim ustawianiem się podczas stałych fragmentów gry dla rywali.

Aż 4 z 5 trafień dla Łabędzi padło wówczas po dośrodkowaniach z rzutów wolnych bądź rożnych! W całej Premier League trudno znaleźć inną równie słabą drużynę, tracącą masowo gole po takich zagraniach. Poniżej statystyka, która obnaża braki defensywne Orłów przy stałych fragmentach gry.
źródło: BBC Sport
Dodatkowo obaj bramkarze Crystal Palace, Steve Mandanda i Wayne Hennessey musieli wyciągać piłkę z siatki aż 26 razy, co nie wystawia im oraz ich kolegom najlepszego świadectwa. Francuski bramkarz w 9 spotkaniach na 56 strzałów nie zapobiegł utracie 21 bramek!

Poniżej czołowa „10” klubów Premier League z największą liczbą straconych bramek w trwającym sezonie (stan po 13 kolejkach):

źródło: squawka.com






Innym czynnikiem determinującym bardzo słabą postawę Crystal Palace jest gra linii pomocy, która dramatycznie obniżyła loty w trwających rozgrywkach. Jej jakość pozostawia wiele do życzenia, a tacy zawodnicy jak Jason Puncheon, Yohan Cabaye, James McArthur, Andros Townsend czy też Wilfried Zaha są nie tylko zbyt statyczni w przeprowadzaniu akcji ofensywnych, ale też coraz rzadziej potrafią wykreować dobrą sytuację strzelecką swoim kolegom. W sumie po 13. rozegranych seriach gracze środka pola Orłów zanotowali tylko 114 kluczowych podań, które zamieniły się na zaledwie 15 asyst. Prym w takich zagraniach wiedzie Wilfried Zaha, który jako jeden z nielicznych wznosi się na wyżyny swoich umiejętności, bowiem już 5 razy otwierał kolegom, drogę do bramki, w tym 4 finalne podania i jedną bramkę zanotował w 5 ostatnich meczach!
Jeżeli spojrzymy jednak na inną statystykę 24-latka, biorącą pod uwagę największą liczbę strat w Premier League w sezonie 2016/17 to okaże się, że świeżo upieczony reprezentant WKS-u (niespodziewanie zrezygnował z barw narodowych Anglii) przewodzi tej niechlubnej klasyfikacji ze średnią 3,6! W sumie po 12 rozegranych meczach Zaha aż 43 razy nie był w stanie utrzymać piłki przy nodze!
Kolejnym piłkarzem, od którego należy wymagać znacznie więcej jest Andros Townsend. Były gracz Tottenhamu przychodził na Selhust Park w letnim okienku transferowym za niebagatelną sumkę 13 mln € ze zdegradowanego Newcastle United. 25-letni pomocnik jest jednym z synonimów upadku Orłów w trwających rozgrywkach. W 13 spotkaniach tylko raz wpisał się na listę strzelców i nie brał udział w ani jednej kluczowej akcji swojego zespołu, zakończonego bramką. Townsend po przybyciu na Selhust Park gdzieś zatracił swoje główne walory, czyli umiejętność dryblingu oraz mocny strzał z dystansu. Dodatkowo Andros we wspomnianym wyżej rankingu zajmuje miejsce numer 4 z aż 36 stratami w 13 meczach ligowych tego sezonu!

Wyniki osiągane przez Crystal Palace w ostatnich tygodniach z pewnością nie bronią szkoleniowca. Orły nie zaznały smaku zwycięstwa w Premier League od 24 września, kiedy to w dramatycznych okolicznościach pokonały na Stadium of Light ekipę Sunderlandu 3:2. Posada 55-letniego Anglika zawisła na włosku. Prezes klubu Steve Parish powoli traci cierpliwość i w gronie ewentualnych następców widzi m.in. Roberto Manciniego, Roya Hodgsona czy też Sama Allardyce’a. W 2016 roku bilans Pardew wygląda bardzo mizernie. W 32. spotkaniach pod jego wodzą Crystal Palace odniosło zaledwie 5 skromnych wygranych, przy pokaźnej liczbie 20 porażek! Presja, która towarzyszy Pardew jest coraz większa, a z każdą kolejną przegraną jego pozycja słabnie w ekipie z Selhurst Park.

W sobotnim programie „Match of The Day” emitowanym w stacji BBC Sport Phil Neville, były zawodnik Manchesteru United, a obecnie ekspert telewizyjny, odniósł się do formy ekipy Palace, a także jej trenera, który powoli traci grunt pod nogami.
„W poprzednim sezonie pod wodzą Pardew, Orły mogły się pochwalić imponującym rekordem i niezwykle szczelną defensywą, która wspólnie z Tottenhamem straciła zaledwie 7 bramek po stałych fragmentach w 38 meczach w Premier League! Obecnie, jeśli grasz przeciwko Palace, wiadomo, że istnieje 60-70% prawdopodobieństwo, że zdobędziesz bramkę w taki sposób. Ponadto strzelanie bramek nie stanowi żadnego problemu dla ekipy Pardew’a. On posiada graczy, którzy nie tylko potrafią posłać piłkę do siatki, ale również preferuje taki system gry, w którym wykorzystywane są obie flanki i ma miejsce dużo crossowych podań. Nie sądzę, aby ostatnia porażka Palace kosztowała trenera posadę. Pardew jest szczęśliwy, a właściciel klubu Steve Parrish to rozsądny człowiek – rozumie futbol, widzi co się dzieje i wie o tym, że zespół posiada dobrego szkoleniowca” – podsumowuje Neville, którego słowa są przytaczane w portalu BBC.com
Prezes klubu Steve Parrish  doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, ale wydaje się, że da jeszcze szansę Pardew na odkupienie win, pomimo tego, że Anglik ma najgorszą passę na Wyspach w 2016 roku, biorąc pod uwagę 4 najwyższe klasy rozgrywkowe! W 32 meczach 55-latek wywalczył z ekipę z Selhust Park zaledwie 22 punkty, co daje koszmarną średnią 0,69 punktu na mecz. Najbliższy miesiąc i trudny kalendarz gier dadzą odpowiedzieć na pytanie, czy Pardew zdoła uratować swoją posadę? Po meczach z Southamptonem i Hull City, kolejne konfrontacje z silnymi przeciwnikami pokroju Man Utd, Arsenalu czy też Chelsea będą sprawdzianami najwyższej wagi, a także grą dla Pardew o pozostanie na Selhurst Park.
Anglik nie ma żadnych planów, aby opuścić klub z Londynu i w wywiadzie, którego słowa cytuje portal FourFourTwo emanuje pewnością siebie:

 Jestem doświadczonym menadżerem. W takiej sytuacji byłem już wiele razy. To mój 9 sezon w Premier League i chciałbym mieć „10” w Crystal Palace. Wiem, w jakim miejscu się znajduję. Jestem realistą. Nikt nie jest nietykalny, ale już to przerabiałem i nigdy nie pytałem o zapewnienie kierownictwa. Muszę się przyjrzeć wszystkim problemom i mieć pewność, że cały zarząd jest ze mną. Nigdy nie odszedłbym sam z tego klubu. To jest dokładnie taka sama presja, z jaką zmagałem się, pracując w Newcastle i West Hamie, kiedy przechodziliśmy przez trudny okres, ale tutaj jest to dla mnie bardziej osobiste ze względu na rodzinę i przyjaciół, którzy są kibicami Crystal Palace”Alan Pardew
 
Czy los Alana Pardew’a zostanie przypieczętowany? Przekonamy się w najbliższych tygodniach…

Tekst ukazał się roównież na portalu NaszFutbol.com.

sobota, 26 listopada 2016

Cienki śpiew Łabędzi. Swansea drży o utrzymanie w Premier League

źródło: Christopher Elkins, CC 2.0
Pogrążona w kryzysie ekipa Swansea City notuje najgorszy start w swojej niespełna sześcioletniej historii w Premier League. Po 12. kolejkach Łukasz Fabiański wraz z kolegami zajmują ostatnią pozycję w tabeli z dorobkiem zaledwie jednej wygranej! Podopieczni Boba Bradleya niebezpiecznie dryfują w stronę Championship, co byłoby dla walijskiego klubu totalną katastrofą. Szereg zawirowań wokół zespołu z Liberty Stadium może częściowo tłumaczyć fatalną postawę Łabędzi w obecnym sezonie.

Już samo porównanie wyników Swansea z kampanii 2015/16 i obecnej pokazuje, jak istotny zjazd zaliczył klub z południa Walii. W ubiegłym roku na tym etapie sezonu angielskiej ekstraklasy Łabędzie miały na koncie aż 7 oczek więcej niż obecnie i plasowały się na 14. pozycji. Teraz zespół jest totalnie rozbity i na dobre utkwił na samym dnie ligowej tabeli.
Wpływ na katastrofalną formę The Swans w pierwszej części sezonu ma przede wszystkim bałagan związany z częstymi zmianami w sztabie trenerskim. Po serii słabych wyników za pracę podziękowano Francesco Guidolinowi, który piastował funkcję szkoleniowca od stycznia 2016 roku. W ubiegłej kampanii 61-letniemu Włochowi udało się jeszcze uratować dla walijskiego klubu ligowy byt w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale początek obecnej to już prawdziwy koszmar. Łabędzie zakotwiczyły w strefie spadkowej i tkwią w niej już od kilku kolejek.

Wobec tego stery zespołu powierzono Bobowi Bradleyowi, który w latach 2006-11 był selekcjonerem reprezentacji USA. Z przyjściem na Liberty Stadium 58-letniego Jankesa wiązano duże nadzieje, bowiem został on pierwszym trenerem ze Stanów Zjednoczonych, który podjął się pracy Premier League – jednej z najbardziej wymagających lig na świecie.

Bradley nie zdołał jednak ugasić pożaru w Swansea. W pięciu meczach pod jego wodzą Łabędzie przegrały aż 3 mecze i straciły w sumie 10 bramek. Zatrudnienie Amerykanina okazało się więc kompletnym nieporozumieniem. Nieznajomość brytyjskich realiów oraz praca w zupełnie innym środowisku najzwyczajniej go przerosła.
Ki Sung-Yeung, południowokoreański pomocnik Łabędzi, broni 58-letniego szkoleniowca, który w klubie pracuje dopiero od miesiąca i w związku z tym miał bardzo mało czasu, aby uporządkować grę Swansea.
„Zespół jest na ostatnim miejscu, więc atmosfera nie może być dobra. Czujemy ogromną presję. Aby ją przezwyciężyć, potrzebujemy wygranej jak najszybciej – wtedy będziemy mogli myśleć o ucieczce ze strefy spadkowej. Bob Bradley próbuje coś wymyślić dla zespołu, ale nie jest łatwo zmienić drużynę w miesiąc. Nadchodzące spotkania będą niezwykle istotne. Miałem już doświadczenie związane z walką o utrzymanie, więc dobrze znam taką sytuację. Nie mogę sam poprowadzić zespołu do zwycięstw, ale staram się pracować z kolegami, aby uporać się z kryzysem” – powiedział w wywiadzie dla goal.com
Powodów fatalnej dyspozycji defensywy Swansea należy się doszukiwać w ogromnym osłabieniu zespołu w letnim okienku transferowym. Odejście kapitana Ashleya Williamsa do Evertonu pozostawiło wielką wyrwę w linii obrony. Łabędzie zostały pozbawione lidera, piłkarza, który przenosił dużo pewności siebie na kolegów i zapewniał spokój całej formacji. Jak ważnym graczem dla Swansea był Williams niech świadczy fakt, że reprezentant Walii w trwających rozgrywkach już 82 razy zażegnywał niebezpieczeństwo pod bramką The Toffees, czyli więcej niż 8 defensorów The Swans razem wziętych!

Na Wyspach media kontestują także niezbyt trafione wybory personalne amerykańskiego szkoleniowca. Bradley często zmienia zestawienie obrońców, co z pewnością nie działa korzystnie na postawę defensywy Swansea. W przegranym meczu z Arsenalem (2:3) formację tą tworzyli Kyle Naughton, Federico Fernández, Jordi Amat i Neil Taylor. Zaledwie tydzień później w domowej potyczce z Watfordem Amerykanin wymienił niemal cały blok obronny! W pierwszym składzie ostał się tylko Naughton na prawej stronie, a pozostałe miejsca zajęli: na środku – zamiast stoperów rodem z Hiszpanii – Alfie Mawson i Mike Van der Hoorn, a na lewej flance Stephen Kingsley. Kolejne spotkanie ze Stoke City i kolejna roszada w obronie – w miejsce Szkota Kingsleya wskoczył Neil Taylor. Przedostatni mecz z Manchestetem United – tym razem jako prawy obrońca biegał Àngel Rangel. To oznacza, że pod wodzą Bradleya Łabędzie ani razu nie zagrały w identycznym ustawieniu w defensywie! Częste zmiany w składzie walijskiego zespołu doprowadziły w tym czasie do straty aż 13 punktów. Poniżej statystyka przedstawiająca zatrważającą liczbę błędów The Swans w asekuracji w trwającym sezonie ligowym (aż 3 sprokurowane rzuty karne!):


Nie może zatem dziwić, że Łukasz Fabiański należy w obecnych rozgrywkach do najgorszych bramkarzy w lidze, biorąc pod uwagę liczbę puszczonych goli. „Fabian” wyjmował piłkę z siatki już 21 razy, ale sytuacja związana z częstymi rotacjami w formacji obronnej z pewnością pracy Polakowi nie ułatwia. Co gorsza, 31-latek nie ma nawet sposobności, aby się wykazać. Oczywiście swoje na sumieniu ma także kadrowicz Adama Nawałki. W bieżącej kampanii ligowej Fabiański zatrzymał zaledwie 32 uderzenia rywali, a jego wskaźnik udanych interwencji wynosi tylko 60% i jest najgorszy w angielskiej ekstraklasie. Być może nadszedł czas, aby były golkiper Arsenalu zmienił otoczenie, ponieważ granie na zapleczu Premier League byłoby dla niego sporym regresem. Wychowanek Andrzeja Dawidziuka wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że w ekipie z Liberty Stadium panuje bardzo przyjazna, niemal rodzinna atmosfera, ale w przypadku spadku nie będzie to miało większego znaczenia…

Remedium na problemy Bradleya ma być zatrudnienie do sztabu szkoleniowego Paula Williamsa, w przeszłości związanego z Nottingham Forrest, a ostatnio pracującego w młodzieżowej kadrze Anglii U-20. Z Młodymi Lwami szło mu całkiem nieźle – aż 5 z 6 spotkań zakończyło się zwycięstwami. W trakcie kariery piłkarskiej Williams rozegrał jako środkowy obrońca oraz defensywny pomocnik ponad 200 spotkań w Premier League. To właśnie on położył podwaliny pod późniejszy rozwój takich graczy jak Callum Chambers czy Luke Shaw. 45-letni Anglik przed kilkoma dniami podpisał kontrakt na 2,5 roku i został mianowany asystentem Bradleya. Co prawda nie ma żadnego doświadczenia w prowadzeniu klubu na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, ale sam przedstawia się jako „doświadczony i nowatorski szkoleniowiec chłonący wiedzę”

 Jestem punktualny i godny zaufania. Oddałem swoje życie futbolowi. Pracuję bardzo dobrze pod presją i jestem skrupulatny w każdym wyzwaniu, którego się podejmuję” – w takich słowach zareklamował się Williams na łamach portalu http://www.walesonline.co.uk

Ostatnie okienko transferowe w wykonaniu Swansea okazało się kompletnym niewypałem, chociaż na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że latem walijski zespół dokonał kilku naprawdę wartościowych wzmocnień. Na Liberty Stadium postawiono tym razem na zaciąg holenderski. Ekipę Łabędzi zasiliło dwóch piłkarzy z Beneluksu – Mike Van Der Hoorn oraz Leroy Fer, którzy kosztowali w sumie ponad 8 mln €. Pierwszy z wymienionych, były gracz rezerw Ajaxu Amsterdam, nie zbawił jednak defensywy The Swans będąc w wielu spotkaniach jednym z jej najsłabszych ogniw. Z kolei Fer już w poprzedniej kampanii występował w ekipie znad rzeki Tawe na zasadzie wypożyczenia z QPR. Włodarze Swansea zdecydowali się wykupić 26-letniego pomocnika za kwotę 5,6 mln € i wydaje się, że ta decyzja była akurat znakomita, ponieważ Holender jest obecnie jednym z nielicznych piłkarzy Łabędzi, do którego nie można mieć większych zastrzeżeń. W 11 meczach ligowych Fer zdobył już 4 bramki, które dały drużynie cenne 4 punkty.

Konsekwencji nietrafionych letnich zakupów Swansea doświadcza na własnej skórze niemal co tydzień. Hiszpański duet Borja Bastón – Fernando Llorente, sprowadzony na Liberty Stadium za sporą sumę niemal 24 mln €, póki co jest pośmiewiskiem ligi. Obaj gracze z Półwyspu Iberyjskiego w 12. kolejkach Premier League uzbierali łącznie… 2 gole. Głównie przez fatalną dyspozycję Bastóna i Llorente (tylko 1,8 strzału na mecz! – dod. red.) kuleje gra ofensywna Łabędzi – piłkarze Swansea zaledwie 11-krotnie znajdowali w tym sezonie drogę do siatki rywali w lidze.

Obniżka formy dopadła także najlepszego gracza The Swans w dwóch poprzednich kampaniach. Gylfi Sigurðsson był mózgiem drużyny z Liberty Stadium i to właśnie przez reprezentanta Islandii przechodziły wszystkie ofensywne akcje walijskiego zespołu. Dość powiedzieć, że przez ostatnie dwa lata 27-letni pomocnik zdobył dla Swansea aż 19 ligowych goli, do których dołożył pokaźną liczbę 13 asyst. Bieżące rozgrywki są już dla Sigurðssona znacznie mniej udane. W trwającej kampanii Premier League trafił do siatki tylko 3 razy i rozdał 3 decydujące podania. Suche statystyki nie wyglądają jeszcze tak dramatycznie, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę także pozostałych graczy linii pomocy – zwłaszcza po tym, jak klub opuścił André Ayew – otrzymamy pełny obraz sytuacji. Od czasu odejścia reprezentanta Ghany efektywność i skuteczność drużyny Łabędzi znacząco ucierpiała. Wychowanek Olympique’u Marsylia zdobył w poprzednim sezonie aż 12 bramek i był jedną z pierwszoplanowych postaci Swansea. W południowej Walii nie doczekali się jednak godnego zastępcy. Większość sprowadzonych piłkarzy wciąż nie potrafi ustabilizować formy. Symptomatyczne jest, że do tej pory tylko Southampton (poniżej 9%) razi większą nieskutecznością niż ekipa Boba Bradleya (9,8%). Zaledwie 17 żółtych kartek to z kolei drugi po Hull City najlepszy wynik w Premier League. Sęk w tym, że taka statystyka wcale nie musi przynosić chluby. Może natomiast świadczyć o zbyt małym zaangażowaniu, niewłaściwym podejściu do obowiązków czy po prostu przechodzeniu graczy Swansea obok spotkania…

Cienki śpiew Łabędzi jest już coraz słabiej słyszalny. Uratowanie ligowego bytu dla walijskiego zespołu, który przez 5 lat zdążył się zadomowić w angielskiej elicie, wydaje się w tej chwili mało prawdopodobny, zwłaszcza że z ostatniej wygranej w Premier League cieszyli się w Swansea… na inaugurację, czyli ponad 3 miesiące temu. Każdy mecz dla zespołu Bradleya zaczyna w tej chwili urastać do rangi najważniejszego. Światełkiem w tunelu może być jednak terminarz kolejnych spotkań, który wygląda dla The Swans całkiem obiecująco. Konfrontacje z typowymi średniakami pokroju Sunderlandu, West Bromu, Middlesbrough, West Hamu czy Bournemouth wskażą ekipie z Liberty Stadium obecne miejsce w szeregu. Jeśli nie uda się w Swansea szybko uporządkować problemów wewnętrznych, wkrótce może się okazać, że w Premier League znowu zabraknie przedstawiciela Cymru.

Tekst został również opublikowany na portalu Naszfutbol.com.

sobota, 19 listopada 2016

Z kosmosu na ziemię – bolesny powrót do rzeczywistości Leicester City

Po niewyobrażalnym sezonie 2015/16, zakończonym zdobyciem sensacyjnego mistrzostwa Anglii, w obecnych rozgrywkach ligowych Leicester nie przypomina ani trochę zespołu, który zaszokował całą piłkarską Europę. Obecnie Lisy błąkają się w dolnych rejonach tabeli i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że czeka ich walka o uniknięcie degradacji. Jakie są powody nagłego załamania formy podopiecznych Claudio Ranieriego?

 

źródło: Pioeb, CC 4.0
Wyniki aktualnego mistrza Anglii w trwającym sezonie Premier League są wyjątkowo mizerne i niektórych kibiców mogą wprawiać w osłupienie, tak samo zresztą jak fantastyczne rezultaty osiągane przez The Foxes jeszcze kilka miesięcy temu. Dość powiedzieć, że w bieżących rozgrywkach – a mamy przecież za sobą dopiero 11 kolejek – Leicester już 5 razy schodziło z boiska pokonane, czyli o dwa więcej niż w całej mistrzowskiej kampanii!
Źródło problemów ekipy z King Power Stadium jest bardzo złożone, bowiem wpływ na bolesne zderzenie Lisów z rzeczywistością miało co najmniej kilka czynników. Wielu kibiców i ekspertów po zdobyciu mistrzostwa Anglii przez piłkarzy Leicester City wieszczyło im zresztą rychły koniec twierdząc, że kolejny raz nie ma prawa powtórzyć się tak romantyczna historia, jaka była udziałem Vardy’ego i spółki. Zgodnie z ich przewidywaniami początek obecnego sezonu okazał się dla podopiecznych Ranieriego pasmem klęsk. To był bolesny upadek mistrza Anglii, szybki powrót z piłkarskiego kosmosu na ziemię.

Regularne gromadzenie punktów przez Leicester w minionej kampanii było czymś niewytłumaczalnym. Porównując listopad poprzedniego i obecnego roku zauważalna jest olbrzymia dysproporcja punktowa. W ubiegłym sezonie The Foxes mieli na tym etapie sezonu aż 22 oczka, teraz – o 10 mniej. Sam Ranieri przed startem tegorocznych rozgrywek był świadomy, że ekipa z King Power Stadium nie będzie w stanie powtórzyć niesamowitego sukcesu. Niespełna 66-letni Włoch powiedział wówczas bardzo znamienne zdania:
Prędzej E.T. wyląduje na Picadilly Circus w Londynie, niż to zrobimy. Celem zespołu jest zdobycie 40 punktów, które zagwarantuje utrzymanie”Claudio Ranieri
Duet Jamie Vardy – Riyad Mahrez był do niedawna postrachem Premier League. Anglik i Algierczyk niemalże we dwójkę stanowili o sile ofensywnej Lisów, ratując im skórę w wielu spotkaniach angielskiej ekstraklasy. Potwierdzeniem tego były ich oszałamiające liczby. Rok temu o tej samej porze Vardy i Mahrez mieli na koncie łącznie aż 19 bramek, podczas gdy aktualnie legitymują się zaledwie… trzema trafieniami. Jakby tego było mało, 25-letni skrzydłowy w ubiegłym sezonie został uznany najlepszym graczem ligi, a jego wysoka forma nie podlegała praktycznie żadnym wahaniom. Riyad nie tylko seryjnie zdobywał gole (w sumie 17), ale również czarował dryblingami i otwierał kolegom drogę do bramki (aż 11 razy w sezonie 2015/16). Teraz w większości meczów słania się po boisku i nie stwarza żadnego zagrożenia pod polem karnym rywali. Poniżej jego zatrważający bilans strzałów w sześciu ostatnich spotkaniach Lisów.
Mahrez jest w tym sezonie cieniem samego siebie, piłkarzem, który wyraźnie spoczął na laurach. Algierczyk ma obecnie znikomy wpływ na poczynania ofensywne Leicester, bo jak inaczej określić zaledwie jedną ligową bramkę (i to z rzutu karnego) oraz asystę z meczu 11. kolejki przeciwko West Bromwich Albion (przegrana Lisów 1:2 – przyp. red.), która notabene była jego pierwszą na własnym stadionie od marca!

Na bardzo słabą postawę ekipy z King Power Stadium niemały wpływ ma również forma Jamie’ego Vardy’ego, a właściwie… jek brak. W poprzednim sezonie reprezentant Trzech Lwów brylował i do końca walczył o tytuł króla strzelców Premier League (24 trafienia – przyp. red.). Obecnie 29-latek zupełnie nie przypomina siebie sprzed kilku miesięcy i można stwierdzić, że jest jednym z synonimów upadku Lisów. Po 11. kolejkach Vardy ma w dorobku tylko 2 gole i 2 asysty. Co więcej, ostatnią bramkę Anglik zdobył 10 września i już od 13 spotkań nie jest w stanie przerwać tej niechlubnej serii. Co ciekawe, wcale nie przeszkodziło to snajperowi The Foxes w otrzymaniu powołania na mecz eliminacji Mistrzostw Świata ze Szkocją, w przeciwieństwie do chociażby Charliego Austina, napastnika Southampton, który w ostatnich spotkaniach imponował niesamowitą skutecznością.
Obaj zawodnicy, którzy byli głównymi architektami największego sukcesu w historii Leicester City, przed początkiem obecnych rozgrywek podpisali kontrakty gwarantujące pensje na poziomie 100 tys. £. Najwyraźniej jednak świadomość wyższych zarobków nie wpłynęła korzystnie na Vardy’ego i Mahreza…

Emile Heskey, były znakomity snajper Leicester City i Liverpoolu, odniósł się w niedawnej rozmowie z goal.com do drastycznego obniżenia lotów przez dwie największe gwiazdy Lisów.
„Vardy ciągle gra na takiej samej intensywności i z taką ochotą jak w poprzednich rozgrywkach, kiedy regularnie trafiał do siatki. Problem w tym, że teraz po prostu nie wykorzystuje okazji, które ma przed sobą. Gole zniknęły, ale ciągle oczekuję do niego, że będzie pojawiał się w polu karnym i stwarzał sytuacje nie tylko sobie, ale również kolegom”
„W ostatnim sezonie (Vardy i Mahrez – red.) to było coś w rodzaju nieznanej wielkości. Ten duet zaskoczył wiele osób. Inne zespoły zdają już sobie sprawę, jak dużym zagrożeniem potrafi być ta dwójka. Rywale odrobili pracę domową i wiedzą, jak ich powstrzymać – ograniczają im swobodę na boisku podczas kontrataków i szybkiego przemieszczania się z piłką”
Znaczący regres formy superduetu Lisów spowodował, iż defensywa Leicester jest teraz osadzona znacznie głębiej, a to z kolei sprawia, że Vardy nie potrafi zrobić użytku ze swojej szybkości, na której bazował w poprzednim sezonie. Z kolei Mahrez w chwili, gdy przyjmuje piłkę jest natychmiast otaczany przez kilku rywali, co przeważnie kończy się stratą. Słaba dyspozycja Anglika zmusiła więc Ranieriego do posadzenia go na ławce rezerwowych w dwóch domowych meczach z rzędu, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia.
Kolejną bolączką Leicester jest oczywiście łączenie rozgrywek na kilku frontach. Dla The Foxes występy w Lidze Mistrzów są zjawiskiem zupełnie nowym. Mimo tego odnalezienie się w gronie najlepszych klubowych zespołów Starego Kontynentu nie sprawiło dotychczas Lisom żadnego problemu. Po 4. kolejkach drużyna z King Power Stadium nie straciła w Champions League choćby bramki i z 10 punktami pewnie przewodzi tabeli grupy G. Przeniesienie dyspozycji prezentowanej w rozgrywkach europejskich na krajowe podwórko jest jednak zadaniem ponad siły ekipy Ranieriego. 14. pozycja w Premier League i zaledwie 2 punkty przewagi nad strefą spadkową nie wróżą mistrzom Anglii niczego dobrego przed kolejnymi meczami ligowymi.

Nie można również przejść obojętnie obok zmian kadrowych, jakie nastąpiły w zespole Leicester. Niemal cały trzon mistrzowskiej ekipy został utrzymany, a dodatkowo Lisy znacząco się wzmocniły sprowadzając kilku graczy o uznanych nazwiskach. Na pierwszy plan wysuwa się kupno Islama Slimaniego, za którego trzeba było zapłacić aż 30 mln €. 28-letni napastnik doskonale zna się z Riyadem Mahrezem, bowiem obaj reprezentują barwy Algierii. Nie należy także zapominać o naszym rodaku Bartoszu Kapustce, który co prawda jeszcze nie zdążył zadebiutować w oficjalnym meczu, ale z pewnością będzie dobrą inwestycją na przyszłość. Mistrz Anglii pozyskał także Ahmeda Musę, dynamicznego reprezentanta Nigerii zbierającego bardzo dobre recenzje podczas gry w CSKA Moskwa.


Na King Power Stadium przybył ponadto solidny hiszpański defensor Luis Hernández oraz utalentowany pomocnik z Ghany Daniel Amartey. Konkurencję w bramce miał z kolei zwiększyć przybyły z Hannoveru za 3,5 mln € Ron Robert Zieler. Wydaje się jednak, że wszystkie wzmocnienia składu Leicester są niczym wobec straty piłkarza, który w poprzednim sezonie był niekwestionowaną rewelacją rozgrywek. Mowa rzecz jasna o N’Golo Kanté, który wprowadził nowe standardy na pozycji defensywnego pomocnika. Filigranowy Francuz (169 cm wzrostu) miał olbrzymi wpływ na grę Lisów, bowiem nie tylko należał do najlepszych graczy w Premier League odpowiadających za przechwyty, ale jego wizja gry wnosiła do zespołu dużo spokoju. W letnim okienku transferowym Kanté został sprzedany do londyńskiej Chelsea za pokaźną sumę 38 mln € i jego brak jest niezwykle odczuwalny. Sprowadzony na jego miejsce rodak Nampalys Mendy nie jest graczem tego formatu, który byłby w stanie w takim stopniu zabezpieczyć i zdominować środek pola.

Były reprezentant Anglii Gary Lineker twierdzi, że odejście Kanté nie wyjdzie Lisom na dobre:
„Kanté pozwalał grać Ranieriemu takim systemem, w jakim czuł się najlepiej. Ale już nie będzie mógł. Spośród gwiazd Leicester City Francuz był najbardziej niedoceniony, a prawdopodobnie najważniejszy”
Istotnym czynnikiem, który w trakcie poprzedniego sezonu nie był przez Ranieriego brany pod uwagę, są rotacje składu. Z uwagi na to, że Leicester musi dzielić występy na dwóch frontach (Liga Mistrzów i Premier League, a w styczniu dojdą jeszcze rozgrywki Pucharu Anglii – przyp. red.), popularny „Tinkerman” – wbrew swojej ksywce – stosuje częste zmiany, które odbijają się na grze drużyny. Widać to wyraźnie na przykładzie skrzydłowego Marca Albrightona, który w mistrzowskim sezonie stanowił ważne ogniwo, a lewa strona pomocy była jego suwerennym terenem. W obecnym wychowanek Aston Villi grał w wyjściowej jedenastce aż do meczu z Chelsea Londyn, bezdyskusyjnie przegranym przez Lisy 0:3. W kolejnym stracił miejsce w składzie i na dobre ugrzązł na ławce rezerwowych. Kosztem Anglika do składu wskoczył Musa, którego styl znacznie różni się od prezentowanego przez 26-latka, co ma również przełożenie na grę całego zespołu. Albrighton w taktycznej układance Ranieriego miał za zadanie często posyłać długie diagonalne podania na wolne pole do Vardy’ego, z którym na pełnej szybkości praktycznie żaden z obrońców Premier League nie był w stanie skutecznie rywalizować. Dodatkowo kreował Anglikowi (czasem także Mahrezowi) wiele sytuacji bramkowych. Musa jest natomiast zawodnikiem o zupełnie innym profilu. Nigeryjczyk lubi wdawać się w dryblingi, co powoduje, że jego współpraca z partnerami z formacji ataku nie zawsze wygląda wzorowo.

Słaba postawa w ofensywie to bynajmniej koniec kłopotów Leicester. Ich lista jest znacznie dłuższa niż mogłoby się wydawać. Inną bolączką mistrzów Anglii jest obniżenie jakości gry destrukcyjnej. W poprzednich rozgrywkach znakomicie prezentowała się żelazna para środkowych obrońców Robert Huth – Wes Morgan, która w wielu spotkaniach była zaporą nie do przejścia. Wystarczy wspomnieć, że Lisy w ostatnich 16 meczach ubiegłej kampanii aż dziewięciokrotnie zachowywały czyste konto, tracąc zaledwie 9 bramek! Solidność w bloku defensywnym gwarantowali również grający na flankach Christian Fuchs i Danny Simpson. Jakże inaczej wygląda współpraca tej czwórki obrońców w bieżącej kampanii…
Ekipa z King Power Stadium zatraciła swoją moc w defensywie. Obrona Lisów nie stanowi już monolitu i dopuszcza do straty wielu goli. Po 11. kolejkach Kasper Schmeichel i jego zmiennik Zieler musieli wyciągać piłkę z siatki aż 18 razy, co stanowi dokładnie połowę dorobku z całego poprzedniego sezonu!
Ubiegłoroczny spektakularny sukces Leicester City powoli staje się już tylko miłym i coraz bardziej odległym wspomnieniem. Bezdyskusyjne porażki z Chelsea, Liverpoolem czy też Manchesterem United, a zwłaszcza ostatnia domowa przegrana z przeciętnym West Bromem są przestrogą przed dalszą częścią sezonu, a jednocześnie alarmem dla wszytkich tych, którzy na King Power Stadium nadal żyją w pięknym śnie. Degradacja do Championship zaledwie rok po zdobyciu tytułu mistrzowskiego byłaby chyba jeszcze większym szokiem niż to, czego dokonała ekipa Ranieriego w poprzednich rozgrywkach.

Tekst został także opublikowany na portalu NaszFutbol.com.

poniedziałek, 14 listopada 2016

Duet skrojony na miarę Evertonu. Perfekcyjna komunikacja Bolasiego i Lukaku

W trwającym sezonie Premier League dobra postawa Evertonu może być pewnego rodzaju zaskoczeniem, ale jeżeli zwrócimy uwagę na wspaniale współpracujący ze sobą na boisku ofensywny duet The Toffees – Yannick Bolasie & Romelu Lukaku – wszystko wydaje się być znacznie prostsze. W czym tkwi sekret ich doskonałej komunikacji, która sprawia, że ekipa z Goodison Park zgłasza swój akces do występów w przyszłorocznej edycji europejskich pucharów? 

 

źródło: CC 2.0, EFCsophie
 W ubiegłym sezonie klub z niebieskiej części Liverpoolu zakończył ligę na rozczarowującej 11. pozycji. Kiepskie wyniki i lokata nieprzystająca do możliwości klubu pozbawiła stanowiska trenera Roberto Martineza. Latem włodarze The Toffees postawili na fachowca rodem z Holandii. Ronald Koeman doskonale znał już Premier League – przez 2 lata z powodzeniem pracował w Southampton FC, gdzie udało mu się zakończyć sezon kolejno na 7. i 6. miejscu w angielskiej ekstraklasie. 53-letni szkoleniowiec podjął się niełatwej misji poprowadzenia Evertonu i z perspektywy czasu można śmiało postawić tezę, że decyzja o zatrudnieniu byłego znakomitego piłkarza Barcelony w zespole z Goodison Park była jak najbardziej słuszna. The Toffees wrócili na właściwe tory i póki co skutecznie walczą o miejsce gwarantujące grę w europejskich pucharach.

Everton poprawił znacząco grę w defensywie nie tylko za sprawą nowego stopera Ashley’a Williamsa trzymającego całą formację mocno w ryzach, ale również dzięki sprowadzonemu z Aston Villi Idrissy Gueye’owi będącemu łącznikiem między obroną a pomocą. Senegalczyk należy do najlepszych „szóstek” w całej lidze pod względem skutecznego przerywania akcji rywali. 27-latek ma na koncie już 44 takie zagrania i idzie łeb w łeb z liderem tej klasyfikacji Dannym Drinkwaterem z Leicester City.

Ronald Koeman stara się bardzo sumiennie podchodzić do swoich obowiązków. Holender w przeszłości był znakomitym obrońcą, więc szczególną uwagę zwraca na te aspekty piłkarskiego rzemiosła, które dotyczą gry w destrukcji. W poprzednim sezonie jedną z pięt achillesowych ekipy z Goodison Park były stałe fragmenty gry, a konkretnie gole po nich tracone. Pod wodzą Roberto Martineza drużyna z Liverpoolu dała sobie wbić aż 14 bramek po rzutach rożnych, wolnych bądź karnych.

W bieżącym sezonie Koeman postanowił mocno popracować nad tym elementem. Doszło nawet do tego, że całej drużynie organizuje dodatkowe sesje treningowe ukierunkowane wyłącznie na poprawę ustawienia w sytuacjach, gdy przeciwnik dośrodkowuje z piłki stojącej. Na efekty pracy Holendra nie trzeba było długo czekać, co zresztą ma swoje odzwierciedlenie w liczbach. Po 10. kolejkach Premier League The Toffees mogą się pochwalić najmniejszą liczbą straconych bramek ze stałych fragmentów gry. Poniżej statystyka, która pokazuje różnicę w tym elemencie za kadencji Martineza i Koemana.

stan na 4.11.2016 r.
Everton nie tylko opanował sztukę obrony przed rzutami różnymi czy wolnymi, ale równie dobrze wygląda pod względem liczby straconych bramek w całym sezonie – 13 goli to wciąż jeden z najlepszych wyników w angielskiej ekstraklasie. Dopiero ostatni mecz ligowy, przegrany aż 0:5 z Chelsea, nieco zaburzył tę tendencję.

Pod wodzą Koemana The Toffees prezentują nie tylko efektywną grę w obronie, ale także stawiają na futbol znacznie bardziej wyrafinowany niż miało to miejsce pod wodzą Martineza. Zespół z Liverpoolu jest teraz bardziej dynamiczny oraz nieprzewidywalny w ofensywie.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie Yannick Bolasie, skrzydłowy sprowadzony w letnim okienku
źródło: CC 2.0, Tom Brogan
transferowym z Crystal Palace za bagatela 30 mln €! Ciemnoskóry pomocnik znakomicie zaaklimatyzował się na Goodison Park i od samego początku nawiązał niezwykłą nić porozumienia ze swoim kolegą z przedniej formacji Romelu Lukaku, który co prawda jest reprezentantem Belgii, ale również pochodzi z Demokratycznej Republiki Konga. Podstawą świetnej współpracy tej dwójki jest pewien afrykański dialekt. Jak się okazało, Bolasie i Lukaku porozumiewają się na boisku w kongijskim języku… Lingala (popularnym wśród mieszkańców Demokratycznej Republiki Konga, Angoli oraz Republiki Środkowoafrykańskiej – przyp. red.), którego oczywiście nie zna większość obrońców Premier League. Duetowi graczy Evertonu daje to dodatkową przewagę.

Bolasie podkreśla, że skuteczna komunikacja pomiędzy nim a Lukaku sprawia, że także gra całego zespołu wygląda coraz lepiej.
„Lingala jest bardzo zwięzły, co sprawia, że jest też bardzo praktyczny” – powiedział skrzydłowy Evertonu w rozmowie z portalem http://www.liverpoolecho.co.uk
Język futbolu jest podobno uniwersalny, ale dzięki znajomości afrykańskiego narzecza Bolasie i Lukaku komunikują się na boisku werbalnie, a ich wspólne ustalenia mają potem odzwierciedlenie w czynach. Dowód? Statystyki reprezentanta DRK w bieżącym sezonie ligowym. 27-latek już 4-krotnie asystował przy golach snajpera The Toffees, dzięki czemu znajduje się w ścisłej czołówce najlepszych podających angielskiej ekstraklasy.

Dodatkowo Bolasie i Lukaku po 10. kolejkach Premier League są najskuteczniejszym duetem klubowym!


Statystyki reprezentanta Czerwonych Diabłów wyglądają zresztą niemniej okazale, bowiem z 6 bramkami Lukaku jest jednym z czołowych strzelców na Wyspach.

Wracając do samej współpracy dwójki piłkarzy Evertonu, nie można przejść obojętnie obok liczb, jakie wykręcają w obecnym sezonie. Bolasie wykreował już 7 stuprocentowych sytuacji bramkowych w lidze (więcej niż jakikolwiek inny zawodnik), natomiast Lukaku najczęściej podaje piłkę właśnie do reprezentanta DRK – w ciągu 10. kolejek zagrywał mu aż 34 razy!

Oto szczegółowe statystki Yannicka Bolasiego, który w zespole z niebieskiej części Merseyside zaczyna odgrywać kluczową rolę.

stan na 2.11.2016

Duet Evertonu wydaje się być idealnie skrojony na miarę ekipy z Goodison Park. Lukaku i Bolasie coraz częściej czynią zauważalną różnicę, a pozostałe drużyny (za wyjątkiem Chelsea) nie potrafią w ostatnim czasie zatrzymać dwójki czarnoskórych piłkarzy odpowiadających za natarcia ofensywne The Toffees. Czy w przyszłości ich współpraca będzie nadal funkcjonowała na podobnych zasadach jak dotychczas, zależy nie tylko od tego, czy obrońcy pozostałych ekip nauczą się języka Lingala. Istotne będzie również to, czy rywale będą w stanie nadążać za żywiołowymi atakami najbardziej efektywnego w tej chwili duetu na Wyspach, który – jeśli znajduje się w optymalnej formie – jest w stanie rozmontować niemal każdą ekipę Premier League.

Artykuł został także opublikowany na portalu NaszFutbol.com.