piątek, 28 marca 2014

AC Parma - sen o Europie może się ziścić!

Roberto Donadoni (na zdj.) to główny ojciec ostatnich znakomitych
wyników Parmy, fot. Steindy, CC 3.0
AC Parma pod wodzą Roberto Donadoniego jest jedną z największych niespodzianek bieżącego sezonu Serie A. Znakomita seria „Gialloblu” 17 spotkań bez porażki została przerwana dopiero w Turynie z Juventusem. Włoski zespół po wielu chudych latach zaczyna pukać coraz śmielej do bram europejskich pucharów. Czy marzenia sympatyków teamu ze Stadio Tardini o grze na arenie międzynarodowej staną się ponownie rzeczywistością?

„Ducali” ostatni raz reprezentowali Włochy w europejskich pucharach w sezonie 2006/07, kiedy to w fazie pucharowej zostali wyeliminowani przez portugalską Bragę z rozgrywek Pucharu UEFA. Lata 90-te XX wieku były okresem, kiedy drużyna z miasta, słynącego głównie z serów i szynki parmeńskiej zapisała się w historii włoskiej piłki złotymi zgłoskami. To właśnie w tamtym czasie AC Parma zdobyła aż pięć trofeów, w tym dwa Puchary UEFA i jeden Superpuchar Europy. Przez wiele długich i chudych lat sympatycy „Gialloblu” żyli wspomnieniami i złudnymi marzeniami, że na Stadio Tardini zagości ponownie europejska piłka na najwyższym poziomie.

Ostatnie znakomite wyniki i passa 17 meczów z rzędu bez porażki spowodowała, że zespół Roberto Donadoniego na dobre zadomowił się w górnych rejonach tabeli i włączył się na poważnie do walki o puchary. Parma zajmuje aktualnie szóstą lokatę w Serie A (a w zanadrzu ma jeszcze zaległy mecz z Romą), która uprawnia ją do gry w przyszłorocznej edycji Ligi Europy. Ostatnia ligowa przegrana „Crociati” 1:2 z mistrzem Włoch, drużyną Juventusu Turyn była ich pierwszą od listopada 2013 roku, kiedy to polegli w starciu z tą samą … „Starą Damą”.

Wielką zaletą i jednocześnie powodem do dumy dla prezesa Parmy Tomasso Ghiradiego, jest fakt, że w wyjściowej jedenastce „Ducali” gra największa liczba rodzimych graczy spośród wszystkich klubów Serie A. 38-letni szef Parmy docenia także model budowania zespołu, który oparty jest na młodzieżowej akademii. - Rezultaty i efekty pracy z juniorami świadczą o tym, że zmierzamy w dobry kierunku. Nasze obiekty sportowe oraz wybudowane medyczne centrum rehabilitacyjne przy klubowych budynkach pozwalają zawodnikom zarówno spać, jak i jeść w tym samym miejscu. Uważam, że dzięki temu Parma może wychować coraz więcej zdolnych chłopaków – podkreśla zadowolony Ghiradi.

Dobry kontakt z zespołem ma trener, Roberto Donadoni, który jest ojcem znakomitych rezultatów Parmy. Praca 50-letniego szkoleniowca charakteryzuje się dużym przywiązywaniem wagi do taktycznych schematów, które zawodnicy chłoną niczym gąbka wodę. Ponadto każdy z piłkarzy podchodzi do swoich obowiązków w sposób niezwykle profesjonalny, wykazując się przy tym dużym poświęceniem dla dobra zespołu. Wszystko po to, aby wygrywać kolejne mecze.

We Włoszech o Donadonim mówi się, że jest “niemodny”. Jednak jego dobre rezultaty osiągane wspólnie z zawodnikami są bezsporne i dają nadzieję kibicom, że AC Parma po raz pierwszy od sezonu 2006/07 znajdzie się w fazie grupowej Ligi Europy.

Najważniejszymi elementami, na które Donadoni kładzie największy nacisk są: żelazna dyscyplina oraz elastyczność każdego z piłkarzy Parmy, którzy bez żadnych problemów potrafią w błyskawiczny sposób przystosować się do konkretnego pomysłu i taktyki gry (3-5-2 bądź 4-3-3), a przy tym utrzymać jednocześnie jej płynność. Dzięki temu „Ducali” stanowi zgrany kolektyw i jest lepiej przygotowany do kolejnych meczów, a co za tym idzie potrafi zneutralizować rywala.

Znane przysłowie mówi, że zespół, który chce odnosić sukcesy i osiągać korzystne rezultaty zaczyna zawsze budować się od formacji obronnej. Nie inaczej jest w Parmie, której szkielet stanowi dwójka środkowych defensorów, imponujących równą formą i trzymającą w ryzach całą obronę. Gabriel Paletta, Włoch urodzony w Argentynie i zaawansowany wiekowo 36-letni Alessandro Lucarelli (autor czterech goli w sezonie) znakomicie się uzupełniają i gwarantują wysoką jakość. Pierwszy z wymienionych w nagrodę za dobrą postawę w przekroju całego sezonu, zdążył zadebiutować w reprezentacji Azurrich” w towarzyskim meczu z Hiszpanią. Natomiast doświadczony Lucarelli to kapitan zespołu, a pod względem odbiorów piłki jest najlepszym zawodnikiem w całej Serie A. W bieżących rozgrywkach zaliczył już 624 przechwyty!

Przeglądając kadrę Parmy można znaleźć w niej bardzo interesujących i perspektywicznych pomocników, w której prym wiodą – francuski prawoskrzydłowy Jonathan Biabiany, którego znakiem firmowym jest szybkość oraz wyśmienity, niezwykle kreatywny Marco Parolo, który rozgrywa prawdopodobnie najlepszy sezon w zawodowej karierze. Włoch strzelił w lidze już 7 bramek i zaliczył wiele kluczowych podań przy golach kolegów. Uzupełniają ich, niezwykle solidny, Urugwajczyk Walter Gargano oraz doświadczony Włoch, Marco Marchionni. 

W ataku siłę napędową stanowi duet Amauri – Antonio Cassano. Włoski napastnik brazylijskiego pochodzenia znakomicie odnalazł się w „Ducali” i zdążył już trafić sześć razy do siatki. Wspomaga go niepokorny, ale niezwykle doświadczony, były reprezentant Włoch Antonio Cassano – najlepszy strzelec (autor 11 bramek) „Gialloblu”. Donadoni nie zważając na burzliwą przeszłość 31-latka zaufał mu i dał na boisku dużo swobody. Włoski snajper odwdzięczył się trenerowi w najlepszy z możliwych sposobów i w niemal każdej kolejce prezentuje równą i co najważniejsze wysoką formę. Swoją wizją gry, a także niebywałą łatwością w tworzeniu wolnych przestrzeni na boisku dla swoich kolegów z zespołu sprawia, że kibice z Estadio Tardini coraz śmielej i poważniej mogą snuć plany o występie Parmy na salonach Europy w przyszłym sezonie. 

Najbliższe trzy ligowe kolejki Serie A będą prawdziwym testem umiejętności i weryfikacją siły dla graczy Roberto Donadoniego. AC Parma zmierzy się z niezwykle wymagającymi rywalami. Najpierw „Ducali” zagrają na obu rzymskich stadionach, kolejno z Lazio i Romą. Natomiast 6 kwietnia zmierzą się z trzecią siła Serie A, zespołem Napoli. W tych potyczkach będą musieli sobie radzić bez zawieszonego Amauriego, który w spotkaniu z Juventusem za uderzenie łokciem Giogrio Chielliniego został zdyskwalifikowany.

Roberto Donadoni wyselekcjonował w Parmie odpowiednią grupę piłkarzy, z których stworzył dojrzałą drużynę, mającą aspiracje do walki o europejskie puchary. Jej znakiem rozpoznawczym i główną siłą jest zgrany kolektyw. Stabilna forma „Gialloblu” sprawia, że sen o awansie do przyszłorocznej edycji Ligi Europy może być nie tylko zwykłą mrzonką, ale rzeczywiście się ziścić.

wtorek, 25 marca 2014

Zjawiskowe i pełne magii 227. Gran Derbi dla Barcelony

Jedenastki Realu i Barcelony stworzyły niesamowite widowisko,
na Santiago Bernabeu, fot. Muhaidib, CC 3.0
227. Gran Derbi przeszło do historii i zostanie zapamiętane na długie lata jako jedne z najlepszych w annałach hiszpańskiego futbolu. Po niesamowitym spotkaniu zapierającym niemal dech w piersiach, Real Madryt przegrał z Barceloną 3:4 w 29 kolejce Primera Division. 

Mecz obfitował w nieprawdopodobne zwroty akcji, wiele kontrowersji, kapitalne zagrania i przede wszystkim bramki, których padło aż siedem. Poziom dramaturgii, rosnąca z każdą minutą temperatura na boisku, a także szalone tempo sprawiły, że oglądanie tego widowiska było przyjemnością samą w sobie.

Przed rozpoczęciem meczu Real był stawiany w roli faworyta. Podopieczni Carlo Ancelottiego notowali fantastyczną passę 31 meczów z rzędu bez porażki, grając w większości spotkań z wielkim rozmachem, efektownie, porywająco i przede wszystkim skutecznie. Natomiast Barcelona sprawiała wrażenie zespołu powoli wracającego do wysokiej formy po ostatnich ligowych, zaskakujących wpadkach z Realem Sociedad i Valladolid.

Widowisko, którym uraczyli nas jedenastki Realu i Barcelony dobitnie pokazało, że jest to mecz jedyny w swoim rodzaju, taki, podczas którego, dosłownie „cały świat wstrzymuje oddech”. Trenerzy obu ekip, Carlo Ancelotti i Gerardo Martino ustawili swoje zespoły bardzo ofensywnie, licząc na atrakcyjną piłkę, pełną polotu i wymiany ciosów. I rzeczywiście tak było! W tych szaleńczych szarżach obu drużyn, ciągłym ataku i parciu do przodu była pasja, wola zwycięstwa, a także bardzo wysoka jakość gry w akcjach ofensywnych. Szczególnie w oczy rzucało się także tempo tego meczu, momentami wręcz kosmiczne, a „ułańskie szarże” czy to z jednej, czy z drugiej strony sprawiały wrażenie, że 227. El Clasico oglądało się niczym najlepszy oscarowy film w doborowej, gwiazdorskiej obsadzie.

Jedynym mankamentem była jakość gry defensywnej obu zespołów, które całkowicie zapominały o zabezpieczeniu tyłów własnej bramki. Błędy w obronie popełniane przez defensorów Realu i "Blaugrany" można by obdzielić spokojnie na kilka meczów. Najsłabszymi ogniwami spotkania było dwóch Danich, prawych obrońców hiszpańskich gigantów, ten z Realu Carvajal oraz Alves z Barcy. Hiszpan miał udział przy co najmniej dwóch straconych bramkach, natomiast Brazylijczyk był niemiłosiernie ogrywany przez Angela Di Marię, a także sprokurował karnego (jak pokazały telewizyjne powtórki faul miał miejsce przed obrębem „szesnastki”), zamienionego na gola przez Cristiano Ronaldo.

Swojego najlepszego dnia nie miał także środkowy obrońca "Dumy Katalonii" Javier Mascherano, którego niski wzrost i złe ustawianie się we własnym polu karnym zostało w bezwzględny sposób obnażone przez zawodników Realu. Argentyńczyk zawinił przy jednym z goli Benzemy. Sytuacja ta pokazała, że Barcelona niczym kania dżdżu potrzebuje stopera klasy światowej.

Zupełnie inaczej wyglądała jakość gry Madrytczyków i Barcelończyków w ofensywie. Obie drużyny zafundowały nam niesamowity spektakl, urozmaicony zagraniami z najwyższej półki. Raz po raz akcje przenosiły się na zmianę z jednego pola karnego pod drugie. Festiwal niewykorzystanych sytuacji, kolejno przez Benzemę, Messiego, Bale’a czy też Neymara został zrekompensowany przez arbitra Undiano Mallenco, który podjął kilka bardzo kontrowersyjnych decyzji m.in. nie podyktował ewidentnych dwóch rzutów karnych, po jednym dla obu zespołów, a także wskazał niesłusznie na 11 metr po faulu Dani Alvesa na Ronaldo, który miał miejsce tuż przed „szesnastką”. Ponadto nie zauważył celowego stanięcia Busquetsa na twarz Pepe, a także prowokacji Portugalczyka i uderzenia głową Cesca Fabregasa.

Królewskim w starciu z Katalończykami zabrakło nie tylko skuteczności i zimnej krwi Karima Benzemy, który zamiast dwóch goli na koncie powinien mieć co najmniej pięć, ale także nominalnego defensywnego pomocnika, który bardzo by się przydał w przerywaniu akcji Barcelony i rozbijaniu ataków ze strony Iniesty, Neymara czy też Messiego.

Ancelotti postanowił w środku pola postawić na niezawodne w ostatnich tygodniach trio Angel Di Maria – Xabo Alonso – Luka Modrić. Okazało się to nie do końca dobrym posunięciem. Najlepszy z powyższej trójki i prawdopodobnie z całej jedenastki Realu w starciu z "Dumą Katalonii" był Di Maria, którego rajdy po lewej flance boiska siały spustoszenie w szeregach Katalończyków. Dwie wspaniałe asysty przy bramkach Benzemy, wiele znakomitych dryblingów i szarż Argentyńczyka w końcowym rozrachunku nie zapewniły choćby punktu. Słowa pochwały należą się także napastnikowi Benzemie, który ustrzelił dublet. Francuz nie wykorzystał jednak trzech innych stuprocentowych okazji, które obniżają jego notę.

El Clasico miało swojego niekwestionowanego bohatera Leo Messiego, który strzelając hat-tricka przeszedł
Podopieczni Gerardo Martino mieli w niedzielny wieczór
wielkie powody do zadowolenia, fot. m.caimary, CC 2.0
do historii meczów Gran Derbi. Były to dla niego bramki numer 19,20 i 21 w w pojedynkach z Realem Madryt, dzięki czemu stał się najlepszym snajperem w historii, wyprzedzając legendarnego Alfredo Di Stefano. Ponadto „Atomowa Pchła” pobiła także inny rekord, który dał jej drugie miejsce w klasyfikacji wszech czasów najlepszych strzelców Primera Division. W sumie Argentyńczyk strzelił już 236 goli i przed nim znajduje się tylko były snajper Athleticu Bilbao, Telmo Zarra z 251 trafieniami. Messi pokazał krytykom jego talentu jak bardzo mylili się, mówiąc jeszcze kilka tygodni temu, ze Argentyńczyk stracił pasję do gry i spoczął na laurach. Na Santiago Bernabeu udowodnił wszystkim malkontentom, że to jego gwiazda świeci w tej chwili znowu najjaśniej.

Zjawiskowe i pełne magii 227. El Clasico udowodniło, że jest to coś więcej niż sam mecz. Gracze Realu i Barcelony zapewnili widzom niesamowity spektakl, który zostanie na długo w ich pamięci. "Blaugrana" wygrywając mecz na Santiago Bernabeu zmniejszyła stratę do "Królewskich" w ligowej tabeli do zaledwie jednego punktu. Walka o mistrzostwo Hiszpanii rozpoczyna się od nowa i potrwa prawdopodobnie aż do ostatniej ligowej kolejki sezonu 2013/14, którą zaplanowano na drugą połowę maja.

piątek, 14 marca 2014

Fenomen Ruchu Chorzów

Piłkarze Ruchu Chorzów (na zdj.) mają w ostatnich tygodniach
wielkie powody do zadowolenia, fot. Stradovius (CC 3.0)
Z zespołu w poprzednich rozgrywkach cudem uratowanym przed spadkiem (zawdzięcza ten stan Polonii Warszawa, której nie przyznano licencji i karnie ją zdegradowano), Jan Kocian zbudował w Chorzowie autorski team, który dzięki waleczności, znakomitemu zorganizowaniu, a także uporządkowaniu taktycznemu, walczy w bieżącym sezonie Ekstraklasy o mistrzostwo Polski.

Była połowa września 2013 roku, Ruch Chorzów doznał właśnie kompromitującej porażki 0:6 z Jagiellonią w Białymstoku. Włodarze „Niebieskich” postanowili natychmiast zwolnić Jacka Zielińskiego i stery zespołu powierzyć w ręce 56-letniego Jana Kociana. Wydaje się, że zatrudnienie słowackiego trenera było najlepszą decyzją Ruchu, jaka mogła mu się przydarzyć w ostatnich latach.

Kocian szybko zabrał się do pracy i w ciągu pół roku z drużyny, która balansowała na granicy strefy spadkowej, z zaledwie sześcioma punktami zdobytymi w siedmiu spotkaniach, zrobił team, który błyskawicznie zaczął przedostawać się w górne rejony tabeli. Znakomita praca Kociana w Chorzowie i zaszczepiona przez niego filozofia gry w zespole Niebieskich daje niesamowite efekty w postaci drugiej lokaty po 25 kolejkach Ekstraklasy, z zaledwie 6-punktową stratą do prowadzącej w tabeli Legii Warszawa.

W 18 spotkaniach pod wodzą Słowaka, Ruch zdobył aż 38 punktów, najwięcej w całej Ekstraklasie! „Niebiescy” przegrali w okresie minionego półrocza zaledwie dwa mecze - z Lechem Poznań 2:4 po bardzo dobrym, widowiskowym spotkaniu oraz z Legią w Warszawie po wyrównanym boju 0:2. Jakby tego było mało to obecnie Ruch notuje fantastyczną serię 6 wygranych spotkań z rzędu!

Siłą zespołu, rozgrywającego swoje domowe mecze na Stadionie Miejskim przy ul. Cichej jest kolektyw, odpowiednie przygotowanie fizyczne oraz taktyka, do której wielką wagę przywiązuję słowacki szkoleniowiec Ruchu. Chorzowianie grają futbol pozbawiony fajerwerków technicznych i widowiskowości, ale prezentują przy tym niezwykle dojrzałe, wyrachowane, a także bardzo niewygodne dla każdego przeciwnika zaawansowanie taktyczne, z którym w ostatnich miesiącach nie był w stanie poradzić sobie żaden z zespołów Ekstraklasy.

Skład Ruchu w porównaniu z poprzednim sezonem nie zmienił się praktycznie wcale. Jedyną nową twarzą jest sprowadzony we wrześniu 2013 roku w formie bezgotówkowej Michał Buchalik, który wskoczył do podstawowej jedenastki w drugiej połowie września i do dzisiaj nie oddał miejsca w zespole. Były bramkarz Lechii Gdańsk jest mocnym punktem drużyny w każdym spotkaniu „Niebieskich”.

Jak to możliwe, że Kocian mając do dyspozycji tych samych zawodników co poprzednik, którzy w większości są już mocno zaawansowani wiekowo (średnia wieku podstawowej jedenastki wynosi 28,64 roku!) stworzył jedną z najgroźniejszych i najlepszych drużyn w całej Ekstraklasie?

Wydaje się, że wytłumaczenia zadziwiającej metamorfozy i wysokiej formy Ruchu należy upatrywać w metodach szkoleniowych Kociana, który dzięki ciężkiej pracy na treningach z poszczególnymi zawodnikami mocno zakorzenił w nich wszystkie niuanse taktyczne i sprawił, że każdy ma na boisku przypisaną ważną rolę.

Kibice chętnie zasiadają przy ul. Cichej na stadionie Miejskim w Chorzowie,
oglądając dobrą grę swoich piłkarzy, fot. Stradovius (CC 3.0)

Mocną stroną Ruchu jest także doświadczenie, bowiem w podstawowej jedenastce znalazło się miejsce dla przeżywającego już chyba trzecią młodość, 36-letniego skrzydłowego Marka Zieńczuka (1 gol i 2 asysty w rundzie wiosennej), a także dla defensywnego pomocnika 37-letniego Łukasz Surmy (439 gier w najwyższej lidze), który jest o krok od pobicia rekordu Ekstraklasy Marka Chojnickiego w liczbie występów, który wynosi obecnie 452 mecze. Trzecim graczem, który jest jednym z objawień wiosny, mimo już 39 lat na karku jest Marcin Malinowski (przesunięcie z pozycji defensywnego pomocnika na środek obrony wyszło mu na dobre), który wspólnie z Surmą trzyma w ryzach defensywę i zabezpiecza solidnie, a także niezwykle skutecznie dostęp do bramki poprzez przerywanie akcji rywali. Niesamowitą statystyką jest fakt, iż obaj wspólnie rozegrali w Ekstraklasie już 855 meczów!

Kocian opiera swój skład na trzech weteranach, jednak korzysta także z zawodników znacznie młodszych. Wielkie wrażenie robi lewy obrońca Daniel Dziwniel (21 lat), który znakomicie podłącza się do akcji ofensywnych, dogrywając piłkę z zegarmistrzowską precyzją do swoich kolegów. Młodzieżowy reprezentant Polski po cichu liczy na debiut w seniorskim zespole narodowym, w którym ciągle jest problem z obsadą lewej flanki boiska.

Natomiast liderem środka pola jest 22-letni Filip Starzyński (etatowy wykonawca rzutów karnych i autor pięciu ligowych trafień w tym sezonie). W formacji ofensywnej w wielkim gazie są ostatnio dwaj napastnicy, duet Maciej Jankowski (3 bramki) - Grzegorz Kuświk (10 trafień – najlepszy strzelec zespołu), którzy znakomicie odnajdują się w polu karnym, górując zwłaszcza w pojedynkach powietrznych nad rywalami. Bohaterem ostatniej sensacyjnej wiktorii Ruchu w Krakowie z Wisłą był właśnie Kuświk, który celnym strzałem głową zapewnił Chorzowianom trzy niezwykle cenne punkty.

Na szczególne pochwały zasługuje fakt, że Ruch jest jedyną drużyną z całej stawki Ekstraklasy, który korzysta tylko z polskich piłkarzy! W kadrze Ruchu jest zaledwie jeden obcokrajowiec, 24-letni Gruzin Roland Gigolaev, który jeszcze nie zdążył zadebiutować na boiskach Ekstraklasy i nie wygląda na to, aby to miało szybko nastąpić.

Kocian, który kilka dni temu przedłużył kontrakt z Ruchem do 2016 roku, z piłkarzy solidnych, ale niewybijających się ponad przeciętność zdołał zbudować zespół zdolny do walki o najwyższe laury w Ekstraklasie. Fenomen „Niebieskich” nie byłby możliwy bez takich piłkarzy jak Zieńczuk, Surma, Jankowski czy też Kuświk, którzy razem stanowią kolektyw, tworząc zgrany i poukładany team, który pomimo niskiego budżetu (zaledwie 14 mln złotych) i notorycznych problemów finansowych połączonych z nadzorem finansowym (ograniczenia wypłaty, zakaz transferów) jest w stanie walczyć o co najmniej wicemistrzostwo Polski.

Prawdziwą wartość Chorzowian poznamy jednak dopiero po sezonie zasadniczym, kiedy to w siedmiu ostatnich kolejkach grupy mistrzowskiej będą musieli udowodnić swoją wielkość. Dla wszystkich piłkarzy z pewnością dodatkowym bodźcem i chęcią do pozostania w zespole będzie wywalczenie jak najlepszej pozycji na mecie ligowych rozgrywek. Kontrakty po sezonie kończą się takim zawodnikom jak Jankowski, Buchalik oraz przede wszystkim trzem weteranom, Zieńczukowi, Malinowskiemu i Surmie. Włodarze Ruchu już pracują nad tym, aby podpisać nowe umowy z byłym bramkarzem Lechii, a także dwoma wyjadaczami, Malinowskim i Surmie. Dobre występy Ruchu byłyby także doskonałą okazją dla kilku zawodników, aby wypromować się do lepszych, bardziej zamożnych klubów. Mowa tutaj o Dziwnielu, Kuświku czy też Starzyńskim, których odejście z Chorzowa dałoby Ruchowi pokaźny zastrzyk gotówki, prawdopodobnie około 7-8 mln złotych. 

środa, 12 marca 2014

Wyblakła barcelońska tiki-taka

W ostatnich tygodniach gracze Barcelony mają coraz mniej powodów do radości
fot. Christopher Johnson (CC 2.0)
W minionych sezonach znakiem rozpoznawczym Barcelony, stanowiącym o jej sile i będącym jednocześnie miarą sukcesu była taktyka zwana „tiki-taką”. Jednak ostatnie wyniki  katalońskiego giganta świadczyć mogą o tym, że dotychczasowy model budowania zespołu w oparciu o powyższą strategię już nie jest tak skuteczny i powoli zaczyna tracić swój blask.

Oglądając do tej pory Barcelonę w starciach z typowymi ligowymi średniakami czy też outsiderami tabeli Primera Division wszyscy zadawali sobie pytanie, ile bramek Blaugrana zaaplikuje swojemu przeciwnikowi. Teraz już to nie jest takie oczywiste i zamiast pytania ile, brzmi ono najczęściej czy Barca wygra swój najbliższy mecz. Coraz częściej Katalończykom zaczynają przydarzać się ligowe wpadki z zespołami pokroju Realu Valladolid ( 0:1 w minionej kolejce La Ligi) czy też z typowymi ligowymi przeciętniakami (porażka na Camp Nou z Valencią 2:3). Dlaczego rywale, którzy na papierze nie mają choćby 1 proc. szans na wygranie meczu z Barcą, w rzeczywistości potrafią zneutralizować podopiecznych Gerarda Martino i wygrywać z nimi ligowe mecze?

Wydaje się, że rozwiązanie tej zagadki leży w grze samej Barcy, a konkretnie w jej taktyce tzw. „tiki-tace”, polegającej na długim utrzymywaniu się przy piłce i wymienianiu setek krótkich podań pomiędzy katalońskimi zawodnikami. Strategia, która przyniosła Barcelonie w ciągu ostatnich pięciu i pół roku w sumie aż 14 trofeów jest dla rywali coraz łatwiejsza do rozszyfrowania i nie stanowi już takiego zagrożenia jak miało to miejsce za czasów Pepa Guardioli. Porównując „tiki-takę” Martino do tej Guardioli mam nieodparte wrażenie, że jest to jak zderzenie się Dawida z Goliatem. Radość z gry, odrobina magii i zachwycający styl, którym Barca czarowała całą Europę odpłynął tak szybko, jak skończyła się era hiszpańskiego szkoleniowca na Camp Nou. Nieudolne próby podtrzymania strategii, kolejno przez Tito Vilanovę, Jordi Rourę i obecnie Gerardo Martino nie są już tą samą „tiki-taką”, która była wyznacznikiem wysokiej jakości połączonej z efektywną i skuteczną grą.

Największą słabość i pierwsze poważne w skutkach defekty „tiki-taki” mogliśmy zaobserwować rok temu na etapie półfinałowego dwumeczu Ligi Mistrzów, w którym Bayern Monachium zmiażdżył Barcelonę 7:0. Okazało się, że nie ma jednej niezwyciężonej taktyki, która byłaby nie do rozpracowania dla przeciwnika. Monachijczycy w bezlitosny sposób obnażyli wszystkie jej braki i uchybienia.

Pomimo tej klęski wydaje się, że Barcelona nie wyciągnęła odpowiednich wniosków z ubiegłorocznej, druzgocącej porażki. „Tiki-taka” cały czas jest głęboko zakorzeniona w systemie gry Blaugrany i jest mało prawdopodobne, aby styl ten w najbliższym czasie miał się zmienić. Największym zmartwieniem dla zarządu i całego sztabu szkoleniowego Barcelony jest fakt, że obecna „tiki-taka” pozbawiona jest błysku, magii, a przy tym razi przewidywalnością, w której brakuje ostatnio jakichkolwiek elementów zaskoczenia. Natomiast dla zwykłego kibica barcelońska taktyka powoli staję się czymś nudnym, pozbawionym energii, a czasem nawet usypiającym.

Tiki-taka wpisuje się w ideologię systemu gry Dumy Katalonii, ale nie gwarantuje już sukcesów. Zmiany w katalońskim zespole są zatem nieuniknione. Należy przede wszystkim zacząć szukać nowych rozwiązań taktycznych, które byłyby bardziej nieprzewidywalne i zaskakujące dla kolejnych rywali Blaugrany. Piłka nożna jest dyscypliną, która cały czas ewoluuje i wydaje się, że znalezienie nowego złotego środka, próba zmiany czy też wprowadzenia modyfikacji w przestarzałej już „tiki-tace” może wyjść Barcelonie tylko na dobre.

piątek, 7 marca 2014

Cienka czerwona linia Manchesteru United

Mina Wayne'a Rooneya (na zdj.) zdaje się mówić wszystko o formie Manchesteru
w sezonie 2013/14, fot. Gordon Flood (CC 2.0)
Kompromitująca postawa MU w Premier League i w pierwszym meczu 1/8 finału LM daje wiele do myślenia i stawia pytanie, czy jest to zmierzch wielkiego teamu, który przeżywał swoją świetność za czasów sir Aleksa Fergusona?

Po pierwszym meczu 1/8 finału rozgrywek LM i porażce 0:2 w wyjazdowym spotkaniu z Olimpiakosem Pireus sytuacja i forma MU jest w stanie opłakanym. Najbliższe dwa ligowe spotkania z West Bromwich Albion i szlagierowo zapowiadające się z Liverpoolem będą ostatnimi sprawdzianami generalnymi przed rewanżem z mistrzem Grecji. W Pireusie nawet przez moment zwycięstwo gospodarzy nie było zagrożone. „Czerwone Diabły” poniosły w pełni zasłużoną i bezdyskusyjną porażkę dwoma bramkami i tylko wygrana na Old Trafford trzema bramkami da awans ekipie Moyesa do ćwierćfinału najcenniejszych rozgrywek klubowych w Europie. 

W czym tkwi zatem niemoc Manchesteru United w rozgrywkach ligowych oraz na arenie międzynarodowej i czy jest jakaś szansa na wydostanie się z tej zapaści?

Wydawało się, że dwumecz z Olimpiakosem Pireus będzie dla MU może nie spacerkiem, ale łatwą przeprawą, z którą poradzi sobie bez żadnych kłopotów. Tymczasem rzeczy inaczej się mają w teorii aniżeli w praktyce. Wielokrotny mistrz Grecji, zespół Olimpiakosu, to rywal solidny, ale nic poza tym. Wyjazdowy mecz na gorącym stadionie w Pireusie dobitnie pokazał, że Czerwone Diabły pod wodzą Davida Moyesa są drużyną w kompletnej rozsypce, zupełnie nieprzypominającej tej z poprzedniego sezonu za kadencji sir Aleksa Fergusona. Skład personalny Czerwonych Diabłów praktycznie się nie zmienił, a ich gra woła o pomstę do nieba. Kibice zgromadzeni na Old Trafford oglądają z wielkim bólem i zadrą w sercu koszmarne mecze swoich ulubieńców. U zawodników nie widać ani zapału, ani woli walki, ani pomysłu na lepszą grę. Jeżeli dodamy do tego kiepską atmosferę w zespole to mamy pełny i klarowny obraz sytuacji. Gracze MU zamiast drużyny stanowią zlepek piłkarzy, którzy wyszli ze sobą po raz pierwszy na mecz i zatracili całkowicie umiejętności piłkarskie. W Pireusie Manchester w całym meczu oddał jeden celny strzał na bramkę Greków. Najlepszym podsumowaniem bezradności wciąż aktualnego mistrza Anglii była sytuacja z końcówki spotkania, kiedy Robin Van Persie zmarnował setkę na zdobycie honorowego gola, bardzo ważnego w kontekście rewanżowego meczu na Old Trafford.

Drużynie Moyesa brakuje przede wszystkim charakteru, zaangażowania, a także zadziorności, które były ich znakiem rozpoznawczym w poprzednich latach, kiedy to wydawałoby się w sytuacji bez wyjścia potrafili odrabiać straty w końcowych fragmentach wielu spotkań, nawet jak im nie szło i przechylali szalę zwycięstw na swoją korzyść. Może to wydawać się niedorzeczne, ale w bieżącym sezonie MU grając przeciwko zespołom ze średniej europejskiej półki, takim jak Olympiakos, Stoke czy też West Bromwich, jest bezradny niczym dziecko zagubione we mgle. Sensacyjne porażki ligowe ze Stoke, Swansea czy Newcastle United są tego najlepszym przykładem.

Ogólnie rzecz biorąc, sezon 2013/14 pod względem statystyk i liczby porażek jest dla Manchesteru druzgocący. Czerwone Diabły w sumie poniosły już 12 porażek we wszystkich rozgrywkach, w tym 8 w samej Premier League! Swoją grą doprowadza fanów do wściekłości, napadów furii, a niekiedy nawet do ciężkich chorób i palpitacji serca. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że obecny sezon w Lidze Mistrzów zakończy się dla MU już na etapie 1/8 finału. Co prawda pozostaje jeszcze rewanż z mistrzami Grecji na Old Trafford, ale obecnie faworytem do awansu wydaje się być Olimpiakos i chyba tylko cud zesłany z niebios i tknięcie w zawodników Moyesa dodatkowych pokładów energii może spowodować, że to ekipa z Old Trafford znajdzie się w ćwierćfinale LM.

Według mnie trzy czynniki świadczą o tym, że MU w tym sezonie popadł w przeciętność i stał się chłopcem do bicia dla niemal każdego zespołu. Po pierwsze, David Moyes, który kompletnie nie radzi sobie na Old Trafford. Szkocki trener od początku sezonu zmaga się z wielką presją. Dodatkowo ma problem z nawiązaniem nici porozumienia z największymi gwiazdami zespołu, czyli Waynem Rooney’em i Robinem Van Persie. Pierwszy z nich będzie grał na Old Trafford przez kolejne 5 lat. Kluczem do pozostania Anglika w Manchesterze jest bajeczny kontrakt na mocy którego ma zarabiać 300 tys. funtów tygodniowo, najwięcej w całej Premier League. Natomiast Van Persie po meczu z Olimpiakosem otwarcie skrytykował cały zespół, co świadczy o tym, że nie czuje się dobrze w czerwonej części Manchesteru i wcale nie jest wykluczone, że w przypadku braku awansu do przyszłorocznej fazy LM będzie chciał opuścić mistrza Anglii.

Po drugie, plaga kontuzji, z którą musi się zmagać Moyes niemal od początku sezonu 2013/14. Notoryczne problemy zdrowotne linii obrony (Jones, Smalling, Evans), pomocników m.in. Younga i Naniego oraz przede wszystkim strzelca wyborowego Van Persiego, który zagrał w zaledwie 16 meczach ligowych (pomimo tego jest najlepszym strzelcem zespołu z 11 golami!).  

Po trzecie, wydaje mi się, że największym problemem dla MU, ale prawdopodobnie całej ligi angielskiej, jest fakt, że jako jedyna na świecie nie ma przerwy w rozgrywkach. Natężenie spotkań jest ogromne, dawka meczów zbyt duża nawet dla zawodowców, co powoduje, że gracze nie mogą się szybko zregenerować i ulegają kontuzjom, które później wymagają długotrwałej rehabilitacji. Dodatkowym czynnikiem jest także przemęczenie, które wiąże się z końską dawką serwowaną czy to w lidze czy w rozgrywkach pucharowych (Liga Mistrzów, Puchar Ligi czy też Puchar Anglii).

Szanse na wydostanie się MU z zapaści upatruję we wzmocnieniu składu czerwonych Diabłów, który przez wiele dobrych lat gra zawodnikami mocno zaawansowanymi wiekowo. Mówię tutaj o Rio Ferdinandzie czy też Nemanja Vidić (po sezonie odchodzi do Interu Mediolan), parę lat temu najlepsza para stoperów PL, a obecnie bardziej przypominająca duet, któremu znacznie bliżej do emerytury i zawieszenia butów na kołku.


MU balansuje na cienkiej czerwonej linii, za którą znajduje się już tylko piekielna otchłań. Światełkiem w tunelu jest z pewnością młodziutki Adnan Januzaj, którego postępy na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy są jednym z największych pozytywów i powodów do optymizmu na przyszłość. Swoimi przebojowymi rajdami i grą bez kompleksów wlewa trochę nadziei w serca fanów MU. Natomiast zawodnikiem, od którego wymaga się zdecydowanie więcej jest Juan Mata, sprowadzony w styczniowym okienku transferowym za rekordowe 37,1 mln funtów! Hiszpan zagrał w barwach MU już w 5 spotkaniach, ale w żadnym z nich nie pokazał pełnego wachlarza swoich umiejętności. Zanotował co prawda 3 asysty ale w MU liczą, że stanie się on liderem linii pomocy, głównym kreatorem gry, od którego będzie się rozpoczynać każda akcja Czerwonych Diabłów. Jednak na razie Hiszpan nie rozpieszcza swoją grą, a jego forma jest daleka od oczekiwań. Nie przeszkodziło to jednak fanom wybrać go na najlepszego zawodnika lutego w swoim zespole. Mata w pozostałych do końca rozgrywek 11 meczach Premier League, a także rewanżowym spotkaniu 1/8 finału LM z Olimpiakosem, ma szansę udowodnić, że nieprzypadkowo był wybierany do najlepszej jedenastki sezonu 2012/13 oraz dwukrotnie był honorowany graczem roku w Chelsea w latach 2012-13.