niedziela, 26 kwietnia 2015

Korona Kielce rewelacją rundy wiosennej TME. Zaskakująca metamorfoza Brunatnych


źródło: oficjalny profil Korony na FB
Jednym z największych zaskoczeń rundy wiosennej T-Mobile Ekstraklasy jest postawa Korony Kielce. Brunatni są w tej chwili jedynym niepokonanym zespołem w rozgrywkach w 2015 roku. Podopieczni Ryszarda Tarasiewicza dzięki odpowiedniej dyscyplinie taktycznej, dobrej organizacji oraz mądrej i wyważonej grze, wciąż liczą się w walce o awans do najlepszej ósemki tabeli. Co stoi zatem za cudowną metamorfozą Kielczan i ich zaskakującymi wynikami w rundzie rewanżowej?

Ostatniej porażki Korona doznała bardzo dawno temu, dokładnie 12 grudnia 2014 roku, kiedy to u siebie poległa z Cracovią 1:2. Od tego czasu Brunatni notują serię 9 meczów z rzędu bez przegranej. Na ten bilans składa się aż 6 remisów i 3 wygrane.

Złe miłego początki

Pewnie mało kto pamięta, że początek sezonu w wykonaniu Scyzoryków był katastrofalny. Po 7. ligowych kolejkach zespół z Kielc znajdował się na samym dnie tabeli z dorobkiem 1 punktu. Dodatkowo fatalnie spisywała się formacja defensywna – aż 16 straconych goli! Jakby tego było mało to Korona byłą zdziesiątkowana poprzez plagę kontuzji, którą nawiedziła ekipę z województwa świętokrzyskiego.

Ryszard Tarasiewicz, zatrudniony w czerwcu 2014 roku, nie miał, delikatnie mówiąc, komfortowych warunków pracy. Czekało go nie lada wyzwanie, aby poprawić grę zespołu i przystosować zawodników do swojej filozofii.

O krok od upadku 

Dodatkowo jak grom z jasnego nieba na Złocisto-Krwistych spadła wiadomość, że Koronie grozi upadek. Naprawdę niewiele brakowało, aby ekipa Tarasiewicza znalazła się w lidze okręgowej, bowiem wniosek dotyczący upadłości klubu znalazł się w sądzie oraz potrzebna była suma 8 milionów złotych, aby zapewnić Złocisto-krwistym przetrwanie. Ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie i miasto Kielce uchroniło drużynę od najczarniejszego scenariusza.

Pełna wersja artykułu do przeczytania w portalu FalaSportu.pl pod poniższym linkiem:

Korona Kielce rewelacją rundy wiosennej TME. Zaskakująca metamorfoza Brunatnych

środa, 15 kwietnia 2015

Czy demony przeszłości dopadną Legię Warszawa? Przedstawiamy 8 niepokojących symptomów

źródło: oficjalny fanpage Legii na Facebooku
Sobotnia porażka w Gdańsku z Lechią – już 8. ligowa w T-Mobile Ekstraklasie – powinna dla Legii Warszawa stanowić sygnał alarmowy i jednocześnie być przestrogą sprzed czterech lat, kiedy to za kadencji Macieja Skorży warszawianie roztrwonili całą przewagę na finiszu rozgrywek i zamiast mistrzostwa Polski musieli przełknąć gorzką pigułkę porażki, ostatecznie kończąc sezon na zaledwie trzecim miejscu. Czy ekipa Henninga Berga ma prawdziwe powody do niepokoju, a może to tylko chwilowy pożar, który zostanie lada dzień ugaszony?

Legia Warszawa wygląda obecnie na zespół bez żadnego skutecznego planu wiodącego do obrony mistrzostwa Polski. Styl gry zespołu jest nieporadny i nie funkcjonuje najlepiej – dominacja na boisku, zaskakujące zagrania, duża mobilność zawodników, celne podania i dynamiczne rajdy skrzydłowych – należą do rzadkości.

W każdym meczu z udziałem Wojskowych w 2015 roku jest mnóstwo chaosu, niecelnych zagrań, koszmarnych pomyłek obrońców oraz niepotrzebnych, głupich fauli, które kończą się często przedwczesnym osłabieniem zespołu. Najlepszymi tego przykładami są czerwone kartki Arkadiusza Malarza (w starciu z Lechem Poznań) czy też Ondreja Dudy (z Lechią Gdańsk).

Gra Legii przez długie fragmenty ostatnich spotkań była bardzo przewidywalna, schematyczna i monotonna. Podopieczni Berga konstruują akcje w ślamazarnym tempie, przeprowadzają je bez pomysłu, błysku, niemal na stojąco, bez świeżości oraz wymaganej zadziorności i determinacji. Ponadto w walce na boisku wśród zawodników nie widać agresji oraz zbyt dużego zaangażowania.

Co prawda legioniści cały czas przewodzą stawce, ale ich przewaga w tabeli z każdą kolejką gwałtownie topnieje. Tylko niefrasobliwości innych rywali Wojskowi mogą zawdzięczać to, że wciąż – trzeba to uczciwie napisać – cudem utrzymują się na pozycji lidera T-Mobile Ekstraklasy.

Cały tekst do przeczytania na portalu FalaSportu.pl - Czy demony przeszłości dopadną Legię Warszawa?

sobota, 4 kwietnia 2015

Król pola karnego z Villareal

źródło: fanpage Vietto na Facebooku
Co sezon w hiszpańskiej Primera Division pojawiają się piłkarze szerzej nieznani, aby nie napisać anonimowi, którzy z wielkim przytupem i nutką szaleństwa wkraczają na iberyjskie boiska. Nowe twarze wnoszą do rozgrywek La Ligi wiele kolorytu i niebanalnej techniki. W bieżącej kampanii w barwach Villarealu furorę robi niezwykle utalentowany, młody, a przy tym bardzo skromny, argentyński zawodnik Luciano Vietto.


Spełniony sen
 
 
21-letni Luciano Vietto przebojem wdarł się do składu „Żółtej Łodzi Podwodnej” i z marszu zaczął stanowić o sile napędowej zespołu prowadzonego przez Marcelino. Debiutancki sezon snajpera rodem z Ameryki Południowej jest niczym piękny hollywoodzki sen, który trwa w najlepsze. Vietto imponuje nie tylko skutecznością, ale również zadziwiającą dojrzałością i inteligencją, a jego błyskotliwe zagrania są miodem na serca dla wszystkich fanów klubu z El Madrigal. Pole karne to jego królestwo, którego nie odda bez ostrej walki.
 
Nareszcie los się do niego uśmiechnął. Nie zawsze było bowiem tak kolorowo…

Bliski końca kariery 
 
W 2010 roku kariera Argentyńczyka, pochodzącego z Balnearii, miejscowości położonej w prowincji Cordóba (podobnie jak Mario Kempes), zawisła na włosku i naprawdę niewiele brakowało, aby runęła niczym domek z kart. Istniały bowiem poważne przesłanki, że 16-letniemu Vietto nie będzie dane dalej kopać piłki. Powodem tego było wydarzenie, o którym dzisiaj pewnie niewiele osób wie albo pamięta. Argentyńczyk był wtedy zawodnikiem Estudiantes La Plata, które niespodziewanie postanowiło zrezygnować z jego usług z powodu zbyt wątłej budowy ciała. Vietto bardzo to przeżył i był bliski porzucenia gry w piłkę na zawsze. Sam zawodnik wspominał w rozmowie z hiszpańskim dziennikiem AS:
 
- Nie wiem czemu nie wyszło. Tak naprawdę nie dostałem szansy. Podjęto decyzje, które bardzo bolały.

Cały artykuł do przeczytania w portalu FalaSportu.pl.