środa, 27 marca 2013

El. MŚ 2014. Siedem wniosków po meczu Polska – San Marino

Robert Lewandowski strzelił w końcu dwie
bramki w reprezentacji Polski po passie trwającej 903 minuty bez gola!
Reprezentacja Polski nie pozostawiła żadnych złudzeń i pokonała w meczu El. MŚ outsidera rankingu FIFA, zespół San Marino 5:0. Jednak sama gra i styl biało-czerwonych pozostawiają wiele do życzenia i nie napawają optymistycznie przed  kolejnymi spotkaniami o punkty i ewentualnym wyjazdem do Brazylii w 2014 roku.

Wtorkowa wygrana podopiecznych Waldemara Fornalika poszła już w świat i za tydzień prawdopodobnie nikt nie będzie o niej pamiętał. Sam mecz był dla biało-czerwonych formalnością, a zwycięstwo 5:0 mogłoby wskazywać, że widać jakieś symptomy na lepszą grę Polaków. Jeśli weźmiemy jednak pod uwagę z zespołem jakiego kalibru i o jakich umiejętnościach graliśmy, a także w jakim stylu rozprawiliśmy się z zajmującym przedostatnią pozycję - 207 miejsce w rankingu FIFA, reprezentacją San Marino, złożoną niemal w całości z amatorów, to obraz ten ulega znacznej deformacji i zaciemnieniu. Jakie zatem wnioski nasuwają się po wtorkowej wygranej w El. MŚ ?

Wielki sukces San Marino
Po pierwsze, porażka 0:5 jest wielkim sukcesem reprezentacji z Półwyspu Apenińskiego, w której prym wiedzie 37-letni, jeden z dwóch profesjonalnych graczy, Andy Selva – najlepszy strzelec w historii San Marino (8 goli). Drugim zawodowym piłkarzem jest bramkarz Aldo Simoncini, reprezentujący barwy włoskiej Ceseny. Pozostali kadrowicze, których ma do dyspozycji trener Giampaolo Mazza ( z wykształcenia nauczyciel wychowania fizycznego) są amatorami i gra w barwach narodowych stanowi dla nich przyjemność, a zarazem zaszczyt. Oprócz gry w szóstej i siódmej lidze włoskiej jest to dla nich tylko dodatkowe zajęcie, ponieważ na co dzień pracują, na takich stanowiskach jak bankowcy, sprzedawcy czy też kelnerzy.

Fatalny styl i gra biało-czerwonych
Po drugie, duży ból głowy dla selekcjonera Waldemara Fornalika powinien budzić styl gry biało-czerwonych, a także sama gra, która nie wyglądała nawet poprawnie na tle europejskiego kopciuszka, za jakiego uchodzi San Marino. Momentami, oglądając Polaków aż żal było patrzeć na kiepskie widowisko, które zaserwowali nam nasi kadrowicze. Najbardziej poszkodowani i zawiedzeni mogli się czuć kibice, którzy zmarznięci w liczbie ponad 43 tysięcy zjawili się na Stadionie Narodowym.

Mało ładnych akcji i kombinacyjnych zagrań
Po trzecie, na boisku panował totalny chaos. Udane, zagrania i kombinacyjne wymiany piłki pomiędzy reprezentantami Polski można było policzyć na palcach jednej ręki, a już celność uderzeń w światło bramki wołała o pomstę do nieba. Biało-czerwonym bardzo rzadko udawało się zawiązać składną, przemyślaną akcję. Nieliczne wyjątki mogą stanowić szarzę Łukasza Mierzejewskiego, który najpierw dokładnym podaniem obsłużył Łukasza Piszczka przy golu na 2:0, Kamila Grosickiego, który idealnie dograł piłkę w polu karnym do Łukasza Teodorczyka ( bramka na 4:0) czy też Roberta Lewandowskiego – podanie w tempo do Jakuba Koseckiego, którym ładnym strzałem ustalił wynik meczu na 5:0.

Są to w zasadzie jedyne przejawy pozytywnej gry Polaków we wtorkowym spotkaniu. Jakże wymownym obrazkiem był ten z drugiej połowy, kiedy polscy kibice, mający już dość oglądania słabej gry biało-czerwonych zaczęli ironicznymi okrzykami, żywiołowo dopingować rywali, skandując „San Marino, San Marino”.

Brak pomysłu na grę
Po czwarte, podstawowymi mankamentami w grze reprezentacji Polski był brak jakiejkolwiek koncepcji i zgrania, a także pomysłu na szybkie rozpracowanie rywala. Żaden z kadrowiczów, których miał do dyspozycji Fornalik nie zagrał olśniewającego meczu. Zamiast monolitu, jednej drużyny stanowiącej całość i sprawny mechanizm, Polska w tym meczu złożona była tylko zlepkiem graczy, którzy tylko przez fragmenty spotkania wybijali się ponad przeciętność. Brakowało także zacięcia, boiskowej agresji, a także chęci ciągłego pressingu połączonego z bombardowaniem i rozrywaniem obrony rywala przez pełne 90 minut gry. Brak polotu i błysku na tle amatorów z San Marino może zakrawać z jednej strony na kpinę, a z drugiej może świadczyć o tym, że Polacy nie byli skorzy do przemęczania się. Momentami, oglądając mecz można było pokusić się o stwierdzenie, że podopieczni Waldemara Fornalika zwyczajnie lekceważą jedenastkę kelnerów, murarzy i bankowców reprezentujących malutki kraj na Półwyspie Apenińskim.

Słaba defensywa
Po piąte, piętą achillesową i wielką bolączką była także dziurawa formacja obronna reprezentacji Polski, która nawet w meczu z San Marino nie ustrzegła się błędów. Podopieczni Mazzy aż dwa razy w przekroju całego spotkania zagrozili bramce, praktycznie bezrobotnego przez 90 minut Artura Boruca. W pierwszej połowie swoją szansę miał w ogóle niekryty w polu karnym Selva, jednak jego strzał był bardzo niecelny. Natomiast w samej końcówce meczu Danilo Rinaldi, z pochodzenia Argentyńczyk przegrał pojedynek sam na sam z polskim golkiperem.

Od naszych obrońców powinno wymagać się zdecydowanie więcej, zwłaszcza na tle tak słabego przeciwnika. Na końcowe trzy minuty spotkania pojawił się Marcin Wasilewski (wygwizdany przez publiczność), dzięki czemu dołączył do elitarnego grona „Wybitnych Reprezentantów Polski” (60 występ). Jednak właśnie tyle czasu wystarczyło, aby przekonać się na własne oczy, że „Wasyl” w tej chwili jest w ogóle bez formy i bez rytmu meczowego. To właśnie ten 32-letni obrońca do spółki z Krychowakiem popełnił koszmarny błąd, który o mało nie skończył się pierwszym od czterech lat golem dla San Marino!

Przeciętny Lewandowski
Po szóste, marnym pocieszeniem jest także przełamanie niemocy strzeleckiej w kadrze przez Roberta Lewandowskiego, który w końcu po długich 903 minutach gry zdobył dwie bramki. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie klasa rywala i sposób w jaki trafiał do siatki. Lewy czynił to dwukrotnie z… rzutów karnych, natomiast z akcji ani razu nie udała mu się ta sztuka. Delikatnie mówiąc, 24-letniemu snajperowi nie wystawia to najlepszego świadectwa. Lewandowski nie był liderem zespołu, a swoim poziomem gry poza dwoma golami nie wybił się ponad przeciętność. Roberta należy pochwalić jedynie za ładną asystę przy bramce na 5:0, autorstwa Koseckiego.

Zmiennicy bez błysku i polotu
Po siódme, Waldemar Fornalik wprowadził kilka zmian w porównaniu do konfrontacji z Ukrainą, które nie okazały się jednak złotym środkiem na grę biało-czerwonych. Trener postanowił sprawdzić debiutanta Bartosza Salamona, który został 900. piłkarzem w koszulce z orzełkiem na piersi. Kamil Grosicki zastąpił z kolei w wyjściowym składzie Jakuba Błaszczykowskiego, który tuż przed meczem doznał urazu. Totalnym nieporozumieniem było postawienie na dwóch defensywnych pomocników: Eugena Polanskiego i Grzegorza Krychowiaka, którzy zagrali słabe zawody i zostali upomniani przez arbitra żółtymi kartkami. Natomiast w ataku u boku Lewandowskiego od pierwszej minuty zagrał zawodnik Bayeru Leverkusen Arkadiusz Milik, będący kompletnie bez formy, którą imponował jeszcze w rundzie jesiennej w barwach zabrzańskiego Górnika.

W drugiej połowie selekcjoner nieco zmodyfikował system gry, z trójką w obronie. W miejsce bezproduktywnego Kamil Glika na boisku pojawił się Jakub Kosecki, który wniósł nieco ożywienia w akcje ofensywne Polski, a swój występ okrasił ładnym, premierowym golem w barwach biało-czerwonych.

Pomimo zwycięstwa z San Marino 5:0 zarówno reprezentacja Polski, jak i cały sztab szkoleniowy nie mają żadnych powodów do zadowolenia. Po meczu Fornalik w wywiadzie dla TVP robił dobrą minę do złej gry, podkreślając, że Anglia na Wembley także w takim samym stosunku uporała się z amatorami z Półwyspu Apenińskiego.

MŚ 2014 w Brazylii oddalają się coraz bardziej
 Po tej wygranej biało-czerwoni tracą, odpowiednio 6 punktów do lidera – zespołu Czarnogóry oraz cztery oczka do drugiej Anglii. Polska zajmuje trzecią pozycję w tabeli grupy H i tylko lepszym bilansem bramkowym wyprzedza Ukrainę. W czerwcu podopieczni Fornalika zmierzą się w wyjazdowym meczu z Mołdawią i tylko zwycięstwo przedłuży jeszcze jakiekolwiek nadzieje na zachowanie szansy wyjazdu na MŚ 2014, które odbędą się w Brazylii. Jednak patrząc na ostatnie towarzyskie gry – porażki Polski po bardzo słabych występach z Urugwajem i Irlandią, a następnie bezdyskusyjna przegrana w kompromitującym stylu z Ukrainą na Stadionie Narodowym w meczu El. MŚ wskazują, że wyjazd na turniej finałowy MŚ w Brazylii oddala się coraz bardziej. Zespół Fornalika nie ma wcale charakteru i gra bez żadnego wyrazu, a nieporadność w konstruowaniu zespołowych akcji, brak jakiegokolwiek ładu i składu w ich zawiązywaniu, a także słaba gra obronna i skuteczność pod bramką rywali jest materiałem do głębokiej analizy na najbliższe dwa i pół miesiąca i kolejnego starcia z ekipą Mołdawii w ramach El. MŚ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz